Sześć strzałów, czyli Lewandowski pobity

Przepraszam za tytuł, ale nie ja zacząłem tę bzdurną internetową wojnę o uwagę, która powoduje, że jedna historia w mediach przykrywa wszystkie inne. A mam po weekendzie konkrety: sześć wyłącznie krajowych płyt, o których warto wspomnień choć w dwóch słowach i które trudno zareklamować w tak bezceremonialny sposób jak Lewandowski sprzęt do golenia. Bo obok wielu z nich moglibyście z łatwością przejść, nie zauważając, że się ukazały. Zresztą – sami zobaczcie.

WOJCIECH JACHNA & KSAWERY WÓJCIŃSKI Night Talks, Fundacja Słuchaj 2015, 8/10
Druga najlepsza (z trzech wydanych) płyt Fundacji Słuchaj. Pełen melancholii dialog między kontrabasem a trąbką to coś, co nie przebiłoby się w telewizji nawet po 23.00, tymczasem warto na chwilę zapomnieć o oglądalności, słuchalności i klikalności, bo inaczej stracicie wymarzoną płytę na weekendowy wieczór. Album z muzyką improwizowaną, ale bardzo jednorodny w klimacie, bardzo łatwy w odbiorze, a jednocześnie odświeżający, jeśli chodzi o sposób gry, rewelacyjne przygotowanie techniczne obu muzyków i dużą dojrzałość. Sposób, w jaki się uzupełniają, pomagają sobie, zostawiają miejsce, przekazują pałeczkę to w sumie coś jak Lewandowski grający z Lewandowskim. Ksawery Wójciński brzmi tu moim zdaniem dużo efektowniej niż na ostatniej płycie solowej dla ForTune – to on przede wszystkim gra tu na różnorodność, choć robi to zarazem bardzo powściągliwie. Styl Wojciecha Jachny na tej płycie podobałby się z kolei Tomaszowi Stańce. Kontrolę nad brzmieniem trąbki, leciutko zbrudzonym, ma bydgoski muzyk wprost idealną. Gra płynnie, bardzo melodyjnie – prawdę mówiąc za każdym razem, gdy tego słucham, nie mogę uwierzyć, że ta współpraca to nie efekt wielu lat prób, tylko pochodna jednego scenicznego spotkania w małym warszawskim klubie Chmury (choć nagrania zostały zarejestrowane kilka miesięcy później, w Bydgoszczy). Tego duetu nie powinni tak zostawić.

Wojciech Jachna & Ksawery Wójciński – NIGHT TALKS (Fundacja Słuchaj 003) by Jazzariumpl on Mixcloud

FLORA QUARTET Muzikka Organikka, Gusstaff 2015, 7/10
Marcin Dymiter (przy okazji – koniecznie zobaczcie ten krótki film w Ninatece) co jakiś czas zaskakuje nowym pomysłem – ten elektroakustyczny kwartet jest czymś, co można by w Polsce pokazać na jednej imprezie z Jacaszkiem i Kwartludium. To również, choć materia nagrań terenowych została tu potraktowana zupełnie inaczej, ciekawa próba stworzenia w oparciu o field recording większego składu – w tym wypadku uzupełnionego o sekcję dętą: Tomka Stawieckiego i Piotra Jańca, dwóch świetnych muzyków z Sejn, których partie dają stempel tutejszości dość jednak abstrakcyjnym geograficznie dźwiękom natury. Tych bardzo powoli rozwijających się utworów warto słuchać głośno, żeby wyłapać wszystkie niuanse – przy pozornym bezruchu w skali makro, wiele dzieje się tu w sferze mikrodźwięków. To coś takiego, jak gdybyśmy musieli przyciszać głos i zbliżać się do sceny, żeby usłyszeć solistę.
Mam wrażenie, że między innymi dzięki pracy takich ludzi jak Dymiter, jesteśmy blisko stworzenia jakiejś własnej środkowoeuropejskiej szkoły field recordingu i dorośliśmy do tego, żeby powstała jakaś impreza lub cykl imprez, które zaprezentowałyby głównie taką muzykę. Wprawdzie nie zobaczyłem diaskopowych wizualizacji przygotowanych przez czwartą członkinię grupy, Małgorzatę Wawro, ale dostrzegłem w całym tym pomyśle coś dla siebie.

ANNA ZARADNY feat. FENNESZ RE:EM, Musica Genera/Bocian 2015, 7/10
Punktem wyjścia była tu, jak czytam w opisie, który dostałem, koncepcja remiksu jako praktyki kompozytorskiej. I już chciałem nawet podjąć dyskusję z poważnie sformułowanym problemem, ale mnie zaatakował ten odwar z szatana wyekstrahowany z oryginału Antigamy w pierwszych minutach utworu Stop the Chaos. Remiks, jednak remiks. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że napięcie udało się dalej – elektronicznymi środkami – utrzymać, a to już wybitne osiągnięcie. To jest strona A epki, która prezentuje dwa nagrania Anny Zaradny, właściwie już archiwalne – choć to dobrze, że wyjęte z archiwum – i jeden remiks jej utworu autorstwa Christiana Fennesza. Strona B, czyli NEW feat OLD, trochę mniej mnie przekonuje na poziomie efektu muzycznego, większe wrażenie robi na pewno jako pomysł (autorka użyła tu jako składnika kompozycji przetworzonego sampla wokalnego – mocno, jak słychać, przetworzonego) choć bardzo efektowny – trzeba przyznać – jest remiks Fennesza, który rozmienił, a właściwie rozbił beat na drobne, w zasadzie na mikrocząstki (za pomocą syntezy granularnej, jak znów czytam w naprawdę przydatnym opisie, na który złożyły się kompetentne podpowiedzi autorstwa Daniela Brożka), tworząc z tej prostej wariacji na temat hip-hopu przestrzenną rzeźbę dźwiękową. I tworząc drugi najlepszy – po Stop the Chaos – utwór na tej krótkiej płycie. Którą w całości polecam także ze względu na czysto brzmieniowe walory.

KROJC / FISCHERLE John, Betty & Stella, Monotype 2015, 6/10
Dwóch artystów po znakomitych autorskich elektronicznych płytach recenzowanych już w tym roku na Polifonii (O1O1 Krojca tutaj, a Playmate Fischerle tutaj) proponuje projekt wspólny, w którym przenoszą dźwiękowe lekcje angielskiego (klasyczna skądinąd pozycja Listen and Learn z repertuaru Polskich Nagrań) w nowy wymiar. Dopisują do nich muzykę w stylu nieco bardziej różnorodnym i eksperymentalnym niż brytyjskie wizje hauntologii, momentami przeskoki z konwencji do konwencji są wręcz brutalne, zaskakujące, jak dla mnie chwilami za bardzo nerwowe, zdarza się, że jedna część brzmi banalnie, a inna (końcówka Figure Behind You vs początek tego utworu) rewelacyjnie i świeżo. Pięknie wydana na winylu z reprodukcją obrazu Agnieszki Gąsiorowskiej-Żaby na okładce, płyta jest czymś, co bezwzględnie warto sprawdzić, ale co z pewnością nie przekona każdego.

NORMAL ECHO Accidental Forever, Latarnia 2015, 6/10
Solowy album Dawida Szczęsnego w zupełnie innej konwencji niż dotychczasowe albumy współtwórcy Niwei. Choć jest tu cień nowofalowej melancholii tego duetu, tyle że przekuty w formę pełnych niepewności piosenek, a częściowo – w takież pełne wrażliwości utwory instrumentalne. Mam z tą płytą Normal Echo pewien problem: pewna monotonia i pustka, które są składnikiem także muzyki Niwei, tam ogrywane mocno przez Wojtka Bąkowskiego, tutaj w pewnym sensie działają jeszcze mocniej. Z jednej strony podziwiam więc sposób, w jaki Szczęsny robi z barw wesołkowatych lat 80. coś, co ma zaskakująco duży ciężar gatunkowy. Bo to sytuacja podobna do tej, gdyby członkowie ówczesnego Papa Dance mieli zagrać na pogrzebie. Dla mnie to byłby jednak bardziej temat na epkę, w całości nie słucha mi się tego najłatwiej. Ale może po prostu uwiera, bo ma uwierać?

ZABROCKI 1+1=0, Kayax 2015, 6/10
Czytelnikom tego bloga mogła umknąć ta pierwsza (chyba?) solowa płyta Marcina Zabrockiego. W ogóle mam wrażenie, że album jest właśnie o krok od wpadnięcia w jakąś czarną dziurę, która pochłonęła niesłusznie wiele płyt z melodyjną i atrakcyjną wersją muzyki alternatywnej – choćby niektóre płyty Jacka Lachowicza. Człowiek znany z Hey, Pogodno czy BiFF, do tego gwiazdy w postaci Kasi Nosowskiej czy Czesława Mozila – nietrudno słuchając 1+1=0 docenić talent mistrza drugiego planu do pisania oryginalnych aranżacji. Nietrudno zwrócić uwagę na ciekawe wykonawstwo (wśród licznych instrumentalistów m.in. Kamil Szuszkiewicz i Jacek Mazurkiewicz). Bardzo łatwo zauważyć za to szerokość zainteresowań lidera, który miałby coś do powiedzenia zarówno jako lider big bandu, co jako didżej. Ciekawy singlowy erotyk Boję się, ale część spośród tych kompozycji do mnie nie trafia, o czym zwykle decydują a to jakieś niuansy, a to kwestie brzmieniowe, a to wreszcie wokal Czesława Mozila. Z kolei w tekstach – bywa – słyszę Nosowską, którą uwielbiam, ale która w wersji Zabrockiego kręci mnie już trochę mniej. Zgadzam się więc z kolegą z „Polityki”, że jest w tym jakaś artystyczna tajemnica. Mam jednak nadzieję, że nie jest to tajemnica nietrafienia dokładnie w żadną z grup słuchaczy.