Cohen też nie żyje
Zmarł Leonard Cohen. W październiku ukazała się jego znakomita płyta You Want It Darker, którą w ewidentny sposób żegnał się ze światem. Wczoraj, wychodząc z redakcji, dyskutowaliśmy o niej nawet z redaktorem JK, a parę tygodni temu przyszedłem do redakcji z olśnieniem: Chciałem napisać o tym, jak cała seria wielkich postaci świata muzyki popularnej – muzyce służącej zazwyczaj rozrywce, więc sytuacja niecodzienna – świadomie i w wielkim stylu żegna się z życiem zestawami nowych piosenek. Tak było lata temu z Johnnym Cashem, tak było z Davidem Bowiem (pisałem o nim ostatnio, że połączył się z mocą), a teraz wyglądało na to, że tak jest z Cohenem. Tyle że Kanadyjczyk jeszcze żył, więc po chwili uznałem, że tak od razu pisać na łamach „Polityki”, że umiera, byłoby niestosowne. Ograniczyłem się więc do tego, by tutaj, na blogu, dać sygnał, że odchodzi śpiewając.
Ja już dziękuję. Mam dość żegnania wielkich muzyków w tym roku. 82 lata to piękny wiek. Prowokacyjne pokazanie się z (ostatnim być może) papierosem na okładce You Want It Darker sygnalizuje, że Cohen do końca z życia korzystał na swój sposób – uduchowionego, lecz wątpiącego Żyda, który bardzo interesował się chrześcijaństwem, przez moment nawet scjentologią, a przez lata praktykował buddyzm. Odchodził, godząc się od lat z religią, w której został wychowany. Albo że wypalał właśnie papierosa skazańca, bo skoro Bóg dopuszcza tyle zła, to co czeka po śmierci człowieka szukającego w życiu dobra? W każdym razie symbolika religijna i eschatologiczna dominuje na tej – leżącej, przypomnę, na działach rozrywkowych – płycie.
Z Cohenem wiąże się jedna z najdziwniejszych sytuacji, jakie przeżyłem, pracując po redakcjach. Jeszcze w „Przekroju” moim szefem był Piotr Najsztub, który postacią Kanadyjczyka jest od lat zafascynowany, prywatnie gra i śpiewa jego utwory. I kiedy zostałem szefem działu kultury w jego gazecie, zapytał mnie, czy w ogóle dałoby się zorganizować jakiś wywiad z Cohenem. Powiedziałem, że nie wiem, ale zapytam. Wydzwaniałem i mailowałem do wytwórni Sony, ale nie byli w stanie pomóc. Artysta był wtedy zamknięty w Mount Baldy Zen Center, położonym w górach na wschód od Los Angeles centrum klasztornym. Nic się nie da zrobić.
Tyle że Mount Baldy ma na stronie formularz mailowy. Wypełniłem go, wysyłając gorącą prośbę o rozmowę z dalekiej Polski (którą Cohen musiał lubić przez większą część kariery, bo Polska lubiła jego – za poezję w tekstach, zaangażowanie w polskie sprawy w latach 80. i chyba tak w ogóle, jego płyty sprzedawały się u nas wyjątkowo dobrze). Odpowiedź oczywiście nie nadeszła, zgodnie z przewidywaniami, a ja mogłem przynajmniej naczelnemu odpowiedzieć, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Tyle że po jakimś roku od tamtego wydarzenia nagle w mojej skrzynce pojawił się e-mail. Lakoniczny, dwuzdaniowy, podpisany nazwiskiem Cohena: Jestem w tej chwili w Mount Baldy. Nie mogę udzielać wywiadów. Nie sądzę, żeby w buddyjskim centrum robili sobie żarty z ludzi, a muszę przyznać, że ta odmowa ucieszyła mnie bardziej niż większość wywiadów, do których doszło.
Całą historię powrotu Cohena na scenę w ostatnich latach dość dokładnie opowiadałem już na łamach „Polityki”, kiedy rzeczywiście udało się nie tylko posłuchać jego muzyki – zebranej na wydawanych ostatnio trzech pożegnalnych płytach – ale nawet chwilę porozmawiać. I to spotkanie, choć miałem szansę zadać może ze dwa czy trzy własne pytania, było niezwykłe. Cohen wydawał się nieco zgarbiony i trochę bardziej zmęczony, ale cały czas taki sam (to wtedy śpiewał o sobie per parszywy leń, ciągle w garniturze). Odpowiadał na pytania półżartem i tylko o depresji mówił śmiertelnie poważnie.
Przypomnę jedną scenę z tamtej rozmowy. Duński dziennikarz podniósł rękę i zapytał: Panie Cohen, przeżywamy największy kryzys od lat, giełdy szaleją, cały świat pogrążony jest w długach, co pan o tym sądzi? Na co artysta, jak zawsze lapidarnie, odpowiedział tytułem jednego ze swoich przebojów: – Everybody knows. Słuchając takich odpowiedzi, a ostatnio słuchając You Want It Darker, myślałem sobie, że jak na kogoś odchodzącego powoli z tego świata, Cohen jest niezwykle żywą osobą. Osobowością. Trudno było słuchać muzyki w ostatnich dekadach i nie wsłuchać się w to, co mówi.
Cohen? Ten to ma poczucie humoru! – powiedziała mi z kolei Marianne Faithfull w wywiadzie rok temu. Głupio tak puentować wielkiego człowieka własnymi słowami, a tego rodzaju puenta ciśnie się na usta. Brakuje już wśród żywych Macieja Zembatego, który stale Cohena tłumaczył, oto więc w dość przejrzystym oryginale tekst piosenki You Want It Darker, która otwierała ostatnią, przedśmiertną płytę:
If you are the dealer, I’m out of the game
If you are the healer, it means I’m broken and lame
If thine is the glory then mine must be the shame
You want it darker
We kill the flame
Magnified, sanctified, be thy holy name
Vilified, crucified, in the human frame
A million candles burning for the help that never came
You want it darker
Hineni, hineni
I’m ready, my Lord
There’s a lover in the story
But the story’s still the same
There’s a lullaby for suffering
And a paradox to blame
But it’s written in the scriptures
And it’s not some idle claim
You want it darker
We kill the flame
They’re lining up the prisoners
And the guards are taking aim
I struggled with some demons
They were middle-class and tame
I didn’t know I had permission to murder and to maim
You want it darker
Hineni, hineni
I’m ready, my Lord
Magnified, sanctified, be thy holy name
Vilified, crucified, in the human frame
A million candles burning for the love that never came
You want it darker
We kill the flame
If you are the dealer, let me out of the game
If you are the healer, I’m broken and lame
If thine is the glory, mine must be the shame
You want it darker
Hineni, hineni
Hineni, hineni
I’m ready, my Lord
Komentarze
No tak, miałem dziś posłuchać polskich pieśni z dawnych czasów (lat 70 i 80), a gra Cohen. Wygląda na to, że 2016 to dość parszywy (z drobnymi wyjątkami) rok dla muzyki gigantów, rozpięty pomiędzy Davidem Bowie, a Leonardem Cohenem, z Noblem dla Dylana pośrodku.
W angielskim tekscie powtarza sie wtracony hebrajski wyraz „hineni”…
„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„`
„Hineni”: Here I am. Send Me!
There is a powerful word in Hebrew that sums up three words in English. The word is “Hineni” (הנני), which means “Here I am!” But you’ve got to watch out how you say it, because it is a way of expressing total readiness to give oneself – it’s an offer of total availability.
B P Leonard Cohen
________
drugim po krolu Dawidzie bez watpienia byl Leonard Cohen. Poand 5o lat
ze swoimi wspolczesnymi „psalmami”. Pochodzil ze znanej rodziny rabinow kanadyjskich
Jeden z nich autor slynnego thesaurusa do Talmudu – „The Prince of Grammarians”.
Zawsze czul sie zwiazany tradycja zydowska. Nawet kiedy praktkowal buddyzm.” Nie poszukuje nowej religii. Czuje sie zupelnie szczesliwy z moja stara – judaizmem”.
Cohen byl ekumeniczny w tekstach. Juz w „Suzanne” spiewa o Jezusie „he himself was broken, long before the sky would open. Forsaken, almost human, he sank beneath your wisdom like a stone”.
„Hallelulujah” najbardziej znany hymn (ilez bylo covers!) – od krola Dawida az po Samsona.
Now I´ve heard there was a secret chord
That David played, and it pleased the Lord
But you don´t really care for music, do you?
Jednym z najbardziej znanych utworow Leonarda Cohena jest ” Who by Fire” czyli adaptacja religijnej piesni o Dniu Sadnym (The Day of Judgment) – hebr.”Unetaneh Tokef” – doslowna adaptacje tekstu w kompozycji autora. Cohen opowiada tez o Izaku w
„The Story of Isaac” z perspektywy samego Izaka a jednoczesnie kwestionuje moral
tej opowiesci biblijnej.
Najpiekniejsza kompozycja jest bez watpienia ” If It Be Your Will” przeklad z hebrajskiego „Ken Yehi Ratzon” – jakze liturgiczna, ktora kieruje Cohen do Stworcy
i nawiazuje do kabalistyki zwiazanej z wieczorem piatkowym przed szabatem.
If it be your will
If there is a choice
Let the rivers fill
Let the hills rejoice
( jakze bliskie tytulowego utworu z ostatniego albumu ” You want it darker”)
https://www.youtube.com/watch?v=AEzRXjg1rYE „If It Will Be Your Will”
„Ja już dziękuję. Mam dość żegnania wielkich muzyków w tym roku.”
Dopóki Keith Richards żyje, świat jest jeszcze w porządku 🙂
Dziękuję, że wspomniał Pan o Macieju Zembatym
@ArturKrozowski
Też mi się Nobel Dylana skojarzył, Chyba mażna go rozumieć jako uhonorowanie takich artystów jak Cohen.
Mrozowski oczywiście, sorry
Re: Dylan & Cohen – w New Yorkerze ukazał się parę tygodni temu świetny, długi artykuło Cohenie, w którym Dylan bardzo dużo mówi o nim i nazywa go geniuszem – warto przeczytać!!
http://www.newyorker.com/magazine/2016/10/17/leonard-cohen-makes-it-darker
LEONARD COHEN (1934-2016)
„tak jakby odznaczyc Mount Everest, ze jest najwyzszym szczytem na swiecie”
(Leonard Cohen o Noblu Boba Dylana)
Wielu uwazalo, ze to wlasnie Leonard Cohen bardziej zaslugiwal na nagrode literacka
Nobla. Niedawno w „The New Yorker” wyjawil, ze to wlasnie Bob Dylan powiedzial mu, ze to on, Leonard, jest nr 1 wsrod autorow. Sam Cohen zblizal sie ku koncowi podrozy…he wants it darker. Gotow wysiasc na nieznanej stacji.
W 1992 ukazal sie album „The Future” z bardzo politycznymi tekstami i spolecznie
zaangazowanymi, ktore dzisiaj staja sie bardzo aktualne – zwlaszcza po wyborze Trumpa na prezydenta USA. Teksty niemalze prorocze, zwlaszcza „Democracy”:
Sail on, sail on
Oh mighty ship of State
To the shores of need
Past the reefs of greed
Through the Squails of hate
Sail on, sail on, sail on.
Wlasciwie, skad pochodzi d e m o k r a c j a i jak ja rozumiemy?
„its coming from the feel
that this ain´t exactly real
or its real, but not exactly there”
https://www.youtube.com/watch?v=vHI9BTpGkp8 „Democracy” /live, London, 2008
Odszedł.Smutne.Dla mnie był kimś kto był wsparciem przez parę lat mojego życia.Słuchałem go zapamiętale.Miał swój świat,który dzielił z innymi.Niech spoczywa w pokoju.
Można jeszcze dodać, iż kilka dosłownie lat temu okazało się, że Cohen został wyprany do suchej nitki z pieniędzy przez swojego managera… Finansowo musiał rozpoczynać wszystko niemal że od nowa. Stąd i ostatnie tournée. Nie wiem czy ostatecznie zwróciła mu te pieniądze… https://www.theguardian.com/music/2012/apr/19/leonard-cohen-manager-sentenced-jail
@Witold
Nie szkodzi, ortodoksyjnie do nazwiska nie jestem przywiązany.
Tak a propos Nobla, to choć byłem sceptyczny wobec werdyktu szacownej Akademii, to w kontekście śmierci LC spojrzałem na to nieco z innej strony. I nie wiem w sumie dlaczego. Może też dlatego, że do tekstów Cohena, między innymi za sprawą śp. Macieja Zembatego byłem mocniej przywiązany niż do tekstów Dylana. I może dlatego, że pomyślałem, że ten Nobel będzie jednak pięknym wyróżnieniem dla wszystkich ważnych tekściarzy naszego życia. Wiem, późno doszedłem do takiej konstatacji, ale wiadomo, lepiej późno, niż wcale.
@ArturMrozowski –> Cohen miał większy drukowany dorobek literacki niż Dylan, może to dlatego? Miał też na koncie Nagrodę Księcia Asturii w dziedzinie literatury, a to – o ile się orientuję – taki pre-Nobel. Dylan też tę nagrodę otrzymał cztery lata wcześniej, ale w kategorii „Sztuka”.
@Longer Beams –> Nie wiem, czy zwróciła, ale Cohen zarobił ostatnimi trzema płytami, a przede wszystkim trasami koncertowymi, godne pieniądze. Szkoda, że nie posłużą mu na długie emeryckie życie…
@Bartek Chaciński
Zapewne, choć nie znam tych jego bodajże dwóch powieści, które napisał, zanim został Wielkim Cohenem. Zresztą w tym przypadku są dość sprzeczne doniesienia, bo jedni piszą, że zaczął śpiewać, bo jego książki nie zyskały żadnego uznania inni, że jednak miały dość przychylne oceny i że porównywano jego literackie dokonania do beatników. Ciekawe. Tak czy inaczej dla mnie Cohen zawsze był zdecydowanie bardziej „z literatury”, niż Dylan. I bardziej człowiekiem słowa niż muzyki. Nie tylko dlatego, że z literatury wyszedł. Ale jak już pisałem, nie wiem czy jednak dość intensywna działalność propagatorska Macieja Zembatego, w moich pacholęcych czasach, w których czytało się jeszcze poezyje nie wpłynęła na mój osąd.
Warto też przy okazji zwrócić uwagę na pewien ważny „literacki” aspekt biografii Cohena czyli jego rodzinę i jego dzieciństwo. On wychował się w cieniu mistyczno żydowskich i talmudycznych tradycji. A to oznacza, że niemal od dziecka widział jak ważne jest „słowo”. Ale tradycja judaistyczna to także humor, spory dystans do świata i mistyka. I to wszystko było w jego twórczości, w jego obrazowaniu i metaforyce. A jego wieczne poszukiwania duchowości i Boga w różnych religiach i systemach filozoficznych jak dla mnie były inną formą kabalistycznego poznawania świata. Żartobliwie mógłbym powiedzieć, że z jego wrażliwością i zdolnościami Cohen mógł zostać albo kabalistą albo artystą. Szczęśliwie dla nas, został Leonardem Cohenem.
„Tak naprawdę ta piosenka nie jest już moją własnością” – czytałem kiedyś w książce o Leonardzie autorstwa Maćka Zembatego. Chodziło o Zuzannę… Tak. Te największe pieśni Cohena nie są już jego własnością (podobnie zresztą, jak genialne tłumaczenia Maćka, który to w tej samej książce skarżył się, że materialnie nic z tego nie ma). W tym sensie (i wierzę, że nie tylko w tym) Cohen też żyje!
Zmysłowo o kobietach śpiewał nam. O Pani Śmierci i Panu Pieśni na poważnie. I tak, jakby byli tuż obok… Nieraz do natchnionych, świetlistych fraz. Niekiedy przy świecach zdmuchniętych i do pytań bez odpowiedzi, wątpiąco. Zatem, również i jak ten niewidoczny bohater Zuzanny… Niewielu już takich twórców (twórców na których trzeba mieć czas) tu (na tę dalszą część ziemskiej chwilki) z nami zostaje. A nowych jakoś nie widać. Ładne to wspomnienie o niedoszłym wywiadzie. pa pa m