Człowieka do maszyny miłość romantyczna

Muzycy często mówią, że kochają brzmienia maszyn. Ale zwykle jest to, przepraszam za trudne do uniknięcia wyrażenie, zwykłe pieprzenie. Łatwo to sobie uświadomić po przesłuchaniu płyty duetu Pin Park, którego stosunek do syntezatorów jest pełen romantyzmu i świadomości. Można nawet powiedzieć – wysłuchawszy już rozpoczynającego płytę utworu The Cat – że ci muzycy podchodzą do analogów niczym do jakichś żywych, impulsywnych i płochliwych organizmów, z delikatnością, ostrożnością, wyrozumiałością. To są cechy, na których da się chyba zbudować solidną miłość, a jej wyznanie da się odnaleźć na Krautpark, choć – trochę tak jak z tymi organicznie delikatnymi maszynami – nie przyjdzie to ani błyskawicznie, ani szczególnie łatwo. Nawet jeśli to pozornie prosty album, którego koncepcje wydają się czyste i eleganckie, a inspiracje – łatwe do wskazania, począwszy od samego wymownego tytułu płyty. Jest w każdym razie o czym pisać.

Maciej Polak to postać wśród polskich użytkowników syntezatorów legendarna. Nie ze względu na nagrania czy własne kompozycje, tylko wiedzę o starych maszynach i umiejętność ich naprawiania, ożywiania po latach. Opowiadał o niej wielokrotnie (polecam ten wywiad), dzielił się też swoją wiedzą na kartach książki Antologia polskiej muzyki elektronicznej, którą warto z tego powodu kupić. Maciej Bączyk to z kolei nazwisko nieobce kolekcjonerom płyt (Robotobibok, Małe Instrumenty, Kristen) i bywalcom koncertów, ale ci mogli na jakimś etapie zapomnieć, że od samego początku jest pasjonatem brzmień analogowych syntezatorów. Pamiętacie barwy instrumentu ARP Odyssey z wczesnych nagrań Robota, a przede wszystkim – grupy AGD? W co bardziej chłodnych, ale zarazem melodyjnych fragmentach płyty Krautpark (np. w Limbo) słychać jeszcze echa muzyki tamtego wrocławskiego tria sprzed prawie 20 lat.

Pamiętam nieźle czasy AGD i końcówkę lat 90., kluczową dla zrozumienia, czym jest Pin Park. Otóż był to czas fascynacji analogami wirtualnymi, czyli przybliżaniem brzmienia syntezatorów z przeszłości za pomocą układów cyfrowych. Wiele niemieckich formacji tego okresu – fala bardziej już postrockowa niż krautrockowa, do której jakoś odnoszono AGD, choćby To Rococo Rot czy Lali Puna – korzystało z tych nowych instrumentów pasjami. AGD obstawało przy tym kapryśnym, jak to analog, ARP-ie. Hasło „analog” robiące znów wielką karierę w różnych gatunkach kojarzone było w pierwszej kolejności z potężniejszym brzmieniem monofonicznego Minimooga, w szczególności z basowymi rejestrami tego popularnego analoga, które nadawały ton całej scenie klubowej i śmiało wchodziły nawet do rocka. Nietrudno było je lubić, ale szybko stały się rodzajem standardu przemysłowego. Stąd ta początkowa uwaga. Bo członków Pin Park interesują inne aspekty analogowych maszyn. Ten pierwszy fragment można odczytać jako nawiązanie do eksperymentalnych korzeni elektroniki niemieckiej spod znaku Cluster (moje dziecko pytało: Co tak łomocze?), dalej jednak pojawiają się kompozycje oparte na delikatnych, długich liniach melodycznych, które 20 lat temu pewnie spotkałyby się z całkiem naturalnym przyjęciem.

Później jest jeszcze bardziej minimalistycznie, a przede wszystkim mroczniej – niczym w gęstym lesie, a słuchacz zaczyna mieć świadomość, że dostaje całą feerię możliwości brzmieniowych brytyjskich syntezatorów EMS (jedynych wykorzystanych podczas nagrań), wśród których dudniących basów nie będzie, trzeba się za to zniżyć do poziomu szeptu i wsłuchać w niuanse dźwięków o rożnej charakterystyce. Aż do kulminacji w dwóch finałowych kompozycjach (Kajtek, Iceberg), które ten las dookoła zdają się naprawdę wypełniać żywymi istotami. Najdoskonalszy – jako kompozycja – pozostaje tytułowy Krautpark. Choć czy doskonałość powinna być tu kryterium? Brzmieniowym – nie bardzo, bo niedoskonałości szuka się przecież w analogowych barwach dźwięku. Formalnym – też niekoniecznie, bo album jest efektem spontanicznego grania, w znacznej mierze improwizowanego, płyta i pod tym względem kojarzy się więc z niewymuszonymi sesjami czasów krautrockowej elektroniki, jednej z najważniejszych i najbardziej autentycznych tradycji przenoszących warsztat muzyki eksperymentalnej do świata rozrywki.

Nie na darmo EMS VCS3 upodobał sobie – i spopularyzował w świeci muzyki ambient – Brian Eno. Nie bez przyczyny do łask wraca oparta na takich organicznych, kameralnych brzmieniach muzyka ze studia BBC Radiophonic Workshop, gdzie te narzędzia były w stałym użyciu. Nie na darmo też tradycję wykorzystania instrumentów EMS w muzyce rockowej budowała płyta Dark Side of the Moon (słynny motyw z On the Run), a u nas – Katharsis Niemena, gdzie charakter swobodnych, rozwichrzonych partii EMS kojarzących się od razu ze studiami eksperymentalnymi lat 60. pozostaje w kontraście z mocnymi, funkującymi basami Minimooga. EMS (zastrzegam, że nigdy nie używałem tego instrumentu, mimo lat spędzonych nad „Future Music”) wygląda też na instrument bardzo precyzyjnie przemyślany od strony oryginalnego interfejsu użytkownika, trochę jak za Oceanem opisywana tu niedawno Buchla. Pewnie dlatego Maciek Bączyk mówi o nim jako o instrumencie kompletnym. I gdyby nie to, że EMS to dziś syntezatorowe muzeum, Krautpark – oprócz innych zalet – mógłby robić za idealną prezentację handlową szerokich możliwości tego sprzętu. Więcej i głębiej opowiedzieliby wam pewnie obaj muzycy Pin Park, ja muszę poprzestać na opisie wrażeń. Ale w sumie będzie okazja – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Maciej Bączyk i Maciej Polak już jutro opowiedzą o kulisach przygotowanej płyty w radiowej Dwójce, w audycji Nokturn. I ja tam będę, z pytaniami natury technicznej, czekając na odpowiedzi o charakterze… może bardziej już emocjonalnym?

PIN PARK Krautpark, Instant Classic 2017, 8/10