Komeda, jakiego jeszcze nie było

Powiedzmy od razu: zieleń okładki nie sygnalizuje tu stopnia wtajemniczenia. Przeciwnie. Repetitions to – jeśli pominąć reedycje – najlepsze, co w tym kraju spotkało dorobek Krzysztofa Komedy od czasu Litanii Tomasza Stańki. A przy tym zupełnie inne od tamtego hołdu. Na płycie firmowanej przez wrocławski EABS, czyli Electro Acoustic Beat Sessions, słyszymy Komedę mniej znanego, mniej oczywistego, wykonywanego żywiołowo i momentami bezczelnie przekonstruowanego przez grupę młodych muzyków z Markiem Pędziwiatrem na czele. Znałem ich wcześniejsze nagrania, obiecującą kasetę Puzzle Mixtape, ale muszę powiedzieć, że kilka dni z Repetitions potwierdziło wszystkie superlatywy, które miałem już okazję o tych muzykach usłyszeć od różnych osób.

Zaczyna się to niepozornie. Knowledge (oparty na Etiudzie baletowej) w żadnym razie nie oddaje potencjału tego zjawiska. Ale ten pierwszy utwór jest formą przedstawienia się jako hiphopowego składu w archiwum Komedy, z partią rapowaną, z zaznaczeniem, jaka jest idea tego (Spread the knowledge) i niezłą prezentacją umiejętności zespołu w zakresie operowania brzmieniem, które z tym oryginalnym, komedowskim, nie ma dużo wspólnego – są syntezatory lidera Marka Pędziwiatra, jest gitara Vojto Monteura, bardzo zgrabnie odnajdującego sobie miejsce w tych utworach. Należy to jednak traktować jako introdukcję. Gruntownie poszerzony motyw z cyklu Pereł i dukatów (telewizyjne krótkie metraże Józefa Hena) zdradza coś więcej. Po pierwsze, EABS nie będzie maszerować po tych najmocniej wydeptanych ścieżkach świata Komedy. Po drugie, nie będzie ich traktować jako nienaruszalnej świętości. Najprostszym łącznikiem z oryginałem pozostaną często strzępki dialogów. Długi jam pokazuje umiejętności całej siódemki, daje pograć znakomitej sekcji dętej (Olaf Węgier, Jakub Kurek), której perfekcyjna współpraca będzie jedną z wielu zalet płyty, którą – w najogólniejszym rysie – napędzać będzie pełne dyscypliny zespołowe granie. Jak w różnych projektach, na które kolektyw się powołuje – BadBadNotGood czy The West Coast Get Down.

Private Conversation VIII to pierwszy z kilku rewelacyjnych wykonań EABS. Wychodzi to od oryginałów z niewznawianej płyty wydanej przez Polonia Records i zawierającej nagrania solowe Komedy, ale odpływa daleko. Podobnie jak tam mamy na początek fortepian, później próbkę wokalnych umiejętności Pędziwiatra z drobnymi niedociągnięciami w bluesowym stylu, temat ogrywają dęciaki, całość się zagęszcza, a po dość mocnej kulminacji temat wraca w delikatnej, bardzo delikatnej już, uduchowionej wersji, w której słychać echo spiritual jazzu. Próba wpisania Komedy w ten gatunek – lubiany przez crate diggerów młodszego pokolenia, a także przez publiczność hip-hopu, w pewnym stopniu najbardziej naturalny dla niej za sprawą eksponowania afroamerykańskiej tradycji – wydaje się świetnym wyborem dla tego typu grupy, pozwala zachować romantyczny, marzycielski charakter tematów Komedy, a zarazem nie przesadzać go na inny teren, jeśli chodzi o rytmikę. Chyba jeszcze lepiej eksploatuje ten kierunek Pingwin VI (ogrywający tak naprawdę główny temat – o ile dobrze to wychwytuję – z filmu Pinwgin Jerzego Stefana Stawińskiego). Tutaj dialogi filmowe po raz kolejny wplecione zostają w tkankę muzyczną w sposób zdradzający zmysł didżejski (swoją drogą didżej w składzie jest obecny, choć zarazem dyskretny – Spisek Jednego nie robi z tych utworów straganu ze skreczami) i po kilku odsłuchach trudno sobie ten utwór wyobrazić bez tego wnoszącego sporo emocji dodatku. Mamy więc wszystkie elementy hip-hopu – z czerpaniem lekcji z tradycji, rekonstruowaniem jej, kolażowym sposobem myślenia, sztuką gramofonową i rapem – a zarazem wszystkie elementy jazzu.

Free Watch and No Bra Queen Sult przynosi próbkę stylu jungle, obecnego już dawno w polskim jazzie za sprawą choćby Robotobiboka (tu wspomnieć trzeba pewnego perkusistę EABS Marcina Raka), oraz gościnną partię Michała Urbaniaka (wybór wiele mówiący o ambicjach EABS – wszak to Urbaniak grał z Davisem, tak otwartym na hip-hop, a potem Urbaniak sam w Polsce jazz w tę stronę prowadził, zgodnie z duchem epoki, w Urbanatorze). God Is Love temat z filmu Jerzego Skolimowskiego Bariera wyprowadza daleko poza oryginalny styl i znów jakby bliżej Coltrane’a, a utworowi znów towarzyszy anglojęzyczny tekst. A trzecim klasycznym momentem pozostaje rozciągnięty do rozmiarów hiphopowej suity temat z Wiklinowego kosza, krótkometrażowej animacji Mirosława Kijowicza (wkleiłem powyżej), w całości wypełnionej utworem Komedy, ale mimo to krótszej niż ponaddziesięciominutowa wersja EABS zatytułowana Step Into the Lights. Ta jest dla odmiany bardziej wierna, ale Pędziwiatr i jego skład genialnie obstawili w dyskografii KK ten numer, oparty na mocnym pulsie i bardzo ładnym temacie, do którego zespół dodał przede wszystkim bardziej złożony, ciekawy drugi plan. To jest ten moment, który powinien pogodzić wszystkich: fanów hip-hopu, wytrawnych miłośników jazzu, wielbicieli starej polskiej sztuki filmowej i ortodoksów muzyki Krzysztofa Komedy. A wszystko to w dobrym momencie, tuż przed atrakcyjnym finałem w postaci krótszego Waltzing Beyond, niegdyś dopisanego przez Komedę do wiersza Miłosza Piosenka o końcu świata.

Właściwie na pewnym etapie już nie tyle odsłuchiwałem, co osłuchiwałem tę płytę – jak lekarz osłuchuje potencjalnego chorego – żeby znaleźć na niej wszystko to, co nie gra. I nie potrafiłem. To wypielęgnowany brzmieniowo, starannie przećwiczony (tytuł!), a przede wszystkim przemyślany album, który Komedę tu i ówdzie uwspółcześnia, nie banalizuje, gdy trzeba – dyskretnie staje obok, a przede wszystkim znakomicie wykorzystuje potencjał jego utworów. Traktuje też stare polskie utwory nie jako skamielinę, tylko temat do rozmowy. Inteligentnie prowadzonej. Trudno mi zarzucić EABS zbyt ciężką produkcję. Komeda, wbrew pozorom, mógłby taką zaaprobować, biorąc pod uwagę to, jak brzmi duża część jego późnych nagrań. Poza tym trudno mi się przyczepić do gry wprowadzającego te mocne groove’y Pawła Stachowiaka, basisty znanego też z Kroków (koncertowo także z wartą uwagi Bitaminą), bo partie jego gitary basowej pozostają zarazem dość powściągliwe (wspominałem o tym we wczorajszym wpisie) i świetnie wpisują się każdorazowo w ogólną koncepcję, którą już chwaliłem, być może nawet są jej najważniejszym, poza koncepcjami lidera, nośnikiem.

Wczoraj rzecz wyszła w wersji cyfrowej, wkrótce premiera fizyczna w wytwórni – a jakże! – Astigmatic Records. Polecam z całych sił, ale oczywiście proszę samemu sprawdzić, nie dowierzając recenzentowi (jestem szalony). W tym wypadku status, potencjał i styl, z jakim EABS wchodzi na rynek fonograficzny, najlepiej puentują fakty: jeszcze w niedzielę grali w Warszawie na koncercie-hołdzie dla Maceo Wyro, a już w poniedziałek – z Urbaniakiem – na imprezie Giganci Polskiego Jazzu.

EABS Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda), Astigmatic 2017, 8-9/10