18.00 Brodka. Strzał z biodra

Kiedy ostatnio Brodka wydawała przełomowy album, miałem bardziej przełomowe rzeczy w odtwarzaczu. Więc jeśli się nie wypowiadałem zbyt często, to raczej dlatego, że nie miałem aż tyle miłego do powiedzenia, ile bym chciał mieć dla zapowiadającej się dobrze (ale też dość długo się zapowiadającej) polskiej wokalistki. W ogóle polskie albumy – jak już sugerowałem po 17.00 – ocenia się trudniej. Także ze względu na różnego typu utarte poglądy, presje, konteksty itd., odetchnąłem więc z ulgą, gdy okazało się, że ta płyta Moniki Brodki ma być tak naprawdę światowa. Potem jednak singiel Horses uświadomił mi, że to w sumie wyjdzie też w Polsce i trzeba się będzie zmierzyć z płytą, która stała się szybko w światku dziennikarskim (parę osób słyszało) legendą na długo przed ukazaniem się. Ale singlowy utwór uświadomił mi jeszcze jedną rzecz: można strzałem z biodra, bo mniej więcej taką wygodę daje działanie w show biznesie z polskiej bazy, odstrzelić dziesiątkę na piosenkowej tarczy. Posępne, chłodnawe i wyniosłe, ale oparte na długim, czytelnym motywie melodycznym Horses jest bowiem hitem bezdyskusyjnym i trzeba chyba 20 lat słuchać Eski, żeby się wpisać pod klipem tego utworu, że „oczekiwałoby się czegoś mocniej wpadającego w ucho”.

Singlowe wejście za granicą w teorii powinno być niezłe – w końcu nawet samym tytułem Horses nieźle wpisało się w newsy z Polski. Choć nie wiem, czy te tytułowe zwierzęta należą do koni arabskich. W każdym razie piosenka jest bardzo komunikatywna, a razem z innymi buduje – trochę jak u Podsiadły, minus ironia – obraz płyty pokolenia spokoju w czasach niepokoju. Złowieszczy Can’t Wait For War pobrzmiewa mi billboardowym hasłem grupy Twożywo „Kiedy wreszcie będzie wojna”. Te dęciaki brzmią tu dość bezlitośnie i raczej mrocznie. Wśród kandydatek na kolejne single utwory o tak optymistycznych tytułach jak Santa Muerte (w sumie to nawet już jest drugi singiel) czy Funeral. Ewentualnie piosenkowa adaptacja Hamleta (poważnie – brzmi na szczęście mniej pretensjonalnie niż wynika z opisu). Mówiło się trochę o udziwnionych aranżacjach na tej płycie i tu muszę uspokoić tzw. stałych fanów: to ciągle piosenki, nierzadko bardzo wpadające w ucho, angielszczyzna dobra, choć trend jest odwrotny (Julia Marcell), a konkurencja największe sukcesy odnosi na razie po polsku (Podsiadło). Nieszablonowych instrumentów spoza orkiestry rozrywkowej czy bandu rockowego używa się w popie już od czasów The Beach Boys (będziemy o nich opowiadać dziś wieczorem w Dwójce!) czy The Beatles, więc co ma mnie zadziwić? Organy kościelne i rytm na 3/4 w Funeral? Toż to środek drogi, jeśli chodzi o polską tradycję. Zresztą jeden z najlepszych utworów na płycie.

Powinienem pewnie się pochylić nad produkcją Noah Georgesona (fachura z USA, po doświadczeniach m.in. z Joanną Newsom czy Devendrą Banhartem). Jeśli pomagał w aranżowaniu utworów, koncepcją muzyczną tej płyty, to spisał się na pewno dobrze. Ale brzmienia finalnego oceniać nie będę na podstawie streamu z Soundclouda. Choć poza tym zastrzeżeniem taki rodzaj oceny jest nawet zabawny. Można zobaczyć, ile razy poprzedni recenzenci wysłuchali poszczególnych piosenek. Jak duch w narodzie ginął w miarę upływu czasu (pierwsza ma w tym momencie 449 odsłuchy, ostatnia – 206). I łatwiej wydedukować coś takiego niż to, czy album naprawdę dobrze brzmi, bo SC nie jest bynajmniej systemem hi-fi. Wiem, co robi z uploadowaną muzyką, ale ponieważ sam tu wstawiam często fragmenty płyt z SC dla oceny sytuacji, nie będę już ciągnął wątku. Zakładam, że brzmi dobrze, choć macie pełne prawo, by to traktować jako – jak by powiedzieli za granicą – horseshit. To tyle na dziś, można się rozejść. Jedenastu wpisów nie będzie.

Aha, puenta. No więc Clashes to świetna płyta środka, ale z jej karierą światową jest tak, jak z tym tytułowym strzałem z biodra. Małe prawdopodobieństwo, że okaże się celny, ale przynajmniej wiadomo, że bardzo efektowny.

BRODKA Clashes, Kayax/PIAS 2016, 7-8/10