Jeśli jest za późno, to znaczy, że jesteś za stary

Tak powinno się mówić w kręgach kultury klubowej – przez analogię do rockowego powiedzenia Jeśli jest za głośno, to znaczy, że jesteś za stary. Taka myśl przyszła mi do głowy pod koniec berlińskiego spotkania – drugiego z cyklu „zamiany miejsc” między Instytutem Polskim w Berlinie a Goethe-Institut w Warszawie – poświęconego kulturze klubowej tam i tu. Było zabawnie, bo rozmawialiśmy w gronie, które można by śmiało określić mianem emeryckiego. Gerriet Schultz, który ponad 20 lat kierował legendarnym, przemieszczającym się z miejsca na miejsce berlińskim klubem WMF, Bassdee, didżej grywający w tym klubie drum’n’bass, popularny dawniej gatunek muzyki tanecznej (na którego złote lata przypadły moje klubowe lata), Tobias Rapp, autor świetnej książki Zagubieni w dźwięku. Berlin, techno i technoturyści, no i ja. Moderował tę rozmowę, podczas której usiłowaliśmy znaleźć podobieństwa i różnice między klubowym Berlinem i klubową Warszawą, Jacek Skolimowski. A przed spotkaniem przeszedłem parę kilometrów po Berlinie, szlakami wydeptanymi dawno temu, i cóż, nie zdziwię się, jeśli berlińscy muzyczni turyści zaczną kiedyś przyjeżdżać do Warszawy.

sven_marquardtNie chodzi o to, że oglądane po mniej więcej dekadzie od okresu opisanego przez Tobiasa Rappa miasto trochę się populacyjnie postarzało. Ono się przede wszystkim uporządkowało i w bardzo powolnym procesie wypchnęło na peryferia nie wielkie marki typu istniejący wciąż Tresor czy zamknięty kilka lat temu ostatecznie WMF, tylko dziesiątki prawie anonimowych, zakładanych spontanicznie klubików, które stanowiły o klimacie miejsca. Odrapanych bram z małymi lampkami sygnalizującymi, że w środku coś się dzieje, bez kart klubowych i bez większej selekcji na wejściu. Bez promocji marek wódczanych i piwnych, bez hostess rozdających papierosy, które były elementem krajobrazu w polskich klubach przełomu wieków. Więcej jest za to kafejek i restauracji prowadzonych ewidentnie przez dawnych klubowiczów i organizatorów nocnego życia – muzyka taneczna brzmi gdzieś w tle, ale zwykle z nutką sentymentu za dawnymi czasami. Trwa gentryfikacja po berlińsku. Niby nie jest to proces o jakiejś dramatycznej dynamice, ale zauważalny. Co jednak ważne, cały czas zauważyć można na poszczególnych skwerach i ulicach trudny do wymazania charakter NRD, o którym ciekawie opowiada bramkarz z klubu Berghain Sven Marquardt w wydanej u nas niedawno autobiografii Noc jest życiem (Fundacja Kultural Kolektiv). Ciekawe, że jedna z najsłynniejszych postaci klubowego Berlina zbiera w sobie tyle różnych aspektów tego miasta: historię tutejszego punka o wiecznie gotyckim, nieco kiczowatym image’u, wrażliwość estetyczną, seksualną otwartość tego miasta, fascynację życiem nocnym. Interesująca lektura, choć – biorąc pod uwagę pewne emeryckie spostrzeżenia, którymi dzieliliśmy się z Tobiasem Rappem – pewnie nieprędko Marquardt stanie na mojej drodze.

Po drodze do Warszawy słuchałem po raz kolejny muzyki, która ilustruje rozpuszczanie się kultury klubowej w mainstreamie (o tym długo rozmawialiśmy na dachu Instytutu Polskiego), czyli drugi album polskiego Xxanaxxu, jak to lubią wypominać słuchacze: kolejny electro-popowy duet. Nie da się ukryć, że jest kolejka, a nawet tłum w tej części branży. Poczynania Klaudii Szafrańskiej i Michała Wasilewskiego śledzę od debiutu w barwach U Know Me. Słusznie zmienili statek na większy, bo sporo w ich utworach radiowego potencjału. Nie wiem tylko, czy już się oswoili z albumowym formatem. FWRD to album przynajmniej dwóch prędkości i stylistyk, które nieco się rozjeżdżają. Pierwszą sygnalizuje już Leaves and Petals, produkcja trochę w klimacie Quincy Jonesa, bardzo retro, z miękkimi chórkami i nieco tylko mocniejszym niż w latach 80. brzmieniem basu. Pod względem partii wokalnych – często rysowanych trochę zbyt cienką kreską (Lekcja upadania, lepiej jest w Meltdown – w ogóle mam wrażenie, że głos Szafrańskiej nabiera ciężaru w utworach po angielsku) – ten początek to najlepszy moment, poza Blakk Blood, duetem z Baranovskim. W kategorii open najlepszym utworem wydaje mi się po prostu singlowy Nie znajdziesz mnie z udziałem Tego Typa Mesa, w niby dość schematycznym układzie, z idącym w stronę house’u refrenem, przełamanym jednak zabawnym wejściem TTM nawiązującym do Kiedyś cię znajdę Reni Jusis, a potem zamkniętym marimbo-podobnymi dźwiękami w stylu Pantha Du Prince, osadzonymi jednak na basowej partii znów w stylu przypominającym lata 80.

To Nie znajdziesz mnie jest tutaj rodzajem złotego środka. W Sweetly Bitter duet szuka nowocześniejszej konwencji w rytmach i brzmieniach, początek kojarzy się wręcz z ostatnimi nagraniami Brodki, ale traci z kolei klubowy pęd. W Superbwoy jet melodyjnie, ale mam wrażenie, że gdy Xxanaxx pozostaje – jak tu – bliżej muzyki klubowej, utrudnia sobie zadanie, trzymając się nie najłatwiejszego tempa z okolic deep house’u. W tym utworze udaje się jednak to, co nie wychodzi w paru kolejnych – zbudowanie pewnego napięcia transformacjami rytmu, co jest w wypadku elektronicznej muzyki tanecznej sztuką bodaj najważniejszą, a i w post-klubowej piosence ten rytm powinien płynąć bez zacięć aż do naturalnej kulminacji. Zaletą pierwszej fali takiego popu było to, że uczył się patentów brzmieniowych i rytmicznych bezpośrednio od gigantów sceny klubowej lat 90. Dzisiejsze zespoły grające electro-pop spoglądają raczej na inne zespoły grające electro-pop. Xxanaxx niby momentami próbuje się od tego uwolnić, ale w formule dużej płyty to nie wychodzi. FWRD to dla mnie raczej trzy niezłe single (niepozorny Liquid Love urasta do miana jednego z kandydatów, choć na początku nie wzbudzał u mnie większego zainteresowania), albo dwie ciekawe, ale zupełnie inne EP-ki. Idealne do słuchania na wyrywki w epoce playlisty, że aż pozwolę sobie zasygnalizować: Polityka Cyfrowa właśnie doczekała się promocyjnej wersji z dostępem do serwisu Tidal w niedegradującej dźwięku wersji hi-fi, z której sam ostatnio częściej korzystam, bo wypalił mi się laser w kolejnym odtwarzaczu CD. Poza tym, że – co jasne – polecam samą cyfrową prenumeratę gazety, nad którą pracuję. Koniec przerwy promocyjnej.

Wracając do Xxanaxxu: Gdyby był tu jeden mocny element spajający to wszystko, zsumowałoby się lepiej. Tym elementem mogłyby być na przykład teksty, ale i w nich zespół lawiruje między plastycznymi przenośniami (Pod paznokciami) a bardzo przyziemnymi, prostymi. Kup mi kapcie – śpiewają w Kup mi. I to biorę do siebie. Niech służy za puentę tekstu rozpoczętego od opowieści o klubowej emeryturze. Jestem, jak się zdaje, niezłym odbiorcą tej muzyki. A może też już nie?

XXANAXX FWRD, Warner 2016, 6-7/10

Tu do odsłuchu w całości w serwisie Tidal.

xxanaxx