Ciemne jak słońce, jasne jak księżyc

Najpierw o ważnej sprawie, żeby nie umknęła: mamy Polaka w 50-tce „The Wire”. Opublikowane wczoraj w wersji cyfrowej styczniowe wydanie magazynu przynosi doroczny zestaw podsumowań roku i bardzo wysoko, na miejscu 16. znalazła się płyta Raphaela Rogińskiego Plays John Coltrane and Langston Hughes: African Mystic Music (pierwszą Polką w zestawieniu jest automatycznie Natalia Przybysz, która na tej płycie śpiewa). Całe zestawienie wygląda w sposób bardziej przewidywalny niż ostatnio – takie przynajmniej odnoszę wrażenie – co jeszcze raz potwierdza, że wokół najmocniejszych płyt roku panuje wyjątkowo daleko idąca ogólnobranżowa zgoda. Mało też w podsumowaniu „The Wire” modnych wydmuszek, czyli płyt ewidentnie sezonowych. Oto pierwsza 20-tka:

1. Jlin – Dark Energy (Planet Mu)
2. Matana Roberts – Coin Coin Chapter Three: River Run Thee (Constellation)
3. Joshua Abrams – Magnetoception (Eremite)
4. Julia Holter – Have You In My Wilderness (Domino)
5. Heather Leigh – I Abused Animal (Ideologic Organ)
6. Holly Herndon – Platform (4AD)
7. Jim O’Rourke – Simple Songs (Drag City)
8. Kamasi Washington – The Epic (Brainfeeder)
9. Kendrick Lamar – To Pimp a Butterfly (Top Dawg)
10. The Necks – Vertigo (ReR)
11. Hieroglyphic Being & JITU Ahn-Sahm-Buhl – We Are Not the First (RVNG Intl)
12. Vince Staples – Summertime 06 (Def Jam)
13. Bjork – Vulnicura (One Little Indian)
14. Joanna Newsom – Divers (Drag City)
15. Graham Lambkin & Michael Pisaro – Schwarze Riesenfalter (Erstwhile)
16. Raphael Rogiński – Plays John Coltrane and Langston Hughes: African Mystic Music (Bołt)
17. Laura Cannell – Beneath Swooping Talons (Front & Follow)
18. Oneohtrix Point Never – Garden of Delete (Warp)
19. Future – DS2 (A1)
20. Helm – Olympic Mess (PAN)

Poza informacją o Rogińskim zrobiło na mnie wczoraj wrażenie stareńkie, 45-letnie War Pigs wykorzystane w finale serialowego Fargo . Wykorzystane, żeby była jasność – jako tzw. mocny akcent. Dało mi do myślenia, bo przecież mamy rok 2015, ekstremum to to nie jest, wydaje się, że przy takim na przykład Sunn O))) grupa Ozzy’ego Osbourne’a blednie. Tymczasem ta dramaturgia starych Sabbathów działa, a u Sunn O))) – sądząc po ostatniej płycie Kannon – trochę gaśnie, jak ten sezonowy błysk.

Przyznaję się do niemałej fascynacji produkcjami panów O’Malleya i Andersona, ale ta poprzednia – znakomita – w olbrzymiej części opierała się jednak na szalonym geniuszu Scotta Walkera. Monoliths & Dimensions mnie rzeczywiście przerażało, płyta z Ulverem – już nie. A ta nowa, wyjątkowo urozmaicona w instrumentacji, w fakturze, z syntezatorowymi nakładkami Randalla Dunna i Steve’a Moore’a oraz dość obficie przetwarzanymi wokalami Attili Csihara, mimo tych wszystkich dodatków robi wrażenie bardziej smutne niż straszne, bardziej posępne niż mroczne i bardziej monotonne niż transowe. A odniesienia do kościelnej liturgii, dość jasne odwołania do psalmów (Kannon 2) – ale na czarno aranżowanych – są już czymś tak oczywistym i wyświechtanym, że wynudziłyby nawet nasze komitety obrony przed sektami. Kannon jest miejscami jakąś karykaturalną wersją mszy i nie chodzi tylko o ton, ale o pewną nudę i negatywnie pojmowaną rytualność, jaka z tego wyziera. Coś, co (jak sądzę) od początku miało się podśmiewać z ekstremów ciężkiej muzyki, zaczęło – z tymi ścianami wzmacniaczy, nieodłącznymi habitami itd. – tworzyć własny schemat. W całościowej kreacji, na którą składają się także fotosy i cała oprawa graficzna O’Malley i Anderson stali się tak modni i ikoniczni, że muzyka trochę jednak nie nadążyła.

Poza tym mówimy już o stylu naprawdę mocno wyeksploatowanym. To dwie dekady branży ciężkiej muzyki sprowadzonej do generowania dronów. A przypomnę nieśmiało, że po dwóch dekadach od Black Sabbath wybuchł grunge, który dość szybko cały ten styl grania pozbawił świeżości. Czy metalowe drony da się obronić dłużej? Czy aby się troszkę nie wytarły jako narzędzie muzyczne? Nie wymęczyły słuchaczy?

Niezłym przykładem zjawiska niech będzie też nowa płyta Księżyca – ta oczekiwana, też od prawie dwóch dekad. Wreszcie udało mi się ją kupić (co łatwe nie jest – zainteresowanie wydaje się duże). Rabbit Eclipse to z jednej strony urokliwa i logiczna kontynuacja debiutu. Czego sygnały słyszeliśmy na koncertach po reaktywacji zespołu. Z drugiej – album stawiający na nieco dłuższe formy i korzystający w większym stopniu właśnie z dronów jako środka wyrazu (finałowy i chyba kluczowy utwór Syreny). Tak jak pożywką dla pierwszej płyty Księżyca był wyraźny wówczas wpływ minimalizmu spod znaku Meredith Monk, ale też Wima Mertensa, a wreszcie stylistyki 4AD i fascynacji muzyką dawną, to ten nowy Księżyc roztapia się dużo mocniej w dronach, również narzędziu minimalizmu, owszem, ale przede wszystkim kluczowym i wszechobecnym elemencie wielu dzisiejszych płyt z alternatywnej strony sceny. A jeśli wziąć pod uwagę fakt, że niemało polskich artystów na różne sposoby odnosi się dziś do podobnych technik, oznacza to wyjście z rezerwatu, w jakim zespół zdawał się żyć w latach 90. Choć oczywiście przy zachowaniu pewnych cech charakterystycznych, szczególnie w partiach wokalnych Agaty Harz i Katarzyny Smoluk. No i jest to z pewnością jaśniejsza strona dronów, gdy już się pojawiają, przeciwieństwo tego, co robi Sunn O))).

Na Rabbit Eclipse olbrzymią rolę, większą na pewno niż poprzednio, grają naturalne pogłosy sali warszawskiej Królikarni, gdzie album był nagrywany. To zresztą nagranie o żywszym, bardziej koncertowym charakterze. A zarazem sesja dopracowana, z robiącymi wrażenie solowymi partiami Roberta Nizińskiego w Walczyku III i mnóstwem innych elementów sugerujących studyjną pracę i koncentrację. Sferę drobnych dźwięków i efektów pomaga tu opanować Paweł Romańczuk z Małych Instrumentów, a brzmieniowo i masteringowo rzecz jest znacznie lepiej wyszlifowana niż na bardziej ulotnym dawnym albumie dla Obuha. Choć mniej ma ludowego charakteru. To bardziej misterium, mocniej hipnotyzująca muzyka, choć – coś za coś – za cenę dawnej lekkości. Bardzo jestem ciekaw ocen za granicą, bo przecież tam album wydano, no i tam potrafiono docenić oryginalność grupy przez lata, w dużej mierze konserwując za granicą jej kult.

Czy na tym dronowym paliwie w muzyce dojedziemy już do końca świata? Dobra odpowiedź dla dronów to zła odpowiedź z punktu widzenia całej reszty. Bo może i dojedziemy – pod warunkiem, że koniec świata blisko.

SUNN O))) Kannon, Southern Lord 2015, 6/10

KSIĘŻYC Rabbit Eclipse, Penultimate Press 2015, 7/10