Co by było, gdyby TAMTEN człowiek nagrywał TEN zespół?

Bardzo lubię alternatywne warianty historii muzyki. Bo proszę sobie wyobrazić (nawiązuję tu do weekendowego wpisu o świetnym albumie LCD Soundsystem), że Martin Hannett produkuje debiutancki album U2. W sobotę zastanawiałem się, co by było, gdyby grupą U2 zajął się James Murphy. To co by się w takim razie stało, gdyby od początku produkował ich nagrania jeden ze świetnych patronów Murphy’ego, współtwórca brzmienia Joy Division, New Order i A Certain Ratio? Nietrudno dziś to sobie wyobrazić – Hannett wyprodukował w końcu pierwszego singla U2 dla Island (a drugiego w ogóle) 11 O’Clock Tick Tock i miał pracować przy pierwszej płycie Boy – tyle że nie był w stanie się zebrać po samobójczej śmierci Iana Curtisa. Nie to żebym nie lubił Steve’a Lillywhite’a, an którego ostatecznie padło – przeciwnie, tyle że nie był nigdy producentem tak mocno wpływającym na brzmienie zespołu jak legendarny pod tym względem Hannett. Reżyser 24 Hour Party People Michael Winterbottom może trochę przeholował w poniższych scenach, ale ta legenda miała oparcie w tym, co ludzie mówili:

Hannett zmarł bardzo młodo (42 lata), ale pozostawił po sobie sporo nagrań, także prywatnych. I jestem od kilku dni ogromnie zaskoczony, słuchając jego Homage to Delia Derbyshire – wydanych właśnie nagrań wyjętych z taśm, które namagnesował w roku 1982, czyli już po rozstaniu z New Order. W chwili, gdy nagrywał drugoligowych, choć brzmiących bardzo w stylu Joy Division Belgów z The Names. Wiedziałem, że Hannett podczas pracy z New Order kupował różne syntezatory, nie znałem jednak efektów jego sesji, podczas których usiłował się zbliżyć do brzmienia BBC Radiophonic Workshop, ulubionej czołówki serialu Dr Who i nagrań Derbyshire. I jakkolwiek na polu muzyki elektronicznej to żadne osiągnięcie – bo jest jasną w swoich zamierzeniach wycieczką wstecz – to jednak potwierdza, jak dobre ucho miał Hannett. Osiągnął dokładnie to, co chciał, choćby efekt tego miał być ważny tylko dla niego i ukazać się pośmiertnie jako zestaw w większości lekkich miniatur retro luźno zestawionych w 18-częściowy zbiór. Od utworów z BBC różnią się głównie pracą sekcji rytmicznej. Wzbogacony tu zresztą został krótkim słowem wstępnym, w którym Hannett wyjaśnia swoją filozofię: Najważniejsze elementy rock and rolla?? Syntezator, bas, efekt pogłosowy i werbel.

MARTIN HANNETT Hannett’s Electronic Recordings – Homage to Delia Derbyshire, Ozit/Strawberry Studios 2017, 7/10

Tak się złożyło, że w piątek ukazała się nowa płyta innej grupy, z którą miał związek Hannett – Orchestral Manoeuvres In The Dark, czyli OMD. Wprawdzie związani byli bardzo krótko (świetne, choć grane wtedy dość amatorsko singlowe Almost), a za najbardziej charakterystyczne cechy brzmienia Anglików odpowiedzialny był później ktoś inny (Mike Howlett z Gongu – TEGO Gongu, też z niezłą kartą studyjnych nagrań nowej fali), ale znów można dać się ponieść gdybaniu – co by było, gdyby to Hannett poprowadził zespół Andy’ego McCluskeya i Paula Humphreysa?

W tym wypadku gdybanie jest zresztą po prostu dużo ciekawsze niż słuchanie. Dość regularnie nagrywający Anglicy nie schodzą ostatnimi czasy poniżej poziomu wstydu, ale też nie prezentują niczego zaskakującego. McCluskey jako wokalista starzeje się nieźle – jego młodzieńcza maniera (z nutą Presleya) w połączeniu z melodyjnymi partiami syntezatorów pozwala błyskawicznie zidentyfikować każde nagranie. Teksty zazębiają się z tym, o czym nowi romantycy śpiewali w latach 80. – od tytułowego The Punishment of Luxury mamy tutaj historyjki o technologii ze społecznym, humanistycznym tłem. Są też nawiązania do brzmieniowej prehistorii OMD – z efektami dźwiękowymi kojarzącymi się z płytą Dazzle Ships (w La Mitrailleuse) i wspaniale rozwijającym się utworem Ghost Star, przynajmniej do momentu wejścia perkusji, psującej cały efekt delikatnej stylizacji na Kraftwerk. Bo to, co odrzuca w nowym OMD, to głównie dosadność, mięsistość dzisiejszych brzmień elektronicznych, no i produkcja – wszystko z przodu, wszystko jednakowo mocne i wyraźne, a przez to płaskie. Nowy romantyzm w Ultra HD. Tyle że to nie przejdzie. Bez mgiełki dźwiękowej nieostrości, lekkiego oddalenia trudno odbudować wrażliwość tamtej nowej fali. Coś tu jest nie tak – i wystarczy jeden kiks z Auto-tune’em (jak w 59. sekundzie The View From Here), jedno ewidentnie cyfrowe, współczesne brzmienie syntezatora, żeby czar prysł i cała ta misterna kontynuacja nagle osunęła się w tanią podróbkę oryginału.

Trzeba przyznać, że Hannett oddał hołd Delii Derbyshire precyzyjniej niż OMD samym sobie.

ORCHESTRAL MANOEUVRES IN THE DARK The Punishment of Luxury
, White Noise/Sony 2017, 6/10