Czy śmierć wypada punktować?

Jak tam weekend? A, w porządku, słuchałem sobie płyty Phila Elveruma (Mount Eerie) o tym, jak jego żona umarła na raka trzustki, pozostawiając go jako wdowca z półtoraroczną córką, która teraz pyta ojca, czy mama pływa, skoro prochy wyrzucili do Oceanu Spokojnego. O tym, jak trudno nie trafiać na ślady niedawnej obecności żony w domu, wyrzucaniu rzeczy osobistych, ciągle przychodzącej poczcie i cichnących na dźwięk imienia żony rozmowach. O tym, jak bohater, którym oczywiście jest autor – bo rzecz jest pamiętnikiem, a nie zmyśleniem – wchodzi do pokoju, gdzie spędziła ostatnie tygodnie, i nagrywa na jej instrumentach piosenki o tym, jak wygląda jego świat po śmierci Geneviève Castrée, tejże małżonki. Wszystko to rodzaj zapętlenia nieobcy pewnie nikomu, kto stracił kogoś bardzo bliskiego. Piosenki mają lekko chwiejny rytm i rozsypujące się słowa, których ton nadaje już pierwsza zwrotka: Śmierć jest tak prawdziwa, że nie nadaje się, by o niej śpiewać i trudno ją przekuć w sztukę, poezja nie radzi sobie z doświadczeniem śmierci. Czy jakoś tak. W ten sposób spędzałem weekend.

Album A Crow Looked At Me to płyta, której autor – jeśli coś w ogóle sobie zaplanował, a nie jest tylko więźniem tej emocjonalnej pętli – najwyraźniej próbuje odtworzyć w dość realistyczny, znaczony nawet pewną nieudolnością sposób to wrażenie pustki związane z nieobecnością zmarłego w naszym życiu. Można tylko strawestować jego słowa i napisać, że śmierć jest tak prawdziwa, że trudno opowieść o niej przekuć w recenzję. Bo choćby i reakcji na śmierć w muzyce było ostatnio bardzo wiele, to trudno się je zestawia. Porównywać ze śmiercią syna u Nicka Cave’a (chyba jednak bardziej przepracowana artystycznie Skeleton Tree), śmiercią różnych osób, z rodziny i nie tylko, u Sun Kil Moon (na pewno bardziej przegadana Benji), śmiercią własną u Bowiego, Casha czy Cohena (to już łatwiejsze do zamienienia w sztukę – bez dwóch zdań), w tym także nieudaną samobójczą śmiercią u Papa M (też w sumie dość realistyczne) czy śmiercią matki u Sufjana Stevensa (bardziej skupiona na wspomnieniach płyta Carrie & Lowell)?

Nie będę więc wystawiał oceny, w szczególności punktowej, albumowi, który – jak sądzę, w jakiejś mierze na fali szczerych emocji, które niesie – wylądował na pierwszej pozycji zestawienia Rate Your Music i listy krytyków w Metacritic. Także dlatego, że trudno jest ten rodzaj opowieści przebić choćby najlepszą w historii płytą o wędkarstwie czy genialnym albumem o polityce. Nie będę też wystawiać oceny, bo posłuchałem tej płyty dwa razy i nie bardzo mam ochotę do niej wracać. Także dlatego, że zwykłe życie nie szczędzi mi ostatnio przykładów historii nie mniej smutnych. Dwóch młodych szefów niezależnych labeli, którzy wydają na co dzień świetną muzykę i mają wkład w sukcesy artystów czasem niewiele mniejszy niż oni sami, w ciągu ostatnich kilku miesięcy straciło żony – bardzo mocno zaangażowane w ich pracę – z dość podobnych powodów. W ciągu ostatnich dwóch lat zmarło na raka kilku moich kolegów z redakcji, a pewna ważna dla mnie osoba, która całe życie zajmowała się ocenianiem twórczości innych, jest teraz ciężko chora. Kolejne przypadki jest pewnie w stanie wskazać każdy z nas.

Wstrzymuję się więc od dalszej oceny w tym jednym przypadku, bo mam z tym problem dość zasadniczy: czy jeszcze oceniam sztukę, czy już doświadczenie, wobec którego wszyscy jesteśmy równi.

A weekend? Dziękuję, posłuchałem Mount Eerie, rozejrzałem się wokoło i nie będę narzekał.

MOUNT EERIE A Crow Looked At Me, P.W. Elverum & Sun 2017