Jeśli to 19:30 w poniedziałkowy wieczór…

…to prawdopodobnie chodzi o Off Festival. A jeśli czekacie na nowe wiadomości o imprezie, to nie będę już zawracał głowy czymkolwiek innym. Czekacie bowiem – jak się właśnie okazuje – na koncert Feist, tylko nie mogłem tego opublikować o 19:00 ani o 19:15. Feist to ważna postać alternatywnej sceny kanadyjskiej, wokalistka, a przede wszystkim znakomita autorka piosenek. Pięć lat temu zastanawiałem się, czy nagra lepszy album niż Metals, więc cieszy mnie nie tylko sama w sobie zapowiedź koncertu – równie miłe jest to, że skoro będzie wakacyjna trasa koncertowa, to na pewno pojawi się i nowa płyta. A to nie wszystkie ogłoszone dziś atrakcje katowickiej imprezy. Poza Leslie Feist przyjadą na nią:

Preoccupations, dawniej Viet Cong, więc coś dla miłośników nowej i ciągle postpunkowej muzyki;
Royal Trux, więc coś dla tych, którzy pamiętają lata 90.;
PRO8LEM, więc coś dla tych, którzy się nie dopchali, gdy grali poprzednio na Off Festivalu. Wprawdzie nie będzie łatwiej niż wtedy, a już wtedy nie było łatwo, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo;
Made In Poland grających materiał z płyty „Martwy kabaret”, którą zasadniczo powinienem znać z lat 80., gdyby nie to, że odrzuciła ja wtedy cenzura;
Shame, więc coś dla tych, którzy lubią muzykę brytyjską i wykonawców, którzy dopiero będą bardzo znani;
Duży Jack, czyli ktoś dla tych, którzy chcą dotknąć pierwotnej rock’n’rollowej energii Lado ABC;
Spoiwo, więc coś dla poszukiwaczy post-rocka w rodzimej wersji.

Gdyby Leslie Feist miała pisać swoje znakomite – jak już zauważyłem powyżej – piosenki dla wokalistki, która wykona je najlepiej jak można, polecałbym Angielkę Laurę Marling. Z kilku powodów. Po pierwsze, warunki ma dość wyjątkowe. Potrafi śpiewać jak Chrissie Hynde, potrafi jak Joni Mitchell, balansując swobodnie między niskimi i wysokimi rejestrami, a przy okazji między rockiem a folkiem, co zgadzałoby się z grubsza z rejonami poszukiwań obu tych wokalistek, jak i wspomnianej Feist. Po drugie, Marling ma coraz lepszą prasę i niezłe wyczucie, gdy chodzi o brzmienie, co się przejawia w pewnej rzadkiej w zawodzie powściągliwości, która z kolei prowadzi ją raz w stronę szlachetnej delikatności Nico (Wild Once na nowej płycie), ale kiedy indziej – w rejony niebezpiecznie bliskie bezpiecznej estetyki Nory Jones (Always This Way).

Młoda wciąż (27 lat) Marling wydała sześć albumów, z których niemal każdy był recenzowany na Polifonii (tu przykład). I chociaż dwa poprzednie zebrały świetne noty, zaczynam mieć problem z pewną, nazwijmy to, generycznością jej repertuaru, który pojawia się na najnowszej płycie Semper femina (tytuł od tatuażu w miejscu, które nie zawsze widać). Autorka, być może wciąż w pogoni za szlachetną prostotą, zgubiła tu sporo cech indywidualnych. To znaczy głos ciągle jest, ale utwory wypadają drugim uchem, zmuszając słuchacza do zastanawiania się, czy w ogóle wpadły tym pierwszym. Więc gdy śpiewa w utworze Next Time, że Lepiej wypadnę następnym razem, to nie wiem, czy trzymać za słowo, czy może po raz pierwszy w krótkiej karierze Laury Marling zignorować za jakiś czas pojawienie się kolejnej płyty.

LAURA MARLING Semper femina, More Alarming 2017, 6/10