Lepszej imprezy w tym roku nie będzie

W sobotę odbyłem symboliczną procesję do czterech ołtarzy polskiego tradycyjnego stylu zabawy, podczas jednego wieczoru słuchając na weselu (jeszcze przed północą!) Przez twe oczy zielone, Ona tańczy dla mnie, Będzie zabawa i Jesteś szalona. I tak, jak oczyszczająco robi po takich doświadczeniach muzyka Swans, tak nieprawdopodobną siłę zyskały w tym kontekście – lepsze trochę jako „nagrania na niedzielę”, bo jak wiadomo w kulturze pop mamy fenomen sunday morning record – utwory z nowej płyty Wolfganga Voigta, znów nagrywającego jako GAS. Po 17 latach wydał płytę Narkopop: długą, dużą i wielką. 

Jeśli ktoś z jakichś przyczyn nie zna poprzednich płyt GAS, może je sobie wyobrazić jako rave grany pośrodku lasu (który słychać w tle), z mocnym, miarowym, ale nieco oddalonym na modłę deep house’u rytmem i nakładającymi się na siebie w sposób niezwiązany rytmicznie partiami orkiestry symfonicznej. Z reguły pojedynczymi akordami, zatopionymi w pogłosach, przefiltrowanymi do tego stopnia, że trudnymi do rozpoznania. Te sample, pochodzące z nagrań utworów XIX-wiecznych, romantycznych kompozytorów (Wagner powraca jako skojarzenie raz po raz), Voigt oddalił w przestrzeni i rozlał, niczym Gavin Bryars swoje partie smyczków w The Sinking of the Titanic. Albo niczym dźwięk wiecznie strojącej się orkiestry, w której poszczególne frakcje zaczynają już grać różne kompozycje. Bo prowadzenie jednej linii melodycznej nie jest czymś, co by tu Voigta szczególnie interesowało.

Teraz w większym skrócie dla tych, którzy nie lubią nadmiaru nazwisk w porównaniach albo dla bywalców Off Festivalu: Muzyka GAS jest jak strojący się zespół ambientowych kameralistów na scenie Trójki, którego próbę zakłóca koncert z Leśnej, gdzie publiczność słucha akurat jakiegoś techno, na wietrze i w deszczu.

GAS, klasyfikowany jako ambient techno, jest więc projektem opartym – trochę jak choćby utwory Williama Basinskiego – na bardzo wyrazistym pomyśle i na czterech poprzednich albumach, wydanych między 1996 a 2000 rokiem (a potem wznowionych jak Nah und Fern) wypracowywał i doskonalił tę formułę. Jej składniki opisują poszczególne tytuły płyt. Zauberberg to odniesienie do Czarodziejskiej góry Tomasza Manna, sygnalizujące zarówno przywiązanie do niemieckiej tradycji, jak i opowieść o inaczej płynącym czasie, a ten fenomen przekłada się na złudzenia, jakie muzyka GAS przynosi. Königsforst to duży i stary las na wschód od Kolonii, gdzie Voigt przeżywał własne doświadczenia z narkotykami. Pop wskazuje sposób myślenia całej kolońskiej wytwórni Kompakt, której współzałożycielem i szefem artystyczno-repertuarowym jest twórca projektu GAS. To ma być wizja nie jakiejś tam niszowej muzyki, ale muzyki zapraszającej do odbioru wszystkich, a zarazem muzyki nowej ery. Przy okazji sam Voigt przyznawał się do fascynacji Andym Warholem. Jedną z moich wizji było zawsze wykreować przestrzeń ekspresji artystycznej na wzór Factory Warhola – mówił dawno temu w rozmowie z „The Wire”.

Tegoroczny Narkopop nie dodaje właściwie nowych elementów do tej wizji, poza tym, że bardziej otwarcie sugeruje narkotyki. Rzeczywiście, w tych zatrzymanych akordach siódmej (z dziesięciu) części Narkopop jest coś ostentacyjnie sugerującego zatopienie się w bezczasie. I utwór ten mógłby być idealną ilustracją opisanej niegdyś przez Matthew Collina sceny z pionierskiego rave’u w lesie (jeśli ktoś zapomniał – takie imprezy pod gołym niebem kształtowały brytyjską scenę techno), kiedy to po przerwaniu nielegalnej balangi jeden z policjantów oznajmił, że wprawdzie nie wiedział, czy uczestnicy coś brali, ale na podstawie słuchanej muzyki spokojnie mógł ich aresztować za posiadanie narkotyków. Tyle że u Voigta coraz mniej jest dziś znoju, fizyczności, a coraz więcej uduchowienia. Dźwięki otoczenia ciągle się tu pojawiają, najczęściej jednak sprowadzone do jakiegoś dodatkowego pasma szumu. A Narkopop jest płytą w równej mierze narkotyczną, co idącą ku jakiejś wizji absolutu, z wrażeniem niekończącego się wspinania ku górze z każdym smyczkowym akordem. I z kulminacją w postaci siedemnastominutowego Narkopop 10, w którym te dwa plany – orkiestrowy i beatowy – zaczynają się zazębiać, orkiestra załapuje rytm i zagłębia się w trans, lecąc w fascynującym, choć może i niebezpiecznym kierunku. Do tego stopnia, że można tu sobie wyobrazić czyjeś zejście z nadmiaru używek połączone z podróżą poza ciało – delikwent unosi się w niebo nad klubem, gdzie w najlepsze trwa impreza.*

kompakt_store

Perwersja tego, co z kulturą klubową robią w Kolonii, wynika w dużej mierze z kontekstu. Pisałem już o tym, że nad siedzibą wytwórni Kompakt, którą miałem okazję odwiedzić cztery lata temu, unosi się dość przewrotny konserwatywny duch. To kamienica w pięknej, starej  i zamożnej dzielnicy miasta, wykupiona w złotych czasach techno, kiedy firma nie nadążała z wysyłaniem zamówień. Kamienicę wypełnił więc niezależny, ale jednak biznes: od piwnic, gdzie prócz magazynów wytwórni mieszczą się studia nagraniowe, przez okazały sklep na parterze i biura na piętrze, aż po dach. Z szefem Reinhardem Voigtem mieszkającym na samej górze i sterującym całą tą minikorporacją, która zatrudnia dwie kucharki, by cała kompaktowa rodzina mogła się spotkać przy wspólnym obiedzie. Nie trzeba nawet przyglądać się zdjęciom Wolfganga, brata Reinharda, paradującego w eleganckich marynarkach, białych koszulach i fularach, by się utwierdzić w przekonaniu, że Voigtowie są arystokracją techno. Jeśli gdziekolwiek się wytworzyła, to tutaj. Sam Wolfgang w cytowanym już wywiadzie mówił, że interesuje go przebywanie w zamku, którego nigdy nie będzie musiał opuszczać. Coś w tym jest.

I żadna muzyka nie komponuje się lepiej z tą wizją nowej arystokratycznej muzyki ambient techno niż nagrania Gas. Być może istotne jest to, że w Kolonii od sceny klubowej do filharmonicznej stosunkowo blisko, bliżej niż gdzie indziej (pamiętacie album na 20. urodziny wytwórni Kompakt, na którym jej katalogowe klasyki Gregor Schwellenbach zagrał w fortepianowych opracowaniach?).  Nie przemawia do mnie w tym stopniu ani ostatni projekt Carla Craiga, ani występy Jeffa Millsa (był m.in. na festiwalu Tauron Nowa Muzyka) z orkiestrą symfoniczną. Płyty Voigta – już tak, owszem, bo w tej wizji, choć w opisie brzmiącej niczym jakiś wysilony zabieg, nigdy nie było widać szwów i jakiegoś zamiaru budowania sobie ścieżki do dofinansowań i tzw. kultury wysokiej czy mieszczańskiej. Voigt w niej żyje, zmieniając ją od środka.

Narkopop przypomina też, że najlepsze rzeczy dzieją się ostatnio w muzyce robionej na długim czasie i z dużym rozmachem – Kamasi, Swans, nawet wspomniany Basinski. Przypomina na tyle triumfalnie i z tak bezwzględną siłą, że nie ma sensu się bronić. Wolfgang Voigt doprowadził swój pomysł do perfekcji: ledwie wpadł się przypomnieć po siedemnastu latach, a od razu rozkręcił imprezę roku.

GAS Narkopop, Kompakt 2017, 9/10

* Choć warto dodać, że mimo tych wszystkich ewidentnych skojarzeń i udokumentowanych doświadczeń 56-letniego Voigta z LSD, artysta twierdzi, że jakkolwiek inspirujące mogły one być, najważniejsze rzeczy nagrywał w stanie czystego umysłu, a nawet gdyby nic nigdy nie brał, grałby taką muzykę, jaką gra.