Po sensacjach miesiąca oprowadza grupa The Cure

Wciąż lubię The Cure. Może dlatego, że nie słucham ich za często i pozostają w bezpiecznej sferze wspomnień? Nie konfrontuję z rzeczywistością ich umiejętności z wczesnego okresu, kiedy, jak dość powszechnie wiadomo, grać nie potrafili. A pomysły pamiętam. Zresztą po co słuchać The Cure, skoro – mimo że nie wydają się najprostszym punktem odniesienia w muzyce – ciągle wracają na zasadzie skojarzeń. W tym roku już tyle razy, że zaczynam się niepokoić. Priests? Mocno pachnie The Cure. Alison Crutchfield? Też. A teraz posłuchajcie jednej z głośniejszych premier, płyty No Shape Perfume Genius, a właściwie posłuchajcie tego mocnego wejścia w Otherside, które jest nową odpowiedzią na Plainsong* sprzed prawie 30 lat. Cała piosenka kojarzy się raczej z Sufjanem Stevensem – momentami nawet dość natrętnie – ale ten jeden fragment katapultuje nas na Disintegration, którego kiedyś słuchałem tak dużo i często, że aż sprzedałem kompakt (na początku lat 90. było drogo, potrzebowałem kasy na kolejne) i do dziś posiadam tylko jugosłowiański winyl, co do wracania do The Cure jakoś nie motywuje. Ale to otwarcie pamiętam.

Mike Hadreas dalej jest zwarty w swojej ofercie 13 utworów trwających 43 i pół minuty, ale bardziej niż na chwalonej przeze mnie płycie Too Bright lubi się kojarzyć. I tak jego rozedrgane (to elektroniczne jodłowanie w tle) Slip Away kojarzy się z Animal Collective i Kate Bush, w Every Night próbuje wykreować krzyżówkę Demisa Roussosa i Jamesa Blake’a, w Run Me mamy echo Marka Hollisa (już się pojawiał jako punkt odniesienia), a Die 4 You idzie w stronę zmysłowego trip hopu. Hadreas jest fenomenalnym wokalistą o imponującej zdolności mimikry, która jednak pozostawia mu tyle własnych cech, żeby w odmiennych stylistycznie utworach słyszeć wciąż jego muzykę. Wszystko imponujące, ślicznie obmyślone i… wzorcowo wręcz spartolone kompresją dynamiczną. Słychać to w szczególności właśnie w takich momentach jak Die 4 You czy smyczkowe Choir, które nadają się tylko do cichego słuchania, potwornie męcząc przy głośnym. Co więcej, trudno znaleźć dla takiego poziomu kompresji uzasadnienie. Radio? Nie sądzę. Jakkolwiek rozumiana garażowość? Uchowaj. Daleko posunięta hauntologia? Niekoniecznie. Cały ten piękny zabieg dynamiczny z początku płyty jest więc potrzebny jak głuchemu walkman, żeby zacytować O.S.T.R.-a. Szkoda, piękna płyta, będziecie się może krzywić na ocenę, ale gdybym był awanturującym się klientem, tę potencjalnie rewelacyjną płytę zwyczajnie oddawałbym w ramach gwarancji.

Przy okazji: chętnie poprosiłbym posiadaczy winylowej wersji, żeby się podzielili uwagami po odsłuchaniu swojej, bo teoretycznie przynajmniej analogowy mastering mógł co nieco z tego brzmienia uchronić. A samemu łamię się choćby przy finałowym Alanie – cóż to za niezwykła piosenka. Ale jaka dopiero mogłaby być, gdyby jedne dźwięki się nie dusiły, drugie nie zasłaniały tych pierwszych, a całość nie została sztucznie podpompowana jak efekty pracy taniego chirurga plastycznego. Ale DR = 5, a na taki poziom zakresu dynamicznego możecie wjechać z tępym EDM, ewentualnie z Napalm Death, a nie z eteryczną balladą, której przestrzeń zgubiła się jako coś możliwego do pominięcia.

PERFUME GENIUS No Shape, Matador 2017, 7/10

Nowa płyta Slowdive – pierwsza od 22 lat, tu stosowne honory, kwiaty, świeczki, fajerwerki i ogólne wow – zawiera nieco tylko mniej kompresji dynamicznej, za to więcej The Cure. No i magiczną formułę, którą – choć, jak wiadomo, nie lubię przenośni kulinarnych (muzyczna uczta, starzy wyjadacze itd.) – muszę porównać z kuchennym przepisem. Potrzymać w marynacie z lekkich przesterów, później obtoczyć w panierce chorusów, a na koniec długo podsmażać na wolnych delayach. Chodzi tu oczywiście o brzmienie gitar charakterystyczne dla wymarłej, a później wskrzeszonej po latach kultury shoegazingu wczesnych lat 90. Ta tajemna receptura ma to do siebie, że właściwie wszystko, co gracie, zabrzmi bardziej profesjonalnie, atrakcyjniej, a na pewno potężniej. Tej magicznej broni używali od lat 80. amatorzy w starciu z zawodowcami, bo gdy już wygasała moc grania trzech akordów tak po prostu, trzeba było zacząć naprawdę udawać, że się grać potrafi – i na tym sprycie połączonej z wyobraźnią kariery robiły późniejsze gitarowe gwiazdy lat 80. takie jak The Edge z U2 czy właśnie Robert Smith z The Cure. A grupa Slowdive – mocny drugi szereg fali shoegaze – założona została z miłości do The Cure i zaprzyjaźnionych Siouxsie & The Banshees (z którymi przecież Smith grywał na gitarze).

Piszę o tym, żeby nie było, że rzucam porównania tylko dla potrzeb tezy o wpływie The Cure. Wydana po latach płyta tamtą muzyką oddycha. Ze Smitha jest singlowy Star Roving, z niego wywodzi się solowa partia gitarowa w Don’t Know Why, może nawet ta w drugim singlu Sugar For the Pill, szczególnie gdy dwie naładowane chorusem gitary grają fragment instrumentalny przed ostatnim powtórzeniem refrenu, oczywiste skojarzenia z późniejszym The Cure wywołuje, bardzo przyjemna zresztą, rozmyta ściana gitar w Everyone Knows. Tu mamy też ślady brzmienia 4AD, które chyba częściej bywa uznawane za źródło shoegaze’u. Wspomniana kompresja też jest, ale w rozsądnych ilościach i z większym niż u Hadreasa uzasadnieniem.

I gdzieś przy Everyone Knows, mimo tych wszystkich natrętnych porównań, album zatytułowany po prostu Slowdive (jak pierwsza EP-ka zespołu) i sygnalizujący powrót do macierzy perkusisty Simona Scotta – którego kariera na polu ambientowej elektroniki wydawała się chyba najciekawsza – zaczyna się zamieniać z płyty intrygującej w zaskakująco dobrą. Nie spodziewałem się tak porządnie zbudowanego utworu jak No Longer Making Time. Nie spodziewałem się tego, że zespół Slowdive nową płytę, choć złożoną z premierowych nagrań, zaprojektuje jak mały przegląd kariery i zakończy odnoszącym się do ostatnich utworów tworzonych przed przerwą Falling Ashes. Na płytę roku to nam może nie wyskoczy, ale blisko sensacji miesiąca.

Dla mnie sensacją jest fakt, że mam większą ochotę słuchać w tym miesiąc dobrze przygotowanego epigoństwa niż szukać nowego na brzmieniowo zduszonej płycie, którą nagrał Perfume Genius.

SLOWDIVE Slowdive, Dead Oceans 2017, 7-8/10

* To w Plainsong było rzecz jasna bardziej dynamiczne