Waga średnia dużej klasy

Pora na kolejne zapowiedzi sierpniowego Off Festivalu. Tym razem z kategorii, której na plakatach nie wypisują największą czcionką, tylko taką nieco mniejszą. Dla mnie to kategoria wyjątkowo cenna, bo na osobne koncerty tych wykonawców najtrudniej w Polsce liczyć. Wersja ekspresowa dla niecierpliwych: Conor Oberst, Arab Strap, Thee Oh Sees, LVL UP, Anna Meredith, Ulrika Spacek i Sheer Mag. Wersja wydłużona zakłada, że już trochę odpoczęliście po płycie Mount Eerie i macie ochotę na dalszy ciąg emocjonalnego podejścia do muzyki folkowej. To jak?

Oczywiście bezwzględnie i w ciemno można polecić koncert Thee Oh Sees. O ostatniej płycie pisałem może bez szalonego entuzjazmu, ale pamiętajmy, że poprzedni występ TOS na katowickiej imprezie był jednym z tych nielicznych koncertów, które zakończyły się wybiciem dziury w drewnianej podłodze namiotu. Mogę też – na podstawie własnych, choć bardziej prehistorycznych doświadczeń – zachęcić do obejrzenia na żywo grupy Arab Strap, która na planie światowym może być nazwą wypisywaną średniej wielkości czcionką, ale w warunkach sceny szkockiej jest przedsięwzięciem kluczowym i definiującym całą generację tamtejszego środowiska muzycznego. Warto dodać, że Aidan Moffat przyjedzie też w tym roku na solowy koncert – w zupełnie innym repertuarze – podczas festiwalu Docs Against Gravity. Nie muszę też pewnie zachwalać niedawnej bohaterki podsumowań płytowych 2016 roku, czyli Anny Meredith.

Skupię się na drobnej sytuacji z Conorem Oberstem (niegdyś Bright Eyes) w roli głównej. Jakiś czas temu, 10, może 11 lat, w audycji HCH – strasznie się wzniecając albumem I’m Wide Awake, It’s Morning z największym chyba przebojem Bright Eyes Lua i spoglądając na przepastną dyskografię Obersta, który miał wtedy 25 lat, z których połowę spędził nagrywając piosenki – uznaliśmy, że może nam z tego diablo zdolnego człowieka wyrosnąć jakiś Kurt Cobain sceny folkowej. Albo przynajmniej kolejny Elliott Smith. Ale wspomnieliśmy o Cobainie. Takie rzeczy łatwo od słowa do słowa w radiu przemycić i zwykle lepiej szybko o nich zapomnieć. W tych konkretnych było jednak zarazem i sporo przesady, i trochę prawdy. Scena folkowa, co widać lepiej w roku 2017, osiągnęła dużo, ale zjadła na koniec własny ogon, a wielkie pieniądze zrobili na niej raczej Mumford & Sons. Mimo wielu znaczących projektów (supergrupa Monsters Of Folk) Oberst – którego w roku 2008 „Rolling Stone” uznał za najlepszego songwritera Ameryki – nie stał się największą gwiazdą ruchu. Za to problemy młodej gwiazdy zaliczył, tu bardziej przypominając Cobaina. Zaliczył więc kłopoty z narkotykami i alkoholem, pierwsze problemy ze zdrowiem (utwór Tachycardia odnosi się do nich wprost), a nawet publiczne zmaganie z oskarżeniem o gwałt, które – na szczęście – okazało się bezpodstawne.

O tym wszystkim już śpiewał w zeszłym roku na stosunkowo cicho przyjętej, bo również stosunkowo wyciszonej, kameralnej płycie Ruminations. A teraz powtarza wszystko głośniej, donośniej, bo w potężniejszych, zespołowych aranżacjach. Płyta Salutations powtarza w nowych wersjach cały repertuar poprzedniczki i dodaje siedem utworów, co łącznie daje album długi, ale dla miłośników muzyki Obersta jeszcze z czasów Bright Eyes – interesujący. Ten sam melodyjny i zarazem gorzki charakter, podobne folk-rockowe, rozbudowane instrumentacje z partiami skrzypiec (choćby w Barbary Coast), urozmaiconymi partiami gitar, chórkami. I charakterystyczny, choć od dawna już pobrzmiewający lekką rutyną wokal Obersta. Jeśli kogoś zaskoczyło promujące płytę A Little Uncanny, to wpisaniem się w żelazną linię podbarwionego bluesem grania – włącznie z The Rolling Stones. Skojarzenia z Bobem Dylanem, też często pojawiające się w stosunku do Obersta, wracają na całej płycie regularnie. Przynosi je choćby harmonijka ustna w Afterthought, Tachycardii czy You All Loved Him Once. Będzie więc ten album miał więcej odbiorców z okolic „Rolling Stone’a” niż Pitchforka, co pewnie ostatecznie rozprasza nasze stare mrzonki o kimś, kto wszedł w świat muzyki, żeby go zburzyć i odbudować według własnych zasad. O ile Bright Eyes było w swoim czasie kapelą niemal dla nastolatków, zbierającą skutecznie pokoleniową publiczność, dzisiejszy solowy Oberst, pogodzony z tradycją i coraz mocniej się w nią wpisujący, trafia do publiczności dużo starszej niż on sam.

Wystarczy więc na koniec powiedzieć, że również Oberst – przynajmniej na czele Bright Eyes – dawał kiedyś znakomite koncerty. A z tamtego radiowego porównania w jakimś sensie zostaje nam okładka najnowszego albumu, na której autor (takie przyjmuję założenie – tylna strona autora rzadziej pojawia się na zdjęciach) swobodnie unosi się na powierzchni wody w basenie. Jak gdyby był współczesną, dojrzałą wersją najsłynniejszego okładkowego niemowlaka wszech czasów. Ale już bez dalszych skojarzeń.

CONOR OBERST Salutations, Nonesuch 2017, 6-7/10