Minister, który pomylił kulturę z kapeluszem

Wyobraźmy sobie, że żona wicepremiera Piotra Glińskiego chce sobie kupić nowy kapelusz, dostaje na ten cel wsparcie finansowe od męża, ten jednak cofa wsparcie, dowiedziawszy się, że kapelusz jest kolorze, który mu nie odpowiada. Czyli – weźmy przykład – czerwonym. Z festiwalem teatralnym Malta sytuacja wygląda nieco bardziej groteskowo. Gliński, jako minister kultury, podpisał rok temu dotację dla tej imprezy, znając z wniosku dotacyjnego jej program, a zatem i temat główny (Bałkany), i fakt, że kuratorem będzie Oliver Frljić. W zeszłym tygodniu na łamach magazynu „WPiS”, a potem podczas konferencji prasowej, zagroził, że jeśli kuratorem będzie Frljić, to dotacji nie wypłaci: „Jestem zdecydowany nie dać tych pieniędzy, skoro prowokator ma być tam szefem”. Zrobił to, ponieważ doniesiono mu, że spektakl Frljića „Klątwa” w Teatrze Powszechnym (na którym nie był) obraża uczucia religijne i symbole narodowe. Czyli słyszał, że podobno kapelusz jest czerwony, i w związku z tym (pamiętamy założenie: czerwonego nie lubi) chce utrudnić wytwórcy rozstawienie stoiska z kapeluszami na terenie naszego kraju, ale już niezależnie od koloru.

W tym samym tygodniu minister Gliński zamknął sprawę połączenia Muzeum II Wojny Światowej, mającego zespół, ośmioletnią działalność na koncie, gotowy budynek, wystawę stałą i kolejki do kas po bilety, z Muzeum Westerplatte, które powołał do życia w grudniu 2015 roku. Bez budynku, wystawy, kolejek itd. Tu sytuacja będzie jeszcze bardziej groteskowa. Otóż prof. Gliński zainterweniował, ponieważ jego partyjny zwierzchnik, Jarosław Kaczyński, zapowiedział już w roku 2013, że zmieni kształt wystawy w Muzeum II Wojny Światowej – chociaż wystawy jeszcze nie było, a nawet gdy już była, nie pofatygował się, żeby ją obejrzeć. Zatem – by pociągnąć przenośnię – minister podjął decyzję o przejęciu uznanego już producenta kapeluszy przez młodego twórcę bez dorobku, którego sam wprowadził do branży. Zrobił to dlatego, że jeden z jego kolegów przewidywał, że poprzedni warsztat nie będzie się nadawał do produkcji kapeluszy w polskich warunkach. Bo wprawdzie nie było wiadomo, jakie wyprodukuje, ale pojawiła się obawa o to, że niektóre z nich mogłyby mieć nie dość swojski fason. A jeśli rzeczywistość nie będzie się zgadzać z przewidywaniami – tym gorzej dla rzeczywistości.

Nieodróżnianie rzeczywistości od fikcji – choćby i samemu wykreowanej – to problem dość powszechny w tych czasach. Nie omija ministrów. Podobnie jest z rozpowszechnionym poglądem, że kultura ma nikogo nie obrażać, nie prowokować i ma się dostosowywać do tego, co większość, albo opresyjna i przedsiębiorcza mniejszość uważa za istotne dla narodu. To akademia, a nie kultura. W rzeczywistości jest wręcz odwrotnie. Kultura ma nasze poglądy podkopać, zakwestionować, a kapelusz zdmuchnąć z głowy. I jeszcze bezczelnie wymaga szacunku, uwagi. Wykorzystam fakt, że biuro prasowe MKiDN przygotowuje zapewne dla wicepremiera prasówki i proszę o przekazanie mu muzycznej zawartości tej oto płyty. Co będzie o tyle łatwe, że została legalnie udostępniona w sieci:

Trauma szczecińskiej grupy Krzycz zburzyła mi całkowicie plany. Bo też jest to jedna z tych płyt, które wymiatają całą resztę z odtwarzacza – krzykiem, surowością, bólem wynikającym z nieprzystawalności świata do naszych oczekiwań. Zanim zrobiłem się trochę starszy, trochę bardziej znieczulony i zdystansowany, w dużej mierze podzielałem ten ból. Tym bardziej znaczący jest dla mnie fakt, że ta płyta to reedycja albumu wydanego oryginalnie w roku 1998 przez legendarną (choć minister może o tym nie wiedzieć) wytwórnię Nikt Nic Nie Wie z Nowego Targu (przy okazji – uwaga na reedycję Ewy Braun), a członkowie tego nieistniejącego już kwartetu są moimi rówieśnikami. Do zestawu twórcy reedycji z oficyny Instant Classic (którą chwaliliśmy ostatnio z kolegami dziennikarzami podczas dyskusji na konferencji „Muzyka a biznes” – jest jeszcze jeden powód do pochwał) dorzucili jeszcze fatalnej jakości, ale mający dużą wartość dokumentacyjną zapis koncertu z Leeds, który Krzycz zagrali w styczniu 1999 roku. Studyjny materiał nagrany w warszawskiej Mancie brzmi jednak całkiem nieźle i zachował porażającą energię, która hardcore’ową, momentami noise’ową muzykę z szaleńczymi, zniekształconymi wokalami na pierwszym planie (Robert Iwanik), łączy z drugim planem dźwięków wyciętych gdzieś z rzeczywistości lat 90.

Nie byłem wtedy słuchaczem tego zespołu, ale formacje Jesus Lizard, Shellac czy nawet wczesny Helmet (niemal cytowany w utworze Lost, pewnie by mi się podobał w roku 1997), do których można go porównywać, nie były mi obce. Kobong czy Kinsky działały gdzieś obok, dużo lepiej znane, ale trudno nawet z perspektywy czasu stawiać znak równości między ich muzyką czy nawet działaniami stołecznych Starych Singers (koncertowali z Krzycz, co dokumentuje reprodukcja plakatu w obszernej wkładce) a tym, co prezentował zespół ze Szczecina, przeplatający fragmenty znacznie bardziej monotonne z momentami o wiele bardziej dzikimi. W sposób ekstremalny, ale nie uderzający na oślep, dobrze zorganizowany, z przemyślanymi, bardzo różnorodnymi partiami gitarowymi grającego tu też na trąbce Przemysława Drążka.

To nie jest muzyka dla wszystkich, ale która nią jest? Z całą pewnością jest to natomiast zagubiony polski klasyk, więc zapewnienia o działalności edukacyjnej, które składali szefowie Instant Classic w rozmowie z „Polityką” w ubiegłym roku, nie były pustymi frazesami. Co więcej, wydają mi się powściągliwe, biorąc pod uwagę klasę materiału, którego dzięki nim posłuchałem po raz pierwszy w życiu.

Trauma przypomina, że jedną z ważnych cech muzyki, czy – szerzej – kultury jest sprawianie problemów ministrom kultury. Ta robi dokładnie to, co powinna. Zawstydza szczerością przekazu i zdmuchuje kapelusze, właściwie już nieistotne z tego punktu widzenia. Bo napisałem to, co myślę, o polityce kulturalnej ministerstwa, ale ten cały kapelusz miał was przede wszystkim zaprowadzić do tej płyty.

KRZYCZ Trauma, NNNW/Instant Classic 1998/2017, 8/10