Demarczyk, wersja poprawiona (Les Bleus vol. 2)

Lubię myśleć o Brigitte Fontaine jako o alternatywnej wersji Ewy Demarczyk. Tak moglibyśmy na wielką polską gwiazdę patrzeć, gdyby rozwijała się artystycznie dłużej i gdyby wypracowała większy dorobek niż mit. Podobieństwa dość oczywiste: niemal rówieśniczki, wchodziły na scenę w latach 60., gdzieś na przecięciu estrady i aktorstwa, wyraziste, oryginalne i zainteresowane poezją. Tyle że Fontaine przy okazji była bardziej zainteresowana zmienianiem konwencji muzycznych, nawiązywaniem coraz to nowych kontaktów, no i po latach jest też znacznie ważniejszym punktem odniesienia dla młodych artystów, choćby dlatego, że dłużej utrzymywała z nimi kontakt. Dzięki temu przed laty poznawałem Fontaine jako inspirację i gwiazdę zapraszaną przez Stereolab, Sonic Youth czy Noir Desir. Odkryłem, że jest muzą francuskiego środowiska komiksowego, kilkakrotnie zapraszana na festiwal do Angoulême. W Polsce jej bogata twórczość pozostaje stosunkowo słabo znana, jak to dyskografie nieanglosaskich artystów, ale zwrócił mi ktoś uwagę, że skoro pisuję tu czasem o jazzowych big bandach z awangardowym zacięciem i jeśli podoba mi się Fire! Orchestra, to powinienem odnotować album Comme à la radio. Powinienem. I wy też powinniście.

Urodzona w Bretanii (Morlaix) wokalistka i autorka pracowała z większością ważnych francuskich aranżerów i kompozytorów epoki. Z Michelem Colombier, a także z przypominanym przedwczoraj Jeanem-Claude’em Vannier. A na stałe towarzyszył jej (i towarzyszy, także w życiu osobistym jako mąż) w muzycznych przedsięwzięciach Areski Belkacem, multiinstrumentalista z rodziny algierskiego pochodzenia. Działanie we Francji dało jej szansę na spotkania ze świetnymi jazzmanami z Ameryki, którzy tu bywali regularnie. Stąd pomysł wspólnych koncertów z Art Ensemble of Chicago, które zagrała w 1969 i 1970 roku w paryskiej sali, z kilkoma muzykami ze swojego otoczenia (w tym Belkacemem). W ten sposób powstała jedna z klasycznych francuskich płyt epoki, co ważne – stworzona w zupełnie osobnej, swobodnej konwencji, niejazzowej i niemającej też wiele wspólnego z typową chanson.

Każdy utwór to osobne spojrzenie i inne podejście aranżacyjne, w każdym prezentują się mocniej inni soliści z Art Ensemble of Chicago, ale osobą spinającą całość swoją charyzmą jest Fontaine. To ona wyprowadza rzecz w psychodelię w utworze tytułowym, a później zostawia przestrzeń dla kilku freejazzowych wejść. To frazy z jej tekstów, czasem trochę naiwnych, czasem ironicznych, to znów absurdalnych, pełnych politycznych odniesień, dźwięczą w głowie po przesłuchaniu płyty. Drogie dzieci, wiek XIX właśnie się skończył albo Dziękuję ci, panie Boże, że stworzyłeś Marksa. Z J’ai vingt six ans mogłaby wystąpić w Piwnicy Pod Baranami, ale już Lettre à monsieur le chef de gare de la tour de Carol mógłby tam wywołać konsternację. To w ogóle jedno z ciekawszych nagrań na płycie – północnoafrykański trans w muzyce rozrywkowej z Zachodu nie pojawiał się wówczas często. Francuzi mieli do tej tradycji w tamtych czasach dobry dostęp (co pokazuje też opisywana w poniedziałek płyta Vanniera), a już Fontaine miała dostęp wyjątkowy, na poziomie swoich współpracowników (Areski) oraz zafascynowanej afrykańską tradycją grupy z Chicago. To ciągle płyta jedyna w swoim rodzaju.

BRIGITTE FONTAINE Comme à la radio, Saravah 1970/Superior Viaduct 2013, 8/10