Przegląd albumów ze stycznia 2016

10 nieopisanych dotąd albumów ze stycznia przedstawiam z lekkim poślizgiem (urlop) i w formie nieco innej niż ostatnio, ale może bardziej użytecznej. To dziesiątka znaczona – jak zwykle – powrotami do przeszłości, ale z paroma zaskoczeniami. Większość tych wydawnictw wyjątkowo odsłuchiwałem w wersjach cyfrowych – jakoś tak ułożył mi się ten miesiąc. Coraz więcej zresztą premier cyfrowych. Tymczasem, jak usłyszałem po powrocie, nowe podatkowe pomysły rządu idą w tym kierunku, żebym za sprowadzoną z Amazona płytę musiał uiszczać jakąś dodatkową opłatę, którą później mogę sobie teoretycznie odebrać z tego 500 zł na drugie dziecko (jeden mechanizm finansuje drugi, dopłacam tylko za obsługę rządową). Co może – w wypadku moich ciągle zbyt dużych zamówień w zagranicznych sklepach internetowych – oznaczać stopniowe przechodzenie na cyfrę z konieczności. Cyfrę z kolei rząd będzie mógł teraz do woli podglądać (ustawa o policji), lecz obłożyć opłatą – już raczej nie. Ale do rzeczy:

Pierwszy powrót do przeszłości to Pond Scum (BBC/Drag City, 7/10). Zbiór nagrań, które Bonnie ‚Prince’ Billy zarejestrował w trakcie trzech sesji dla Johna Peela w BBC. Pierwsza odbyła się w roku 1994, druga w 2001, trzecia (z towarzyszeniem Dave’a Heumanna) rok później. Mamy tu utwory znane z pierwszych singli nagrywanych jeszcze pod szyldem Palace Brothers, mamy piosenki, które podpisywał po prostu jako Will Oldham, mamy wreszcie świetną wersję Death To Everyone znanego z płyty I See a Darkness. Świetne, surowe wykonania, solowe – poza zaznaczonymi – pokazują artystę od samego początku kariery wyjątkowego. Nie tylko dla kolekcjonerów.

Tricky wydał nową płytę, co nie jest specjalnym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę dość dużą regularność artysty w sferze nagrywania (pojawia się też jako gość na nowej epce Massive Attack!). Album jest dość przeciętny, co jest jeszcze mniejszym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę prawie zerową regularność artysty w sferze nagrywania wybitnych płyt. Tricky zaprosił przyjaciół, co też zaskoczeniem nie jest, biorąc pod uwagę, że jeśli Tricky pisze piosenki, to ktoś powinien je za niego wykonać. Nie schodzi to poniżej pewnego poziomu, ale i to nie zaskoczyło mnie szczególnie, bo wziąłem pod uwagę fakt, że tak do końca zepsuć bristolskie brzmienie jest ciężko. Nie zmienia to faktu, że Skilled Mechanics (!K7, 5/10) niespecjalnie układa się w album. Hero z Ann Dao załatwi potrzeby tych, którzy oczekują na jeden singlowy utwór, a How’s Your Life, który jest zresztą właściwie przeróbką tematu Nights Introlude Nightmares On Wax, załatwi potrzeby sentymentalistów szukających słynnego Bristol Sound. Mam wątpliwości, czy całość zaspokoi jednak czyjekolwiek potrzeby. Trudno być prorokiem 20 lat później.

O tym samym przekonuje grupa Skunk Anansie na albumie Anarchytecture (Spinefarm, 2/10). Niespecjalnie lubiłem tę formację nawet w jej najlepszych czasach, ale to, co robi teraz, jest dla mnie nie odbioru w tak dużej dawce. Można się czegoś próbować dosłuchać w pojedynczych nagraniach, trudno jednak nie zauważyć, że energii i drapieżności tych pierwszych już nie mają, a brzmienie zespół zdecydowanie ugrzecznił. Nietrudno zauważyć, że po raz kolejny próbują nawiązać właśnie do triphopowej estetyki, grając jednak na modłę hardrockową. A jeszcze łatwiej – że na końcu znów zostają z tego partie wokalne Skin. Mimo kilku podejść nie byłem w stanie wysłuchać tej płyty do końca.

Gdybym się tak chciał rozpędzić, to nawet egzotyczną i w sumie jednak dość oryginalną płytę tria Yorkston / Thorne / Khan uznałbym za nawiązanie do lat 90. W końcu eksplozja popularności Nusrata Fateh Ali Khana to wtedy, nieprawdaż? A młody Suhail Yusuf Khan to wirtuoz trudnego technicznie smyczkowego instrumentu sarangi, popularnego na północy Indii i w Pakistanie. Z kolei kontrabasista Jon Thorne to przecież ważny w pewnym momencie trzeci członek triphopowego duetu Lamb. Ważne i wyróżniające jest jednak to, co do tego dość demokratycznego tria wnosi szkocki songwriter James Yorkston. Płyta Everything Sacred (Domino, 7/10 z wrażeniem lekkiego niedoszacowania), pociągająca egzotyką w dużej części, staje się bardzo interesująca, gdy podejmuje wątki fascynacji Wschodem obecne w brytyjskim folku w latach 60. i 70., proponując nowe wersje utworów Ivora Cutlera (Little Black Buzzer) i Lal Waterson (Song for Thirza – najlepszy moment płyty). Tu z kolei ciekawą czwartą członkinią tria staje się śpiewająca i grająca na fortepianie Lisa O’Neill. Zdecydowanie warto poszukać i posłuchać.

Gdybym już miał wybierać jakąś pełną energii, rockową płytę w styczniu, to wybrałbym nie Skunk Anansie, tylko album Savages Adore Life (Matador, 7/10 lekko naciągane). To druga (obok Tindersticks, gdzie pojawia się gościnnie – patrz niżej) styczniowa płyta nagrania z udziałem Jehnny Beth, choć w tym wypadku to udział decydujący o kształcie muzyki w dużym stopniu. W śpiewie sporo – deklarowanej zresztą – fascynacji Siouxsie Sioux, ekspresja postpunkowa bliska Public Image Ltd. Choć panie grają nieco bardziej hałaśliwie niż te dwa punkty odniesienia, energii (I Need Something New, T.I.W.Y.G.) mnóstwo. Gdyby nie to, że mam już trochę dosyć odkrywanego na nowo postpunka i nie jestem wielkim fanem pracy Johnny’ego Hostile’a (prywatnie chłopak liderki i – wbrew pozorom – Francuz, jak ona), oceniałbym nawet wyżej.

O, na przykład taki Jace Lasek z The Besnard Lakes mógłby się mocniej zaangażować w produkcję. Bo niestety, jako autorowi utworów i liderowi zespołu stopniowo idzie mu coraz gorzej. A Coliseum Complex Museum (Jagjaguwar, 5/10) to piąta duża płyta kanadyjskiej grupy i piąta w kolejności, gdy chodzi o klasę. Ładne harmonie wokalne tego typu mam regularnie u Low, a ci przynajmniej zmieniają się z płyty na płytę. Drugi raz bym nie kupił, ale skoro już kupiłem – ostrzegam.

Ładniejszą, w stylu The National (melodyka kobiecych partii wokalnych – Elena Tonra) poukładaną i ugrzecznioną i w stylu Beach House eteryczną wersję nowej fali przynosi drugi album Daughter Not To Disappear (4AD, 6/10). Świetny utwór Doing the Right Thing z klasycznie napisanym gitarowym riffem granym unisono z wokalami pokazuje, że trio z Londynu się rozwija, Fossa będzie nagrodą za dosłuchanie płyty do końca, co jednak dla miłośników dobrej i nieprzytłoczonej kompresją produkcji może się okazać zbyt wyczerpujące.

I jeszcze jedna płyta z przeszłości, tym razem dosłownie. Piąta część serii Jerzy Milian Tapes, zawierającej muzykę z prywatnego archiwum naszego wybitnego wibrafonisty i kompozytora Jerzego Miliana. Warto śledzić tę serię choćby na wyrywki, bo Rivalen – 1967-1974 – Ballet Music (GAD, 8/10) to jeden z jej najlepszych albumów, a przy tym rzecz unikatowa. Bo wydana kiedyś Muzyka baletowa i filmowa przyniosła tylko jedną suitę baletową – Tema Con Variazioni (a i tę w mocno skróconej wersji – na płycie GAD Records jest całość). Reszty nigdy nie słyszałem, a łączy kunszt bigbandowy (gra NRD-owski zespół Guentera Gollascha) i zaskakujące, pełne finezji pomysły Miliana, świetnie czującego materię tańca. Prócz jazzu mamy więc fragmenty funkowe, czy wręcz progresywno-rockowe. W wirtuozowskim Ballet for Saxes zespół z big bandu zamienia się w combo świetnych solistów. Baletu z tego nigdy nie zrobiono, może dziś?

Wydana tylko na Bandcampie (przyszłość kupowania płyt w Polsce w myśl tego, o czym pisałem na wstępie) płyta Lost Salt Blood Purges, czyli Michaela Snoxalla (Australia) z przyjaciółmi, zatytułowana Only the Youngest Grave (Art As Catharsis, 7/10), to z grubsza przeciwieństwo tego, o czym pisałem przy Trickym. Folkowo-ambientowo-noise’owy album idealnie układa się w jedną całość, brakuje tu może raczej pojedynczych genialnych momentów. Jeśli przyjrzymy się poszczególnym partiom – tu arpeggia gitarowe, tam stopniowo potężniejąca ściana szumu, deklamacja, znów noise, nagrania terenowe – to w zasadzie nie ma w tym nic wyjątkowego. Słucha się jednak tego długiego albumu znakomicie. Trochę jak z Natural Snow Buildings czy ostatnio Big Blood – ten kolejny postapokaliptyczny projekt muzyczny ma zaskakujący wdzięk budowania powolnej narracji, która teoretycznie przynosi olbrzymie dłużyzny, ale ostatecznie wciąga niczym słuchowisko. A Snoxall nie waha się tu przed używaniem przesady jako środka wyrazu, przed rozsadzaniem schematów kompozycji, więc ci, których inne nagrania zaczynają męczyć, mogą być bardzo zadowoleni.

Styczeń na Polifonii rozpocząłem od entuzjastycznej recenzji płyty Davida Bowiego, opublikowanej na kilka dni przed ukazaniem się albumu i – z dzisiejszego punktu widzenia – w zupełnie innej epoce. O Tindersticks, The High Llamas i Tortoise pisałem tutaj. O znakomitym albumie Roly’ego Portera tutaj. O skomponowanej przez Ryuichiego Sakamoto z udziałem Alva Noto i Bryce’a Dessnera ścieżce dźwiękowej do Zjawy (The Revenant) też pisałem osobno. Recenzowałem również oddzielnie album Pink Freud gra Autechre grupy Pink Freud. Płytę Coldair The Provider oceniałem na łamach papierowego wydania POLITYKI. Rzutem na taśmę zdążyłem jeszcze opisać w papierowym wydaniu ANTI Rihanny, uznając ją za najlepszą płytę w katalogu tej wokalistki i wyceniając, chyba dość litościwie, na jakieś 6/10.

Postanowiłem te i tak za długie podsumowania kończyć podsumowaniem podsumowania. I pisać, co musicie mieć z całego zakończonego miesiąca. Ale tym razem przecież każdy już ma i dobrze zna płytę Blackstar. Jeden album i jedno wydarzenie zdominowały z łatwością miesiąc i biorąc pod uwagę to, co już się zaczyna pojawiać, mogą zdominować i rok. Z polskich wydawnictw rozejrzałbym się jeszcze za Coldair i Milianem. Z zagranicznych obstawiałbym trio Yorkston / Thorne / Khan, Roly’ego Portera, a jeśli jeszcze nie dość macie apokalipsy, to dokupcie (za dowolną cenę, więc teoretycznie tanio) Lost Salt Blood Purges. Może niezbyt wiele wybitnych wydawnictw, ale całkiem dużo zaskoczeń.