Off Festival: Dochodzą nowi artyści [zdjęcia nóg]

Ledwie zdążyłem w recenzji nowej płyty Nagrobków (w druku w najbliższą środę) odnotować desant na tę formację muzyków grupy Łoskot, a tu – już, proszę. Łoskot się z wielkim hukiem reaktywuje. Mikołaj Trzaska, Olo Walicki i Piotr Pawlak zagrają wraz z Maciem Morettim na Off Festivalu. Wracają w momencie, gdy ich przyjęcie – jako zjawiska w pierwszej kolejności koncertowego, bo to był rewelacyjny zespół na żywo – może być nawet lepsze niż kilkanaście lat temu. To jedno z dzisiejszych ogłoszeń katowickiej imprezy. Poza Łoskotem do bogatego już składu artystów dołącza 9 nazw i nazwisk, a odpada jedno. Szczegóły poniżej.

Najpierw wiadomość gorsza: Daniel Johnston jednak na Offie nie wystąpi. Zostanie jednak zastąpiony przez brytyjską legendę sceny niezależnej, grupę This Heat, występującą teraz w zreformowanym składzie jako This Is Not This Heat. Do tego dojdą niezawodni Mitch & Mitch (przypominam, że już w najbliższy weekend w Studiu im. W. Lutosławskiego ich specjalny koncert z repertuarem z płyty Miliana – zagrają jako Mitch & Mitch with Their Incredible Combo play Jerzy Milian) oraz świetny Ryley Walker, wokalista i gitarzysta, o którego ostatniej płycie pisałem już na Polifonii. Ponadto mocniejsze odmiany muzyki gitarowej zaprezentują nowojorscy The Men, bristolscy Idles oraz warszawscy Bastard Disco. A listę gości uzupełnią węgierski Szwed Kornél Kovács i krakowski kwartet Lor. Cała reszta gości do sprawdzenia tutaj.

Kto jeszcze? Szczegóły wkrótce, sam już więcej nie wiem, choć – zgodnie z moim porannym wpisem – uważam, że zaproszenie na Scenę Leśną powinno już dawno jechać do Wolfganga Voigta. Nie zdziwiłbym się też, gdyby na liście znalazła się poniższa formacja, chwalona już w tu i ówdzie w serwisach muzycznych, a dla mnie do niedawna tak anonimowa jak te cztery pary nóg i jedna ręka na dość zaskakującej okładce.

TMR036CD_D02_final

Dodam recenzję, co mi tam – skoro już jestem od tego, żeby je dodawać. Spróbuję – co z góry skazane na porażkę – zrobić to tak bezpretensjonalnie, jak znana już z udanych singli Sorja Morja wydała debiutancką płytę. W końcu dodaję te noty o płytach dość regularnie. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tempem, w jakim Michał Kupicz płyty rejestruje. Ten stały bohater drugiego planu polskiej sceny niezależnej pracuje w takim tempie, że nie nadążyłbym recenzować wszystkich płyt, które on zdąży nagrać. A jeśli myślicie, że żartuję albo ironizuję, to zacznijcie czytać okładki płyt.

Wspomniałem Kupicza również dlatego, że tak przyjemnie „rozluźnione” w miksie płyty to rzadkość. A gęste zbicie planów i bardziej natrętna kompresja zniszczyłyby to wszystko, co Ewa Sadowska i Szymon Lechowicz z małą pomocą przyjaciół tu zaproponowali. Do gitar w stylu lat 80. (obowiązkowy chorus; Porcys – że tak podlinkuję po przyjaźni – wynalazł więcej ejtisowych skojarzeń: Annę Jurksztowicz i Fasolki), programowanej perkusji, którą duet potrafi czasem wyłączyć – co zasadniczo jest dość rzadką umiejętnością – i oszczędnie dawkowanych syntezatorów dokładają prostotę i marzycielskość z okolic Pustek czy nawet Ballad i Romansów, łącznie z pozostawionymi niemal demonstracyjnie niedociągnięciami wokali. Świetne piosenki – na czele singlową Australią (Nie ufaj rodzicom, za dobrze cię karmią / Nie bierz ich pieniędzy, nie ma nic za darmo) na początek – przełożone są tu na zestaw, który zachowuje świeżość, naturalną dynamikę i urzekająco niezobowiązujący charakter demówki, a zarazem co chwila zaskakuje jakimś totalnie wyszukanym pomysłem spoza naszej popowej galaktyki. Czy to w tej wszędobylskiej arpeggiowej grze akordów gitarowych, czy w zestawieniach harmonicznych (Nowy biały świat), czy wreszcie aranżacyjnych (świetny Sezon – Stereolab spotykają Papa Dance, w Człowieku-wilku słychać już prędzej Stereolab z charakterystycznymi interwałami w wokalach, i Kobiety, z niewielką domieszką wychodzącego tu i ówdzie Durutti Column). A przy tym ani na moment nie wpada to w jakieś natręctwa i zachowuje idealnie klarowny charakter. Czyli może są duchologiczni, ale nie w zasmarowany dźwiękowo, rozmazany sposób, tylko zdobyli fenomenalną umiejętność przekładania duchologii na minimalistyczne i klarowne garażowe HD nowych czasów. Album (a może raczej minialbum?) ułożyli nieźle, jeśli wziąć jeszcze pod uwagę zakończenie (Śmierć, gościnnie na saksofonie Sen Morimoto), równie mocne co początek. Może to wypadkowa czasu trwania (23 i pół minuty), ale pozostawili u mnie rzadki niedosyt.

Godnym odnotowania faktem jest współpraca z Enchanted Hunters, dzięki którym – za sprawą zestawu polskich nagrań prezentowanych przez grupę Małgorzaty Penkalli – nazwa Sorja Morja pojawiła się już w zagranicznym magazynie/serwisie „Under The Radar”. Związki cementuje pojawienie się Penkalli i Magdaleny Gajdzicy na płycie Sorja. To co, Trójkowa na Offie, po GAS na Leśnej? A może najazd samochodem – tym z klipu poniżej – na pole namiotowe?

SORJA MORJA Sorja, Thin Man 2017, 7-8/10