Dlaczego nie publikuję playlist na Spotify?

To będzie gorąca i polemiczna historia, ale krótkie wprowadzenie – bo początek wpisu czytany jest najczęściej – muszę poświęcić pewnej osobie. Otóż ktoś napisał wczoraj, że dlaczego nie publikuję playlist na Spotify, bo nawet by takich playlist słuchał. To bardzo proszę: olbrzymia część nagrań zmarłej trzy dni temu Pauline Oliveros jest na Spotify (sprawdzałem, na Tidalu pewnie też). To dość długa playlista, bo amerykańska kompozytorka muzyki eksperymentalnej należała do ważniejszych figur muzyki po II wojnie światowej. Playlista na kilka dni, przeznaczona do głębokiego słuchania, jak określała Oliveros to, w jaki sposób razem z dźwiękiem odbieramy przestrzeń, w której wybrzmiewa, całe środowisko dźwiękowe. Więc żeby ją przejść, trzeba by się pewnie zwolnić z pracy, po drodze słuchając jeszcze dostępnego za darmo wykładu kompozytorki (jak mało kto potrafiła też opowiadać o muzyce) dostępnego w ramach serii TEDx, który poświęciła bodaj najsłynniejszemu nagraniu znanemu z płyty Deep Listening, albo jej wykładu nagranego niedługo przed śmiercią dla Red Bull Music Academy (co pokazuje skalę jej wpływu na świat muzyczny). I zaraz, mam to teraz opakować swoim nazwiskiem, lansując się przy tej smutnej okazji dla paru osób, które przez przypadek trafią na tę playlistę, o ile w ogóle aparat statystyczny serwisów streamingowych im ją pokaże? Nie narzekam bynajmniej na pożyteczne zjawisko samych serwisów, o których wielokrotnie pisałem. Mam jednak cały czas parę różnych kanałów kontaktu z Czytelnikami, nic mnie nie zmusza do rzucenia w diabły pisania i układania playlist. Niech to robią ci, którzy są świetni w playlistach.

Coś takiego chciałem napisać po sobotniej dyskusji na Targach Muzycznych Co Jest Grane o śmierci krytyka w czasach streamingu. Wziąłem w niej udział, bo zaprosił mnie dziennikarz, którego cenię, a udział brali ludzie, których szanuję (skład i program tutaj). Na oczach całkiem tłumnie zgromadzonej publiczności zderzyliśmy właściwie dwie wizje: dziennikarzy muzycznych (obok mnie siedział Jarek Szubrycht), którzy w czasach streamingu zauważają, że dziennikarze życiowo mają może i słabo, ale daje im to sporą wolność w doborze recenzowanych wydawnictw i właściwie mówią często do tej publiczności, która wychodzi poza czołówkę streamowanych utworów. I wizję wydawców (tu Jacek Jagłowski z QL Music), którzy zauważają – i jest to pogląd nie tylko przez niego formułowany, z pewnością też ważny – że prasa odjeżdża w stronę niszy i alternatywy, a o tych utworach z topu radiowego czy streamingowego obszerniej pisać nie chce.

Miałem więc o tym napisać, ale uprzedził mnie Łukasz Łachecki, który raczył mnie umieścić w gronie panelistów o odpowiednio zakutym łbie, wysmażając śmieszkowy felieton na Porcys, mimo że na spotkaniu nie był. Skąd czerpał wiedzę? Wyjął, a potem wydedukował wszystko, co mówiłem i w jakiej sprawie się odzywałem, z parozdaniowego wpisu na Facebooku Vadima Makarenki, który dyskusję prowadził. Cóż, nowe czasy playlisty, to i nowe źródła dziennikarskie. Kiedy odpowiadałem na pytanie o brak recenzentów mainstreamowych wydawnictw, że pisać recenzje popowych płyt ze środka mainstreamu (padł przykład Lanberry podrzucony przez jej wydawcę) to trochę jak kopać się z koniem i dziś mało kto w dziennikarstwie muzycznym chce to robić, woląc pisać o rejonach, w których nie rządzi statystyka (w popie algorytmy streamingowców się sprawdzają nieźle, w hip-hopie czy w muzyce alternatywnej już słabiej), Porcys usłyszał w moich słowach: „pop weryfikuje statystyka, nie mówmy o tym”. Tymczasem myśmy byli od tego jak najdalsi. Próbowaliśmy z Jarkiem Szubrychtem wytłumaczyć, dlaczego to nasi koledzy nie palą się, żeby prawie za frajer pisać o muzyce, której sami nie słuchają, a która w streamingu wygrywa w statystykach – i pewnie wygrywać będzie, bo trudno tę statystykę najcelniejszym tekstem przekrzyczeć, a jeszcze trudniej zawrócić. Dodatkowo tłumaczyłem, że osobiście nie czułbym się dobrze, publikując w serwisach streamingowych swoje playlisty. Co Porcys uznał za próbę wmówienia światu, że recenzenci tego w ogóle nie robią. Oczywiście stoję na straconej pozycji, wychodząc na większego naiwniaka niż jestem: bo po co prostować w Polsce takie drobiazgi w czasach, kiedy na fałszywych newsach wygrywa się wybory w USA?

Z dobrych rzeczy: dali zdjęcie sprzed wielu lat, więc wyglądam mniej dziadowato niż to wynika z tekstu.

Gdyby autor tekstu na spotkanie przyszedł, to – tak sobie pospekuluję, skoro już spekuluje Porcys – może nawet by się ze mną zgodził. Tak jak ja się czasem zgadzam z jego ocenami płyt. Bo nic personalnego, już na pewno z mojej strony (a autor po całej tej gównoburzy utrzymuje na FB, że z jego strony też – na jego profilu jest publiczna, otwarta dyskusja). Problem jest ogólniejszy. Błąd tkwi tu w naturalnym zaufaniu do świata nowych mediów. W założeniu, że skoro z wpisów na Twitterze zaczynają powoli sklejać biografie, to i gorące publicystyczne relacje z imprez można robić z parokrotnie krótszych niż sama relacja wpisów na fejsie. I dokładnie to samo powoduje moim zdaniem, że ktoś uznaje publikowanie playlist na Spotify/Tidalu za podstawową powinność dziennikarzy muzycznych. A nawet coś, co najlepiej opisuje ich horyzonty. I jeszcze argumentuje, że w Stanach Zjednoczonych playlisty krytyków napędzają przymierający do niedawna rynek. Czyli te pierwsze po latach wzrosty w światowym przemyśle płytowym, to nie np. efekt Adele albo wynik działania sprawnych kampanii marketingowych wokół (m.in.) streamingu, tylko to krytycy to sprawili? Pachnie sensacją, bo to byłby pewnie jeden z pierwszych realnych dowodów wpływu tej profesji na rynkowe statystyki. Tu akurat chętnie poczytam więcej, ale podchodzę z wrodzoną dziadowską nieufnością.

Z pewnością paru krytyków playlisty pilnie prowadzi. Rzadko w ogóle wchodzę na Spotify (i bez obrazy, dobre narzędzie – po prostu rzadko potrzebuję, mam dostęp do nowych wydawnictw, a ze starych na półce to, co najpotrzebniejsze), więc się zalogowałem i sprawdziłem trzy nazwiska, pierwsze, które mi przyszły do głowy: Sasha Frere-Jones ma profil jako artysta, Łukasza Łacheckiego nie znalazłem, a Simon Reynolds owszem, jest obecny jako dziennikarz, ale żadnej playlisty nie opublikował. Obserwuje go 577 osób. To po co ma tam wchodzić Polifonia? Żeby mieć 5 obserwujących? Po to, żeby poszerzać swoją obecność? Mnie i tak jest pewnie za dużo w infosferze. I jeszcze pewnie dodatkowo musiałbym balansować swoją obecność w jednym serwisie, publikując to samo w innych (w swoim czasie miałem propozycje tworzenia playlist od polskich streamingowców – było mi miło, ale grzecznie podziękowałem, uznając, że w warunkach ostrej konkurencji rynkowej między nimi nie wypada mi zajmować stanowiska).

Powody są tak naprawdę bardziej prozaiczne i na spotkaniu ich nie rozwinąłem. Po pierwsze, mam to szczęście, że mam się gdzie wypowiadać w ustalonej formie tekstu pisanego albo komentarza radiowego. I podejrzewam, że może mi to wystarczyć do emerytury, a co z tym światem zrobią inni dziennikarze – ich sprawa, trzymam kciuki. Może jednak playlisty mogą się okazać jakąś nową fascynującą formą? Po drugie, streaming jest mi umiarkowanie potrzebny z powodów przyziemnych: z wielu powodów nie pójdę ze smartfonem do radia, żeby słuchaczom puszczać moją playlistę ze Spotify, muszę kupić lub otrzymać płytę w wersji fizycznej lub cyfrowej. A do sprawdzania nowości po fragmentach wystarczą mi sklepy online, a także Bandcamp czy wreszcie Soundcloud (tu wszędzie zaglądam regularnie). I doskonale rozumiem potrzebę korzystania z Tidala, ale dla mnie abonament to jedna płyta mniej w miesiącu. Po trzecie, rzadko słucham muzyki w przelocie, tzn. przemieszczając się z miejsca na miejsce (i tu wiele powodów), więc nie imponuje mi wygoda streamingu. A praca nad playlistą na Spotify wymaga albo regularnego korzystania z takiego narzędzia, albo trochę dodatkowej pracy po godzinach, a ja już po godzinach robię to – czyli piszę blog.

A wracając do Pauline Oliveros, tak bardzo porzuconej przez większą część tego autotematycznego wpisu – będziemy prezentować jej muzykę z red. Hawrylukiem w jednej z najbliższych audycji radiowych, w czwartek. Tymczasem zostawiam tu łatwo dostępny i darmowy odsłuch wybitnej płyty Deep Listening. Utwory są długie, więc z wyliczanych od utworu odsłuchów na Spotify rodzina kompozytorki – nie wiem prawdę mówiąc, jak jest z tą rodziną u najsłynniejszej bodaj otwarcie lesbijskiej kompozytorki XX wieku – fortuny by raczej nie zrobiła. Do tego żadnych hooków, że tak dodam dla stałych czytelników Porcys, bo to rzecz chyba spoza sfery zainteresowań serwisu. Rzecz ma przy tym znaczenie fundamentalne – o tyle, że drony Oliveros właściwie cały czas rezonują w muzyce młodszych artystów, w sposób porównywalny chyba tylko z dronami LaMonte Younga. No więc do czwartku będę tego archiwum nagrań słuchał wieczorami w ramach powtórki i uzupełniania nagrań, których nie znałem. Pewnie nie bez przyjemności. I co, mam przerywać tylko po to, żeby złożyć w playlistę? Że tak na końcu rzucę pytanie do pt. Czytelników: Czy taką muzykę kiedykolwiek wypromuje playlista?