Jeszcze nowsza muzyka

„Nowość” to jest to, o co krytycy spierają się ze słuchaczami. Pojęcie trochę niefortunne, a przynajmniej niebezpieczne, bo rozumie się je zaraz jako sygnał przełomu albo rewolucji. Najczęściej jako muzykę przyszłości, tworzoną wbrew tradycji, przez młodzież, no i szukającą oryginalności za wszelką cenę. Dziś początek festiwalu Tauron Nowa Muzyka – katowickiej imprezy, która przynosi specyficzną, zupełnie inną definicję „nowego”. Zaczyna się w końcu od nowej (Pianohooligan) interpretacji Koncertu na klawesyn i orkiestrę smyczkową Góreckiego graną z udziałem Narodowej Symfonicznej Orkiestry Polskiego Radia (pamiętajmy, że hasło „nowa muzyka” opisuje też często świat muzyki współczesnej!), a kończy w niedzielę pierwszym polskim występem zespołu Kamasiego Washingtona, który gra muzykę nie tyle nową, co raczej całkiem tradycyjną, tyle że odnowioną na modłę XXI wieku.

Po drodze pojawi się m.in. Sam Shepherd, czyli Floating Points (w składzie koncertowym) – i to chyba najciekawszy przypadek. Nie było muzyki dokładnie tak granej, chociaż kojarzy się z różnymi zjawiskami w muzyce. Motoryką przypomina to krautrock, to berlińską scenę elektroniczną, instrumentacją i harmonią – nu jazz. Myśleniem o formie kojarzyć się może ostatnio nawet z rockiem progresywnym, ale bez jego przepychu i nadmiaru. Brzmieniowo napędza ten projekt w ostatnich latach (bywało inaczej) praca ze starymi syntezatorami Arpa, Buchli i Oberheima. Miła odmiana po czasach, gdy w takim składzie wystarczał Minimoog. I sygnał zazębiania się profesji angielskiego lidera (neurobiologia) z pasją muzyczną (czymże są skomplikowane systemy modularne, jeśli nie odpowiednikiem sieci neuronalnej).

Zamiast analizować w ten sposób cały line-up festiwalowy (znajdziecie go tutaj), z utytułowanymi wykonawcami w rodzaju The Orb czy Tarwatera, albo młodszymi – w rodzaju Hieroglyphic Being, Battles, Actress czy The Field – wolę tę tytułową „nowość” opisać jako podejście z perspektywy dziennikarskiej właśnie. Łatwiej takie problemy personalizować, rzucę więc jedno nazwisko: Gilles Peterson. Idea radia, playlisty, złożoności ludzkich gustów pozwala sobie trudny problem wyobrazić nie jako jakąś abstrakcyjną dziedzinę, tylko jako nazwisko, człowieka, z jego siecią neuronów skądinąd. Pasuje? Czy są w imponującym programie tegorocznego TNM wykonawcy, których Peterson stanowczo nie mógłby zagrać? Może znalazłoby się dwóch lub trzech, ale łatwiej byłoby chyba wskazać kolejnych, których mógłby gościć w swojej audycji, a którzy komponowaliby się za sprawą różnych cech ich muzyki z całą resztą. Przy czym nie jest to festiwal fanów Petersona – tak się składa, że podałem nazwisko radiowej osobowości, która po prostu od lat dobrze wykonuje swoją popularyzatorską robotę.

Duetowa płyta Shackletona i aktora/wokalisty Ernesto Tomasiniego (nie występują – od razu zaznaczę – na TNM) to też niezła ilustracja problemu. Dobrze znany producent z dubstepowej fali, jeden z nielicznych, którzy potrafili się od fali odłączyć i podążyć własną ścieżką. I człowiek znany mi dotąd chyba głównie z obsady Ludzkich dzieci, posługujący się stylem wokalnym dość trudnym do precyzyjnego zaszufladkowania, ale kojarzącym się po trosze ze Scottem Walkerem i Edwardem Ka-Spelem. To album wokalno-instrumentalny, w którymi obie te warstwy hipnotyzują na swój sposób, ale też płyta zespołowa, bo Shackleton tak się rozpędził, że zatrudnił tu jeszcze wibrafonistę Raphaela Mcinharta i klawiszowca/akordeonistę Takamiego Motokawę.

Muzyka jest nierówna – nieco siermiężna w utworze otwierającym zestaw, później uderzająca bogactwem brzmień perkusyjnych w niezłym You Are the One. Męcząca i rozwadniająca patenty a la Charlemagne Palestine w Twelve Shared Addictions, ale jeśli ktoś to przebrnie, dostanie fenomenalny Father, You Have Left Me, finał, w którym poszczególne wątki instrumentalne i wokalne zazębiają się idealnie. Brzmieniowo rzecz jest jak na Shackletona przedziwna, bardzo „jasna”, niepasująca do reszty jego mrocznej dyskografii. Ciągle repetytywna, rytualna na swój sposób – jak wszystkie nagrania Shackletona – ale zarazem trochę naiwna. Bardzo byłbym ciekaw scenicznego wykonania tych utworów z orkiestrą na dużej scenie, może być NOSPR. Praca z dobrym aranżerem i mocnym zespołem grającym muzykę współczesną (Aukso? Nawet Kwadrofonik by tu wystarczył) mogłaby przytłumić to, co na Devotional Songs słabe, a wyostrzyć zalety. No i w przyszłym roku – wszystko na to wskazuje (to taka uwaga w stronę organizatorów TNM) – rzecz nie przestanie tak od razu być nowa.

Na razie jednak cieszmy się programem tegorocznym, bo naprawdę jest w czym wybierać. I pamiętajcie, że jest to jeden z nielicznych festiwali, które dość precyzyjnie potrafią się same zdefiniować.

SHACKLETON WITH ERNESTO TOMASINI Devotional Songs, Honest Jon’s 2016, 7/10