10 tegorocznych płyt, które trzeba znać

Środek wakacji, czyli najwyższa pora na podsumowanie na półmetku. Podobnie jak przed rokiem postanowiłem zebrać to, co najciekawsze i najważniejsze. Tym razem jednak listy są dwie: dziś płyty, które znać trzeba, czyli te, które w tym zestawieniu dają w miarę pełny obraz półrocza. A w środę dłuższa (i pewnie mniej oczywista) lista albumów, które warto poznać, mimo mniejszego znaczenia lub pewnych wątpliwości, czasem mimo tego, że wykonawcy nie należą do tych najbardziej znanych. Kolejność alfabetyczna, ale wybór nieprzypadkowy. Nie ma Kanyego Westa, są za to nowości, linki do odsłuchu i poprzednich recenzji.

anohni

ANOHNI Hopelessness, Rough Trade, 8/10 recenzja
Bardzo się bałem tego nowego oblicza Antony’ego z udziałem Oneohtrix Point Never i Hudsona Mohawke’a. Rzecz bardzo mnie uspokoiła mnie pod względem artystycznym, choć treść tej płyty na pewno uspokajająca nie jest. W pewnym sensie jest opowieścią o zawodzie polityką, którą – choć opisywany przypadek dotyczy Ameryki – można przełożyć na to, co się dzieje w Europie, w tym w Polsce, choć oczywiście na różnych poziomach. Przy takim natężeniu emocji nie wyobrażam sobie drugiej płyty Anohni wydanej podczas (na razie hipotetycznych) rządów Donalda Trumpa.

autechre_elseq

AUTECHRE Elseq 1-5, Warp, 9/10
Dopiero w lipcu udało mi się przesłuchać tę jedną z najbardziej kłopotliwych płyt roku, którą duet Autechre wydał w pięcioczęściowym zestawie tylko w formie cyfrowej, trochę podobnie jak wcześniej serię nagrań koncertowych. Ponad cztery godziny bardzo różnorodnej i rozwijającej się nierzadko w bardzo wolnym tempie muzyki łatwiej docenić, słuchając Elseq na wyrywki. W dodatku niekoniecznie w zadanej kolejności – mnie najłatwiej było docenić części czwartą i piątą (na obu znajdziemy utwory wybitne, choćby Latentcall i Freulaeux). Pozornie jest to suma różnych wątków, które pojawiały się w działaniach Anglików przez prawie 30 już lat. Od ambientu, po noise, od utworów o w miarę klarownej, repetytywnej strukturze, po zupełną abstrakcję i kontrolowany chaos. Faktycznie jednak wydaje mi się, że Elseq jest zestawem najbardziej kojarzącym się właśnie z występami Autechre na żywo. Brzmi tak, jak gdyby Brown i Booth zamiast korespondencyjnej – jak kiedyś – współpracy zdecydowali się tu na granie na żywo i ewentualną późniejszą edycję fragmentów. I tak jak w wypadku ich wczesnych, przełomowych utworów, można dojść do wniosku, że – choć improwizowanej muzyki elektronicznej nagrywa się mnóstwo – nikt dokładnie tak tego wcześniej nie zrobił.

badbadnotgood-iv

BADBADNOTGOOD IV, Innovative Leisure, 8/10
Kanadyjska grupa jazzowo-hiphopowa od dawna robi za konkurencję dla nowych fal jazzowego pogranicza w Wielkiej Brytanii (ta z okolic Shabaki Hutchingsa) czy Kalifornii (z okolic Kamasiego Washingtona), ale w tym roku wydane w lipcu IV konkurencji na razie nie ma. To przepiękna płyta, która pokazuje, że ani pogranicza fusion (rewelacyjny utwór tytułowy!) nie są zupełnie wyeksploatowane, ani stara muzyka filmowa i easy listening nie przestały być dobrym źródłem inspiracji (cały początek płyty, świetne wykorzystanie analogowych syntezatorów w składzie jazzowym), ani wreszcie hip-hop w jazzowej oprawie nie przestał być interesującym rejonem (Hyssop of Love z Mickiem Jenkinsem). Poza wspaniałym warsztatem i ciekawymi gośćmi (Colin Stetson w Confessions Pt. II) BBNG mają do zaoferowania coś jeszcze – ich album pełen jest kapitalnych, płynnych przejść pomiędzy konwencjami, które pokazują, co może zdziałać w tej dziedzinie młody zespół wychowany na setach didżejskich. Przejście IV w Hyssop of Love to jeden z momentów tego roku w muzyce. A cała płyta tyleż ważna, co po prostu przyjemna.

bombino-azel

BOMBINO Azel, Partisan, 8/10 recenzja
Ta najlepsza jak na razie w dorobku Omary Moctara płyta przynosi – jak pisałem w recenzji – to, co najlepsze w muzyce Tuaregów: prostotę i energię rocka, pod którą kryje się berberyjska ornamentyka. To, czego mi brakowało na albumie Nomad, znalazłem tutaj, w bardzo – dodajmy – przystępnej wersji. Najlepsza afrykańska płyta w tym roku, przynajmniej jak na razie.

bowie-blackstar

DAVID BOWIE Blackstar, Columbia, 8/10 recenzja
To już płyta klasyczna, historyczna, coś, czego nie udało się zrobić żadnemu z umierających w ostatnich latach coraz liczniej wielkich artystów muzyki rozrywkowej. W recenzjach pisanych w pierwszych dniach roku, tuż przed śmiercią Davida Bowiego, zwracałem uwagę na to, że znów znalazł sobie dobrych współpracowników, że miał na ten album pomysł, że to album Bowiego, na który długo czekałem. W notce na łamach „Polityki” zwracałem nawet uwagę, że to być może nowy rozdział w dyskografii artysty. Nie wiedziałem, że trzeba wszystko traktować momentami aż tak dosłownie i wsłuchiwać się aż tak poważnie w teksty, od pierwszej linijki: Look up here, I’m in heaven…

pj-harvey-shope-six


PJ HARVEY The Hope Six Demolition Project
, Island, 8/10 recenzja
Druga strona tego, o czym śpiewał Anohni, tyle że z perspektywy jeżdżącej po świecie Brytyjki. Nie ma może już nokautującej siły poprzedniej płyty – o czym pisałem w recenzji – ale to jedna z lepszych rzeczy, jakie się ostatnio ukazały. A świetną formę Harvey potwierdzał koncert na Open’erze – mam nadzieję, że bywalcy festiwalu potwierdzą, bo ja widziałem w transmisji i było znakomicie. Cóż, czekam na uzupełnienie trylogii i album post-brexitowy, o ile taki powstanie.

lotto-elite

LOTTO Elite Feline, Instant Classic, 9/10 recenzja
Zastanawiałem się, czy nie lepszym zestawieniem dla albumu tria Majkowski-Rychlicki-Szpura byłoby zestawienie albumów, które „warto poznać”, bo świadomość istnienia tej formacji w narodzie niewielka, a album pozornie może być nie najłatwiejszy w odbiorze. Ale po pierwsze nie jestem od tego, żeby się zakłamywać w tego typu zestawieniach, a ta prosta w formie muzyka może się okazać nawet dla słuchaczy bez większego przygotowania fantastyczną przygodą. Jak sam pisałem: Grana w perfekcyjnym skupieniu muzyka o tak prostej strukturze może się okazać wyjątkowo wciągającym doświadczeniem. Niekoniecznie skomplikowane formy pochłaniają najmocniej.

lona-webber-nawiasem

ŁONA I WEBBER Nawiasem mówiąc, Dobrzewiesz, 9/10 recenzja
Czytelnicy tego bloga dobrze wiedzą o mojej słabości do tekstów Łony. Teraz już także do beatów Webbera, które tworzą tu harmonijną całość z kolejnym odcinkiem opowieści o współczesnej Polsce i współczesnym świecie pisanej z perspektywy inteligentnego satyryka w jakimś starym tytule prasowym. Nie ma już takich perspektyw, nie ma takiego rapu, za to masa tematów do dyskusji się znajdzie po przesłuchaniu tej płyty. Zacytuję w połowie Łonę, w połowie samego siebie z recenzji: Boom muzyczny tak daleko zaszedł, że gdy tłum projektów, to nie wiem, które to wasze. Ale Łonę i Webbera zawsze rozpoznam.

radiohead-moon-shaped

RADIOHEAD A Moon Shaped Pool, XL, 9/10 recenzja
Miałem już okazję od czasu ukazania się tej płyty toczyć kilka sporów na temat jej klasy i pozycji w dyskografii Radiohead. Dobra (a dla niektórych zła) wiadomość tym razem jest taka, że zespół przestał próbować się rozwijać, za to – jak sam zauważałem w recenzji – zaczął eksploatować naturalne talenty swoich członków, co wydaje mi się w tym wieku uczciwym rozwiązaniem. Album ma momenty, które dorównują najlepszym fragmentom studyjnej dyskografii grupy i mimo że status formacji jest dziś zupełnie inny niż na początku wieku, życzyłbym sobie tego typu uczciwych albumów od innych gwiazd. Kupiłem dwa razy (cyfra, potem nośnik) i nie rozpaczam.

swans_glowing

SWANS The Glowing Man, Young God Records, 9/10 recenzja
Umieszczanie kolejnej płyty grupy Swans w bieżącym składzie w takim zestawieniu to banał. Tym bardziej, że sam pisałem o tym albumie jako ani najlepszym, ani najgorszym z serii. Z „naj” odnotowałem fakt, że jest najlepiej spośród ostatnich płyt zespołu Michaela Giry wyprodukowanym. Zatem banał, ale obiecuję – wierząc w prawdziwość deklaracji lidera o rozwiązaniu tego składu grupy – że to ostatni raz.