Dziękuję, ominę…

Chuck D mówił kiedyś, że rap jest jak CNN. Jeśli tak, to nowa płyta Eminema jest raczej jak cykl TV Nostalgia w TVP. Archaiczna, mazgajska i kompletnie pozbawiona nerwu. Co prawda Slim Shady pozwolił sobie na małą rewolucję i na czas nagrania „Recovery” – kolejnej z prób powrotu do sławy – zrezygnował z usług producenta dotychczasowych nagrań, Dr. Dre (wziął od niego tylko jeden beat, do kawałka zatytułowanego nomen omen „So Bad”), ale tak naprawdę niewiele to zmieniło.

Nowy Eminem jest ledwie o oczko lub dwa lepszy od tragicznego zeszłorocznego „Relapse”, po którym – gdyby miał odrobinę honoru – zamilkłby na dłużej niż rok. Na to jedno oczko więcej składają się w procentach:

1. Niezbyt umiejętne, ale czasem dość zabawne próby połączenia gitar z rapem (wprawdzie było to już nie raz, ale może Eminem uznał, że lata 80. były tak dawno temu, że już wszyscy zapomnieli) – 33%

2. Banalnie, ale i bezczelnie dobrane sample z apogeum w postaci długiego fragmentu „Changes” Black Sabbath – może Eminem usłyszał to u samplującej ten sam utwór, w podobny zresztą sposób, grupy UNKLE? – 29%

3. Goście, goście, czyli featuringi w wersji premium (jak by powiedzieli Amerykanie) – Rihanna, Lil’ Wayne… Wymowny jest fakt, że na razie żadnego z utworów z nimi nie wzięto nawet na singiel, no ale udało się ich ściągnąć – 24%

4. Życiowe odbicie się Eminema od dna – 14%

Eminem był jak dynamit. Wystrzelił w pewnym momencie pod skrzydłami mającego wtedy tłuste lata Dr. Dre, nagrywając świetne i agresywne płyty. To było dziesięć lat temu. Dziś już niewiele zostało, poza swądem unoszącym się wokół jego życia prywatnego.

Jeśli już koniecznie chce się komuś poszukać czegoś nowego z hip-hopu, to polecam Giggsa – Brytyjczyka z XL Records. Płyta nosi tytuł „Let Em Ave It”. Jakbym był Eminemem, to bym sobie przeszczepił cały repertuar, poza timbrem głosu nawet by pasowało. Na dole proponuję więc fragment nowej płyty Giggsa, żeby nie przynudzać.

EMINEM „Recovery”
Interscope 2010
4/10 (ale dla Giggsa 7/10)
Trzeba posłuchać:
Trzeba było słuchać „The Marshall Mathers LP”, teraz już za późno.