Przekroczyć próg beznadziei

Władza dzieli się na złą i jeszcze gorszą. Dlatego przemawia do mnie wydźwięk tej płyty, która – choć świetna – nie należy do najweselszych. Ale przy tym wydaje się najważniejszym albumem, jaką Antony – od The Johnsons – nagrał od czasu pamiętnego I Am a Bird Now. Może dlatego, że z opowiadania o własnej tożsamości przeszedł do opowiadania o problemach zewnętrznego świata w sposób, którego nie spodziewałbym się akurat po nim, czy raczej po niej, bo żeby wyjść na zewnątrz, dawny Antony, a dziś Anohni, uporządkował świat własny, pozostawiając z tyłu stare rozterki. Podpisuje się imieniem, którym – jak twierdzi – od lat się prywatnie posługuje. W dodatku prezentuje je głośno, wersalikami: ANOHNI, tytuły utworów w oryginalnym zapisie też krzyczą w podobny sposób. I wreszcie przedstawia jako kobieta. Ba, nawet jako 9-letnia dziewczynka.

Choć ta ostatnia to tylko narratorka pierwszego na płycie nagrania, świetnego Drone Bomb Me, w którym – w mistrzowskim elektronicznym aranżu z subtelnymi odniesieniami do dźwięków z gier wideo – słyszymy płomienną pieśń afgańskiej dziewczynki, ofiary dronowego ataku. Po przebojowym 4 Degrees ten utwór ostatecznie przekonał mnie do sensowności współpracy Anohni z Danielem Lopatinem (Oneohtrix Point Never) i Hudsonem Mohawkiem (Ross Birchard), które oznaczało otoczenie się – inaczej niż dotąd (pomijając epizody, m.in. współpracę z Hercules and the Love Affair) – muzyką elektroniczną. Chropowato-śmieciowy brzmieniowy zmysł Lopatina i melodyjność Mohawka znakomicie się tu jednak sumują, a dodatkowo obaj potrafią wykreować utwory o niemal symfonicznej sile – mam wrażenie, że wpływ na panią A. miała do pewnego stopnia współpraca z Bjork, która potrafi równie skutecznie tchnąć emocje w maszyny. Te wszystkie komplementy rzucam z jednym zastrzeżeniem – i jest to zarazem największy mankament płyty: część z tych nagrań męczy kompresją. Do znudzenia zwracam uwagę na ten element, ale utwory 4 Degrees i Watch Me są zniszczone dynamicznie w warstwie instrumentalnej, kompresja teoretycznie lżej obeszła się z wokalami, ale i te cierpią w tym zestawieniu (Dynamic Range Meter w Foobarze pokazał mi trójkę, co jest wartością osiąganą przez słynącego z przesady Kanyego Westa i na całkowicie zmasakrowanej pod tym względem Death Magnetic Metalliki). Rozumiem konieczność zachowania zniekształcenia syntetycznych barw jako środka, ale tu rozlewa się – i zakładam, że to sprawka Lopatina – na całe utwory.

Najgorsze jednak mamy tym sposobem za sobą. Zostaje nam główna bohaterka płyty, która z soulowym zacięciem buduje tu nowe protest songi. W Watch Me – przeciwko inwigilacji, w pieśni Obama – przeciwko fałszywym nadziejom i niespełnionym obietnicom kończącej się amerykańskiej prezydentury. I za każdym razem, niczym ta Afganka w pierwszej piosence, śpiewa głosem miłości, skrywając nim najzjadliwszą ironię. Chronisz mnie, tato, przed złem / Chronisz przed terroryzmem / Chronisz przed pedofilami – słyszymy w Watch Me. Z twojej twarzy odpłynęła cała nadzieja / Niczym z dziecka, na które tak bardzo liczyliśmy – z niepokojem stwierdza Anohni w utworze Obama. Bo prezydent idący do wyborów z Nadzieją w haśle, pozwolił na szpiegowski program NSA, a jedyna osoba, którą sądzono za przestępstwa wojenne, okazał się Chelsea Manning próbujący je ujawniać. I śpiewa o tym artystka, która z zaangażowaniem go w trakcie kampanii wspierała. Poza tym pojawia się duch matriarchalnej rebelii (Nigdy już nie urodzimy butalnych mężczyzn to fraza powracająca w Violent Men), wracają też wątki ekologiczne, które już u Antony’ego się pojawiały (świetny Why Did You Separate Me From the Earth).

Jest więc Hopelessness tak proste jak tytuł – concept-albumem na temat potęgującej się beznadziei, próbą powrotu do źródeł pieśni protestu wyśpiewywanych pięknie jak Strange Fruit Billie Holiday. I potwierdzeniem tego, że głos artystki radzi sobie świetnie w nowym otoczeniu. Prawdopodobnie i bez większego instrumentalnego towarzystwa też by sobie poradził. Gdzieś poza nawiasem tej tematycznej płyty pozostaje coś, o czym Anohni się nie zająknęła – że po Obamie może, przynajmniej teoretycznie, porządzić w jej kraju Donald Trump, który nawet nadziei nie daje. Czyżbyśmy więc my mieli choć pod tym względem lepiej? Niekoniecznie, bo – chyba żeby ostatecznie przekroczyć prób beznadziei – bohaterka płyty zauważa słusznie w końcowym Marrow, że wszyscy dziś i tak jesteśmy Amerykanami.

ANOHNI Hopelessness, Secretly Canadian 2016, 8/10

PS. Dodatkowa informacja dla wszystkich, którzy czytają do końca. Otóż w przyszłym tygodniu na Polifonii szykuje się małe święto. Atrakcje niewykluczone. Proszę zwrócić uwagę, że poniższy stan licznika zarejestrowałem jeszcze PRZED opublikowaniem tego wpisu, a nie po. Resztę proszę sobie dodać i zinterpretować samemu.

kokpit