Dwie wiadomości

Zakończył się festiwal Tauron Nowa Muzyka w Katowicach, o którym naprędce kilka słów, bo nie mam pewności, czy gdzieś przeczytacie, a odnotować na pewno warto. Nie tylko dlatego, że Floating Points zagrali porywającą wersję swojego Kuipera. I nie tylko dlatego, że – jak donieśli mi uczestnicy piątkowych koncertów (sam przyjechałem w sobotę) – fenomenalny koncert dał Lubomyr Melnyk. Warto odnotować festiwal, który ma najlepsze miejsce ze znanych mi miejskich imprez w kategoriach już nie krajowych, tylko europejskich – z wielkim Międzynarodowym Centrum Kongresowym (nagroda architektoniczna Polityki za rok 2015) i kapitalnymi salami NOSPR-u (poza główną i kameralną grany był jeszcze z powodzeniem zewnętrzny amfiteatr), no i tym wszystkim, co sobie można w postaci namiotów dostawić. Można by tu było zrobić polską wersję Primavery albo jesienny miesiąc warszawskich i krakowskich imprez z nową muzyką pogodzić w jednej dzielnicy Katowic, dokładając Spodek dla dodatkowych atrakcji w skali makro. W tym roku atrakcją w makroskali był – i to bez konieczności zajmowania Spodka – Kamasi Washington, w związku z którym mam dla wszystkich, którzy nie przyjechali do Katowic, dwie wiadomości. Dobrą i złą.

IMG_20160821_2201486_edit

Zacznę od złej. To był fantastyczny koncert. Dwugodzinny program plus jeden utwór na bis. Częściowo wychodził poza repertuar płyty The Epic. Z albumu było na pewno The Next Step, Malcolm’s Theme i The Rhythm Changes. Do tego pozapłytowy (proszę mnie poprawić, jeśli się mylę) utwór prezentujący umiejętności ojca Kamasiego Washingtona, który wszedł na scenę w trzecim numerze, by już na niej pozostać. I jeszcze kompozycja klawiszowca Brandona Colemana The Resistance, dialogowa solówka perkusistów (znani z albumu Tony Austin i Robert Miller jr) oraz popisy kontrabasisty Milesa Mosleya, mocno w stylu Hendrixa, z efektem wah-wah i całą paletą technik, dość spektakularnych – włącznie z niezłym udawaniem elektrycznego basu. Sala i reakcja zrobiły chyba niemałe wrażenie na ośmioosobowym zespole, który zrobił ze sceny chyba więcej zdjęć widowni niż cała widownia (skrzętnie pilnowana – powiedzmy, że to powyżej przykleiło mi się do telefonu) zespołowi.

Na mnie największe wrażenie zrobiło to, że Kamasiemu – przy całym tym szerokim wyborze materiału, jaki sam sobie podsunął na albumie – udało się stworzyć tę aurę rozmachu bez chóru i orkiestry. Spory w tym udział wokalistki Patrice Quinn i sposobu, w jaki cały zespół operuje międzygatunkową formułą afroamerykańskiej pieśni. To ostatnie to zresztą dobra odpowiedź na wątpliwości krytyków jazzowych cytowanych u nas przed koncertem, którzy z przekąsem mówili o tym, że młodzież słucha Washingtona, bo tradycji nie zna. Otóż w większości pewnie zna, tyle że potrafi zauważyć fakt, że Kamasi nie jest muzykiem od jam session w klubach, bardziej już od kombinowania z całkiem dużą formą, której inni by się przestraszyli. Choć po koncercie w sali NOSPR-u coraz bardziej wierzę w to, że to również kwestia zespołu indywidualności, które sobie dobrał.

To teraz dobra wiadomość dla wszystkich nieobecnych (i tych, którzy się nie załapią na koncert wrocławski): 30 sierpnia w radiowej Dwójce transmitujemy koncert Kamasiego Washingtona z Promsów. Początek audycji o 23.00, start transmisji o 23.15. Na scenie Royal Albert Hall pojawi się część City of Birmingham Symphony Orchestra, więc właściwie jest to dobra wiadomość także dla tych, którzy byli na miejscu, ale im smyczków w Katowicach mocno brakowało.

Proszę mi wybaczyć brak dołączonej do wpisu płyty, ale kiedy te słowa idą w świat, sam właśnie wracam z Katowic i pewnie nawet czegoś słucham po drodze.