Świat przyjechał do Warszawy

Jutro początek Skrzyżowania Kultur, mamy więc świat na gościnnych występach u nas. Bo nazwa muzyka świata – choć jest chwytem marketingowym, co opisał kiedyś na łamach „Polityki” Mariusz Herma – pozostaje wygodnym narzędziem do opisania tego, co się tu dzieje. Wolałbym oczywiście niezach, czyli muzykę niezachodnią, ale mam obawy, że tak szybko się nie przyjmie. W każdym razie w ciągu ośmiu dni trwania imprezy wystąpią u nas wykonawcy tyleż rozchwytywani, co wciąż egzotyczni. Aziza Brahim, BaBa ZuLa, Meridian Brothers, Taksim Trio, Marta Gómez i Kondi Band. Część z tych wykonawców – choć nie uważam Polifonii za blog poświęcony muzyce świata – już opisywałem. Z czystej ciekawości, która jest w tym wypadku – poza potrzebą kontaktu z czymś realnie innym i wyjątkowym – najważniejszym motywatorem. Ale realne skrzyżowanie kultur najłatwiej mi sobie wyobrazić tak:

Wariant, który prezentują malijski wirtuoz kory Ballaké Sissoko i francuski wiolonczelista Vincent Ségal sprawdza się od lat, a w dodatku jeszcze wydaje mi się najwłaściwszy, bo muzycy odnoszą się do jednej i drugiej tradycji – i to w ujęciu historycznym – odnajdując elementy tego samego języka. Ta muzyka unieważnia dystans.

Robią to oczywiście także inni goście Skrzyżowania. O Kondi Band pisałem całkiem niedawno:

Sorie Kondi, grający tu główną rolę niegdysiejszy uliczny grajek z Freetown w Sierra Leone, jest niewidomy. Duet, który tworzą z afroamerykańskim producentem, którym jest DJ Chief Boima, okazuje się bardzo naturalny i obiecujący. Sercem jest brzmienie mbiry (której wersją jest likembe), inaczej – thumb piano, idiofonu szarpanego, poręcznego, niewielkiego instrumentu perkusyjnego, z którego – szarpiąc za metalowe blaszki kciukami – wydobywać można misterne, szybkie, nieco jazgotliwe linie melodyczne. W Sierra Leone opisywany jest jako kondi, Sorie Kondi przyjął więc nazwisko od swojego instrumentu. Ten duet to rzecz nieco bliższa konwencji zachodniej muzyki klubowej. Niedaleko od udanej współpracy Marka Ernestusa z Senegalczykami, choć brak tu aż tak żelaznej konsekwencji i różnorodności rytmicznej (acz – trzeba zaznaczyć – odnajdziemy tu za to np. elementy charakterystyczne dla afrobeatu). No i jest to przy okazji muzyka nieco prostsza.

Utwory kolorowej, coraz mocniej dubowej – i równie mocno zaangażowanej społecznie – tureckiej formacji BaBa ZuLa, która dziś działa raczej z terytorium Europy niż z Turcji, gdy ta ostatnia w szybkim tempie od Europy odpływa. Twórczość Azizy Brahim pozostaje jeszcze bardziej polityczna, bo wokalistka pochodzi z nieuznawanej przez społeczność międzynarodową Sahary Zachodniej (Polska suwerenności tego kraju nie uznaje), a dorastała w obozie dla uchodźców w Algierii. Pełny zestaw gości festiwalu – obejmujący także artystów z Polski, m.in. Kapelę Ze Wsi Warszawa i Adama Struga – znajdziecie (ważny link) tutaj.

A tutaj możecie przeczytać rozmowę z Olą Niepsuj, autorką kapitalnej identyfikacji wizualnej imprezy. Mieliśmy okazję niedawno rozmawiać na spotkaniu poświęconym wydanej właśnie książce Nie ma się o co obrażać – swoistego przeglądu młodej polskiej myśli graficznej, zebranego w tym tomie przez Patryka Mogilnickiego, a wydanego przez Karakter. Trzeba to zobaczyć.

Najważniejszą pozycją programu tegorocznego Skrzyżowania Kultur jest dla mnie jednak kolumbijska grupa Meridian Brothers, która pasuje do pojawiającej się w różnych rejonach świata estetyki tradi-modern, bo lokalną rytmikę cumbii oraz naleciałości muzyki różnych krajów basenu Morza Karaibskiego przenosi w przyszłość, dopełniając subtelnie brzmieniami elektronicznymi i zabiegami godnymi The Residents, Henry Cow czy Captaina Beefhearta. Lider formacji Eblis Alvarez wydaje się bardzo osłuchany w awangardowych nurtach muzyki popularnej ostatnich dekad. Nawiązuje też chętnie do brazylijskiej Tropicalii (Os Mutantes) w metodzie „pożerania” tych wpływów i przetwarzania ich na integralną, własną i wyjątkową muzykę tropików. Pisałem już entuzjastycznie o płycie Salvadora Robot, ta nowa – ¿Dónde Estás María? – w nieco mniejszym stopniu ucieka do elektroniki, głównym elementem brzmienia poza rozbudowanymi partiami instrumentów perkusyjnych pozostaje tu wiolonczela Alvareza. Ale nie unikniemy dziwności – pomysły lidera MB nie idą w prostym kierunku nawiązań do znajomego dla nas ludowego kultu maryjnego, który sygnalizuje tytuł, nie do końca nawet igrają z kiczem. Pozostają wyrafinowane, melodyjne, a przy tym zaskakujące. Mają w sobie zarówno żar i ludową szczerość cumbii, jak i szlachetność kameralistyki – ze zmieniającą się artykulacją smyczków, szarpnięciami rytmicznymi, raptownością i pewną kolażowością, aranżacyjnym bogactwem, które sprawia wręcz, że z tym nowym albumem trzeba się chwilę oswoić. Chyba tylko nudy tu nie ma.

Bo muzyka świata to – żeby raz jeszcze podejść do definicji tematu – wszystko, tylko nie ten rodzaj turystyki, w którym jedzie się na drugi koniec świata po nudę.

MERIDIAN BROTHERS ¿Dónde Estás María?, Soundway 2017, 7-8/10