Dwie wyprawy w kosmos z Zenonem Martyniukiem

Wczorajszy incydent blogowy z udziałem disco polo (na który namówili mnie, przyznaję, koledzy z macierzystego serwisu Polityka.pl) po raz kolejny uświadamia mi pewne dysproporcje zainteresowania. Otóż wpis o nurcie na D cieszył się niezdrową popularnością, nad czym ubolewam, ale czego pewnie nie zmienię. Możemy to razem odpokutować i idąc za głosem wczorajszych komentarzy – pytających, gdzie się podziali ci wielcy artyści z przeszłości, gdzie sztuka – poszukać sfer niedowartościowanych. Otóż mam dziś naprawdę świetną receptę na to, byśmy estetycznego kaca po disco polo, przez niektórych gości wesel mylonego zapewne z kacem po wódce, wyleczyli wspólnie. Proponuję taki oto układ: ja odpokutowuję za pisanie o disco polo, a Państwo – za klikanie we wpis o tym zjawisku. A przy okazji słuchamy dobrej muzyki. Jeśli tak, to lecimy:

Kto używa Bandcampa, jednego z najlepszych serwisów, w których można dziś kupić muzykę – zazwyczaj bezpośrednio od artystów – zauważył pewnie przed weekendem duży tekst o polskiej scenie muzyki elektronicznej Tristana Batha, autora znanego już z upartego promowania Polaków na łamach serwisu The Quietus. To niezły wstęp dla tych wszystkich, którzy z keyboardów chcieliby się przestawić na syntezatory i muzykę nieco bardziej złożoną, czasem nawet taneczną. Nie był to zresztą jedyny w ostatnim czasie polski przegląd na Bandcampie. Warto bowiem wspomnieć o zeszłorocznym profilu wytwórni Instant Classic autorstwa Michała Wieczorka. W kraju tej marki chyba nawet nie trzeba mocniej przedstawiać, na Polifonii pojawia się zresztą regularnie.

Nie było za to dotąd na Polifonii wzmianek o dwóch bardzo ciekawych i bardzo niszowych albumach (oba do znalezienia właśnie na Bandcampie), które zasługują na to, żeby je z tej niszy wydobyć. Pierwszy to płyta Makemake, świetnego katowickiego duetu gitarowego, którego poprzedni album opisywałem już przed rokiem. Zauważyłem wtedy, trochę cierpko, że jeśli swoją nazwę wzięli od jednej z planet karłowatych Układu Słonecznego, to dobrze oddaje to ich wpływ na cały rynek muzyczny. Było w tym porównaniu za dużo przesady – w końcu właśnie odkrywanie kolejnych planet karłowatych ostatecznie pogrzebało, z tego, co mi wiadomo (jacyś astronomowie in da house?), status Plutona jako planety. Poza tym nowy album duetu, który tworzą Rafał Blacha i Łukasz Marciniak, w sposób bardziej otwarty odnosi się do kosmicznych skojarzeń niesionych przez nazwę. A zarazem może i do jej metafizycznej otoczki – bo Makemake to zarazem prastary kult mieszkańców Wyspy Wielkanocnej. A poza mocno kosmicznymi fragmentami, w których gitarom towarzyszą elektroniczne efekty – jak Suspiria czy finałowy As I Look Back – mamy tu znakomity, być może najciekawszy na całej płycie fragment Dry Water. A w nim – odniesienia do prastarych brzmień gamelanowych, a obok – graną umiejętnie tłumionymi arpeggiami o silnie perkusyjnym charakterze piękną solową partię gitary, której najbliżej chyba do stylistyki, w jakiej porusza się Raphael Rogiński. Tym, co przemawia na korzyść katowickiego przedsięwzięcia, jest różnorodność wpływów. Trudno też nie zauważyć rozwoju w samej pracy nad jakością brzmienia (i trudno nie wymienić – jak zwykle to na tym blogu czynię – nazwiska Michała Kupicza). Wyobraźni obu muzykom w każdym razie nie brakuje.

MAKEMAKE Something Between, Zoharum 2017, 8/10

Z drugiej, zdecydowanie elektronicznej strony, ale w podobnym kierunku porusza się ze swą muzyką graną na syntezatorze modularnym Łukasz Kacperczyk. Już w mozolnie rozwijanych fakturach utworu Drobne na jego nowej płycie Kosmos słychać, jak gdyby syntetyczne brzmienia przebijały się przez złogi materii organicznej. Kacperczyka, znanego z opisywanych także na tym blogu duetów Bouchons d’Oreilles (z Fischerle) i Paper Cuts (z Wojtkiem Kurkiem), interesują ekstremalne ustawienia maszyn, szumy, gwałtowne erupcje dynamiczne i dźwięki przypominające palenie kanałów we wzmacniaczu, ale potrafi je kontrastować z delikatnymi akcentami odnoszącymi się do tego, co znamy choćby z dawnej muzyki elektronicznej ilustracyjnie opisującej przestrzeń kosmiczną. „Dawnej” jest tu kluczem, bo Kosmos z jednej strony odnosi się do muzyki ze studiów eksperymentalnych (opisywałem niedawno powrót BBC Radiophonic Workshop – są pewne analogie, choć muzyka Anglików wydaje się jednak prostsza i bardziej narracyjna w charakterze), z drugiej – do spojrzenia na technologię kosmiczną z okresu gdzieś u zarania kosmicznych podróży. Na starą, prymitywną aparaturę, która, wprawiona w ruch, wydaje się niemożliwa do skontrolowania, okiełznania dla człowieka. Kwintesencją tego spojrzenia i tej wizji kosmosu jest dla mnie utwór Chwasty. Może nie jest to jeszcze olśnienie na poziomie Paper Cuts, poza tym znamy już trochę możliwości Kacperczyka, ale z całą pewnością jego temperament i talent da się docenić w pełnym stopniu także w tych solowych nagraniach. Przy okazji – kolejnych w ostatniej bardzo dobrej passie Plaży Zachodniej, która obowiązkowo powinna jako label trafić w pole zainteresowania zagranicznych dziennikarzy spoglądających w stronę polskiej sceny. Że tak zakończę kosmicznym: Can you hear me, Tristan Bath?

A może chcecie jeszcze zapytać, gdzie był tytułowy Zenon Martyniuk w tym całym kosmosie? To trochę tak jak z prawdziwą podróżą promem kosmicznym – w pierwszej, rozruchowej fazie, towarzyszy nam zdaje się taki gigantyczny zbiornik paliwa, który pozwala osiągnąć odpowiednią prędkość, by wyekspediować pojazd na orbitę okołoziemską. Tyle że ta gigantyczna część rakiety zostaje w pewnym momencie odłączona, a reszta leci dalej. Tym był właśnie Martyniuk dla niniejszego wpisu. I zasadniczo nie ma znaczenia, gdzie jest teraz (zbiornik rozpada się zwykle w atmosferze i ląduje w oceanie). Ale jeśli zainteresowanie jego osobą któregokolwiek z czytelników zaprowadziło aż tutaj, zadanie zostało wykonane.

ŁUKASZ KACPERCZYK Kosmos, Plaża Zachodnia 2017, 7/10