Pierwsza zakazana płyta roku?

Zakaz nie ma – od razu uprzedzam – charakteru politycznego. Choć biorąc pod uwagę temperaturę konfliktów, i takie mogą się na świecie pojawić. Na razie ucierpiał projekt The Pablo Collective, który narodził się gdzieś w okolicach sławnego/niesławnego 4chana, otwartego na wszystko właściwie – ze szczególnym uwzględnieniem idiotyzmów, porno, bezpardonowej satyry i memów – internetowego forum obrazkowego. Grupa ludzi gruntownie przemontowała, zremiksowała album The Life of Pablo Kanyego Westa, co nieco do niego dokładając, po czym zaczęła za darmo dystrybuować powstały tak zestaw – zatytułowany The Death of Pablo – na Bandcampie. Dystrybucja była darmowa, ale po dwóch tygodniach od premiery (i dzień po wzmiankowanym przeze mnie zrecenzowaniu albumu przez znanego youtubera Anthony’ego Fantano, co pozwala wyczuwać związki) materiał został wczoraj zdjęty z BC, a podstrona The Pablo Collective zamknięta. Dlaczego?

Trudno oczywiście na to odpowiedzieć z całą pewnością. Ale problemem – jak przy różnego rodzaju utworach idących w plądrofonię, czyli wykorzystanie różnych fragmentów chronionych prawem utworów – są z pewnością naruszenia praw. Miałem to szczęście, że zdążyłem wcześniej kupić The Death of Pablo. A zarazem przypadek (po mojej dość symbolicznej wpłacie, której dokonałem trochę z przyzwyczajenia, dostałem sympatyczny mail: „Nie trzeba było, ale pieniądze przeznaczymy na dystrybucję płyty”) sprawił, że wszedłem w kontakt mailowy z naruszycielami praw, czyli z samym anonimowym kolektywem. Zapytałem więc wczoraj z głupia frant, czy to był Kanye? It wasn’t Ye, but I cant share much information right now – odpisali mi na mail wysłany już po usunięciu albumu z sieci. Szukają prawnika. Czyli albo jest tak gorąco, albo to drugi etap budowania atmosfery podniecenia wokół płyty.

Czym samym albumem warto się tak podniecać? I czym w ogóle jest? na pewno nie jest tylko trollingiem Westa, choć naturalnie przychodzi do głowy taka myśl. Zasadniczo są to cztery rozciągnięte do kilkunastu albo i ponad dwudziestu minut kolażowe suity, w których The Pablo Collective garściami utyka motywy z ostatniej płyty Westa, ze skutkiem czasami pewnie trudnym do zaakceptowania dla fanów artysty, ale intrygującym. Jeśli spojrzeć całościowo, robią to bardzo przebiegle. Pod każdym względem bowiem pchają eksperymentującego (lub – jak sam wolę uważać – zgrywającego eksperymenty, ale wobec tak głośnego artysty to pozostanie sporna kwestia) Kanyego dużo dalej w tę samą stronę. Twierdzą sami, że to senne wizje wypływające z przesłuchania TLoP. Z okładki – już wcześniej okrzyczanej wizjonerską, a przy tym świadomie tandetną, niczym grafiki nurtu vaporwave – robią to samo, tylko jako ilustracje wklejają kondukt pogrzebowy i wspólne zdjęcie Kanyego ze zmarłą matką. Idą więc w stronę dość ekshibicjonistycznego rażenia szczegółami osobistymi, których Kanye nie szczędził fanom przy pracy nad albumem. Tylko dalej.

Podobnie z muzyką. Sample? Tu mamy (choćby w Washed Out z fragmentem Bam Bam) sample z sampli, biorąc pod uwagę to, jak bezceremonialnie TBC zamęczają fragment jednej wykorzystanej przez Westa piosenki. Poza tym tu wszystko zszyte jest z dźwięków z recyklingu. Dark ambient i drony atakują słuchacza już w pierwszych minutach Ultralight Wall, z zapętlanymi partiami tekstu jednego z utworów. Osławione elementy noise’u jeszcze z Yeezus? Tu jest ich więcej. Włącznie z najczęściej komentowaną środkową częścią Father Stretch My Hands Pt. 3, gdzie niemiłosiernie rozciągnięty i przetworzony fragment partii wokalnej (już przetwarzanej – tu bardziej) staje się punktem wyjścia dla dzikiej, siedmiominutowej noise’owej improwizacji, której prędzej spodziewałbym się na albumie Kevina Drumma niż Westa. Miesza się to z soulowym chórkiem, doprowadzając tę udziwnioną formę do stadium patosu. Owszem, od strony produkcji sporo można członkom kolektywu zarzucić. To dość surowy materiał – ale wciąga. A oni zawsze mogą się wytłumaczyć świadomym działaniem zmierzającym na przykład w stronę satyry. Bo choć te wszystkie skandujące tłumy i syreny wydają się podbijać i tak spore emocje z płyty Westa (Washed Up), to jednak kontrastują z nimi bardziej banalne fragmenty, jak podchwycony tu głośny tekst Kanyego o McDonald’sie, który na moje oko musiał być pierwotnie skutkiem napadu głodu po wypaleniu jointa. O ile superraperzy zawracają sobie jeszcze głowę paleniem jointów. Jest więc i trochę straszno, i śmieszno – właściwie zgodnie z duchem oryginału. Oczywiście niekonieczne jest to wszystko, ale z drugiej strony – czy sam The Life of Pablo był konieczny na tle całej potężnej już dyskografii Westa? Mam wątpliwości.

Prawnik zapytałby jeszcze, czy to był dozwolony użytek? Pewnie nie. Ale moim zdaniem najlepszy, jaki można jeszcze było z popularnej płyty Kanye Westa zrobić.

THE PABLO COLLECTIVE The Death of Pablo
, 2017, 7/10