Nowe weszło, starym nie przeszło

New star is born! – zapowiadano na koncercie młodego polskiego saksofonisty tydzień temu. Ale stare gwiazdy wciąż tu są – pomyślałem wtedy, tak skromnie i po polsku, bo czasem czuję barierę językową między sobą a polskimi jazzmanami. Ale nie jestem aż tak od nich oddalony, żeby nie czuć, że sytuacja całego środowiska jest niezła. Duża i stara marka wydawnicza Polish Jazz wznowiła działalność i firmuje nowe płyty, nowa wielka marka ForTune nie przestaje publikować kilkudziesięciu tytułów rocznie, a do tego polscy artyści regularnie nagrywają dla zagranicznych labeli, których jeden pozostaje być może najważniejszą europejską gwiazdą. Robi się gęsto w krajowym jazzie. Dziś trzy albumy, które nieźle oddają ten urodzaj.

DZIEDZIC Tempo, ForTune 2017, 7/10 Atrakcyjna, najczęściej nawiązująca do Davisowskiego świata brzmień i oczywiście zafiksowana na stronie rytmicznej jest płyta sekstetu, który prowadzi perkusista Krzysztof Dziedzic. Jest przy tym bardzo mocna, konfrontacyjna wręcz, czemu trudno się dziwić, bo lider jest muzykiem temperamentnym i podobno poza muzyką (słuchacze mogą go znać choćby z zespołu Nigela Kennedy’ego, ale i z wielu innych współtworzonych przez lata składów) interesuje się wszelkiego rodzaju sztukami walki. Gra tu w sekcji z Robertem Kubiszynem oraz z pianistą Piotrem Wyleżołem, ale swoje dodają znakomity również w tym składzie gitarzysta SBB Apostolis Anthimos (204 BPM, najlepszy chyba utwór w zestawie), saksofonista Kuba Więcek (który dziś jeszcze wróci – za moment) oraz DJ Eprom, którego dialogowe popisy z Dziedzicem stanowią w znacznej mierze o atrakcyjności materiału. Rytmika to zawiadywanie czasem, a cóż tę władzę pokazuje w sposób bardziej bezpośredni niż skrecze gramofonowe?
Tempo to jedna z tych jazzowych płyt, w które wchodzi się bez żadnego przygotowania, choćby i nie było później dużo do zanucenia. W tytułach dostajemy wskazówki: różne wartości tempa, które traktowane będą jako punkt wyjścia, może trochę jako odpowiednik tonacji tradycyjnie częściej opisujących utwory muzyczne i pewnie dla podkreślenia znaczenia tempa jako składnika takiego utworu. Ale bębny to także jeden z najważniejszych dla kreowania przestrzeni instrumentów, warto więc zwrócić i na te cechy uwagę, słuchając płyt Tempo. Momentami ogólna koncepcja utworów gdzieś mi umyka, ale sama „akcja” jest zwykle na tyle wartka i dynamiczna, że łatwo nad tym przejść do porządku dziennego. Tym bardziej, że zarówno w zakresie prezentacji własnych umiejętności, jak i możliwości składu Dziedzic w swym późnym debiucie w roli lidera wyciąga jakieś 110 proc.

stanko_december

TOMASZ STAŃKO NEW YORK QUARTET December Avenue, ECM 2017, 7-8/10 Tomasz Stańko w katalogu ECM robi dziś za jedną z głównych postaci, dostarczając płyty przewidywalnie dobrej jakości, nawet jeśli stylistycznie też przewidywalne. Na pewno do takich należy December Avenue. Nowojorski kwartet okrzepł, nie jest już nowością, jak na znakomitej płycie Wisława, ale rozwija się we własnym tempie, jak każdy prowadzony przez naszego trębacza zespół. Zresztą wszystko dzieje się tu w swoistym, leniwym tempie rubato – płyta z niego wychodzi i się w nim roztapia w końcówce Young Girl in Flower. Rozgrzewka wydaje się długa, utwory rozwijają się bez pośpiechu, a tematy wchodzą tak późno, jak tylko można. W centrum tej płynnej rytmiki znajdziemy tym razem nie lidera, tylko znakomitego Davida Virellesa, który koordynuje, rozprowadza kolegów (Stańko daje tu pograć również sekcji, zarówno Geraldowi Cleaverowi, jak i nowemu kontrabasiście Reubenowi Rogersowi) i świetnie towarzyszy Stańce np. w znakomitym Bright Moon. Gra elegancko jak klasyczny pianista koncertowy, a zarazem ma wyczucie rytmu charakterystyczne dla Karaibów. Płyta jest zresztą oparta na takich paradoksach – z jednej strony grudniowa z tytułu, jest zarazem bardzo ciepłym, przyjemnym zestawem, jak gdyby prowansalskie słońce studia nagraniowego La Buissonne było ważniejszą inspiracją niż Nowy Jork. Oczywiście to wciąż ECM, więc nie należy się spodziewać wyścigów ani jakiejś kulminacyjnej eksplozji energii – lekkie szarpnięcia w Burning Hot, Sound Space (Virelles!) czy utworze tytułowym to nie jest wyjście poza konwencję. Jest więc szansa zapadnięcia się w szczególny tryb rubato – kimono – podczas słuchania tego albumu, ale to może być równie przyjemne jak śródziemnomorska sjesta.

KUBA WIĘCEK TRIO Another Raindrop, Polskie Nagrania 2017, 6-7/10 Pierwszy w tym stuleciu i pierwszy od 28 lat debiut w reaktywowanej serii Polish Jazz – Kuba Więcek, 22-letni saksofonista, student kopenhaskiego Rhythmic Music Conservatorium w repertuarze pomiędzy tradycją (także polską) a awangardą, przy czym tę pierwszą zna dobrze (o czym świadczy wykonanie standardowego Conception Williama Shearinga), w drugiej czasem trochę się jeszcze gubi, choć pomysły zamiast modnego minimalistycznego ma to być podejście trochę prymitywistyczne (biorąc pod uwagę stawiające na intensywność riffu Rhythm of Life i zbudowane na naiwnej, moim zdaniem trochę zbyt szkolnej figurze rytmicznej Who Is the Monkey In Here?). Jako saksofonista osiągnął już bardzo dużo, jako kompozytor – w towarzystwie Michała Barańskiego i Łukasza Żyty – ambitnie szuka własnej drogi, tu widać ogólny kierunek, dobre chęci i pewną bezpretensjonalność, która powinna się przydać przy kolejnych nagraniach. Najlepszy na płycie utwór tytułowy wróży jednak znakomicie – moim zdaniem mógłby zostać z powodzeniem przepisany na większy skład. Słychać, że w trio, choćby świetnie pracującym, brakuje pewnej siły uderzeniowej dla tego rodzaju pomysłów.
Czy to wystarczy na debiut w tak prestiżowej serii? Cóż, jeśli ma to być seria żywa, musi być otwarta na debiut, na eksperyment, nawet na pomyłkę, a Więcek wygląda na kogoś z potencjałem do zakopywania podziałów między środowiskiem polskiego jazzowego mainstreamu i offu. Stańko też podobno kiedyś zaczynał, choć w wieku Więcka jeszcze jako członek zespołu – uczestnicząc w sesjach słynnego Astigmatic. Ale wtedy trudno było mówić o urodzaju – w polskim jazzie trwało dopiero badanie gruntu.