Plagi katowickie i trzy gesty z Off Festivalu

To nie jest relacja z Off Festivalu. To tylko parę impresji z tego, co widziałem i słyszałem. Bo prawdziwa relacja, proszę Państwa, to musiałaby oddać cały dramat niefortunnych zdarzeń, które przytrafiły się katowickiej imprezie w tym roku. Odwołany z powodu choroby wokalistki koncert The Kills, odwołany występ GZA (oba jeszcze przed festiwalem), niedojechanie Zombyego (choć ten podobno regularnie nie dojeżdża), zagubione przez linie lotnicze oryginalne instrumenty i stroje dla Master Musicians of Jajouka, wymieciona deszczem publiczność Devendry Banharta, spóźnienie Thundercata, no i odwołanie Anohni – w ostatniej chwili, chociaż artystka do Katowic dotarła, też powodu choroby (ale zauważyłem jakieś poczucie winy – vide rysunek niżej). A jeszcze do tego zamieszanie wokół pogadanki o żołnierzach wyklętych i sporych zmian w namiocie literackim. No i pomysł z kaucją za kubek do piwa w wysokości ceny piwa (idealny sposób na zmniejszenie obrotów w barach) – kolejki do toalet były dłuższe niż po napoje. Imprezę, która przetrwa takie nagromadzenie plag podczas jednej edycji, czekają z pewnością piękne lata. Tak wynika choćby z rachunku prawdopodobieństwa. Choć są i inne przesłanki…

Należy do tych przesłanek przede wszystkim publiczność, która mimo mało gwiazdorskiego i jak zwykle bardzo szerokiego stylistycznie składu artystów – już w punkcie wyjścia – dopisała, okazując imprezie wierność. Luki w programie zostały na bieżąco uzupełnione, a mniej znani wykonawcy, którzy je wypełnili (także Jambinai), przyjęcie mieli świetnie i okazali się bohaterami imprezy. Ten happy end oznacza być może jakiś rodzaj nowego rozdania w przyszłym roku. Nękanym takimi plagami organizatorom należy współczuć, przypominając sobie poprzednie edycje imprezy, kiedy wypalał komplet koncertów. Jedyna impreza z porównywalną liczbą odwołań, na której miałem okazję być, to Roskilde w roku 2000. Wtedy – po fatalnym wypadku z dziewiątką ofiar śmiertelnych – kilku znaczących wykonawców (głównie brytyjskich) natychmiast odwołało występy. Atmosfera była znacznie gorsza niż teraz, problemy o wiele poważniejsze, ale festiwal nie tylko przetrwał, ale i – wierzcie lub nie, byłem później i sprawdziłem – umocnił swoją relację z publicznością.

Spory toczą więc ci, którzy przyjechali po odkrycia i je dostali, z tymi, którzy szli na gwiazdę i coś nie wyszło. Nie wiem, ile biletów zwrócono, choć bardzo jestem ciekaw. Zostawię dyskutujących, a sam dziś przypomnę tylko nieśmiało trzy gesty, które zapamiętam dobrze z Katowic, lepiej niż te wszystkie choroby, szukanie zastępstw i błędy linii lotniczych. Zastrzegam, że dobrych (a czasem i lepszych) koncertów było więcej.

Gest pierwszy. Andrew Fearn ze Sleaford Mods w szczery sposób akompaniuje Jasonowi Williamsonowi. Czyli wciska „enter” w stojącym przed nim na jakiejś skrzynce laptopie, chowa ręce w kieszeniach i zaczyna się poruszać w rytm muzyki. Utwór numer dwa – dokładnie tak samo. Trzy – klik i ręce w kieszeniach. Bez udawania, że na scenie brzmi cokolwiek innego niż nagrane w studiu podkłady. Ba, nawet z pewnym zadowoleniem, że on już się wcześniej napracował, a kolega obok ciągle musi, za przeproszeniem, drzeć ryja. O ile puszczanie takich podkładów często uznaje się za oszustwo, to tutaj przynajmniej w sposobie prezentacji nie było oszustwa piętrowego. Ilustrację i potwierdzenie można znaleźć tutaj. Koncert wprawdzie z Glastonbury, ale za to w całości. Na Off Festivalu było dobrze, chociaż każdy ze znajomych, których spotykałem, mówił to samo: kilka utworów i wystarczy. Wcześniej na Offie występował z równą dezynwolturą Willis Earl Beal, akompaniament odtwarzając z iPhone’a, ale w jego wypadku moim zdaniem wystarczyłby jeden utwór.

Gest drugi. Egipcjanin Islam Chipsy ze swoją grupą wychodzi na scenę i wygrywa na keyboardzie takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd (że tego sam nie potrafię). A przy okazji wielokrotnie powtarza ten ruch: prawa ręka grająca w piekielnym tempie akordy z pomocą ręki lewej poruszającej się przy tym szybko w stronę publiczności i z powrotem. W powyższym filmie gest Islama widać np. w 3:44, można go też podejrzeć tutaj. Ogólnie rzecz biorąc Chipsy – który stał się bohaterem festiwalu (ale o tym jeszcze za chwilę) przywraca dobre imię keyboardowi, narzędziu popularnemu – jak wiadomo – i u nas, choć w trochę innej stylistyce. Bo trzeba pamiętać, że PSR A2000 Yamahy, który zamęcza na scenie Chipsy to wersja Oriental, dostosowana do brzmień i skal krajów arabskich. Miałem okazję rozmawiać z klawiszowcem oraz dwoma perkusistami jego grupy Eek tuż przed koncertem. Skąd u ciebie takie zainteresowanie brzmieniami elektronicznymi? – próbowałem zapytać Islama. Na to perkusista (ten wyższy), który jednocześnie jest tłumaczem, odparował mi od razu, nawet nie tłumacząc koledze: To nie żadne brzmienia elektroniczne, to jest keyboard.
Dłuższy zapis rozmowy niebawem, ale przytoczę jeszcze tylko pytanie o próby (ze względu na tłumaczenie na arabski rozmowa bywała skrótowa). Robicie próby? Islam: Pięć sekund. Mahmoud Refat (perkusista): Po co nam próby, gramy 7 dni w tygodniu. Nie sprawdziło się to o tyle, że tego wieczoru zagrali dwa razy. Wiley, który miał przyjechać za odwołanego GZA, też został odwołany, był więc pusty slot – jak to się mówi – w programie. Z tej okazji Islam Chipsy powrócił na scenę szybciej niż się wydawało. A następnego dnia słyszano głosy, że jeśli Chipsy wciąż jest w Katowicach, powinien zagrać jeszcze raz, za Anohni. W końcu gdzie szukać know-how w zakresie plag, jeśli nie w Egipcie, co?

Gest trzeci. Czyli Brodka. Znacie moją względnie ciepłą, ale umiarkowanie entuzjastyczną opinię na temat jej płyt. Nie widziałem żadnego z tegorocznych koncertów, bo wiedziałem, że na Offie zagra. Koncert otworzyła zresztą dość płomiennym wystąpieniem o tym, że chciała właśnie na tym festiwalu, bo tu ludzie słuchają tej całej muzyki. Co poniekąd jest prawdą – letnich imprez z publicznością tak zdyscyplinowaną, skoncentrowaną i otwartą nie ma ogólnie zbyt wielu. No więc gra ta Brodka swoje szlagiery – i gra je lepiej niż na płycie, bardziej spójnie, jak dla mnie. Bo tę spójność wymusiła konieczność przearanżowania materiału na zespół świetnych skądinąd instrumentalistów. Występ ma wymyślony, dopracowany od strony plastycznej – to się może nie podobać, ale jak rzadko u polskich gwiazd z czymś tak przygotowanym mamy do czynienia! A sam gest? Pod koniec występu, przy Grandzie z poprzedniego albumu, pozwala sobie ta Brodka na małą ekwilibrystykę – jedna noga na stołku, druga na organach stojących w głębi sali – po to tylko, żeby wykonać ten jeden riff, jeden wystudiowany rockandrollowy gest. Cóż, też można bagatelizować taki wyczyn, ale mnie serce zabiło mocniej. Po prostu czegoś takiego bym – nawet przy asyście dwójki technicznych – nie zaryzykował. Przynajmniej w takim stroju. Może to wpływ tej wyjątkowej katowickiej publiczności, a może po prostu więcej mówi o czołowej polskiej wokalistce niż dziesiątki wywiadów? W tym wypadku nie mam żadnych materiałów wizualnych dla potwierdzenia moich słów. (już są – powyżej) A szkoda, bo Na Brodkę patrzę ostatnio jako niezrealizowaną artystkę wizualną i ten obrazek zostanie mi w pamięci. A Wasze ulubione festiwalowe gesty?