Śmiało można kręcić film

Spośród wielu filmowych historii o muzykach ta wydaje mi się jedną z najbardziej filmowych, więc nie będę przedłużał wstępu. Nie chcę, by gdzieś przepadła wśród filmowych Rodriguezów i Van Ronków. Zaczyna się od pożaru w podstawówce w Cheektowaga w roku 1954. Jackson Carey Frank miał 11 lat. Zapalił się piec w drewnianej części szkoły, w której odbywały się zajęcia muzyczne. Zginęło piętnaścioro uczniów, a Jackson – z poparzeniami połowy ciała – wylądował w szpitalu na siedem miesięcy. Czas zabijał, ucząc się na otrzymanej od nauczyciela akustycznej gitarze. Miało mu się to przydać później.

W centrum zainteresowania Franka – podobnie jak młodego Dylana – był jednak w latach 50. rock’n’roll. Trzy lata później pojechał nawet z matką do Graceland, gdzie udało mu się zrobić zdjęcie z Presleyem. Podobnie jak Dylan, wkrótce jednak zafascynował się tradycją folkową, grywał z Johnem Kayem (późniejszą gwiazdą w grupie Steppenwolf) i zaczął zbierać nagrania z okresu wojny secesyjnej. Hobby nie należało do najtańszych, lecz wkrótce pojawił się poważny zastrzyk finansowy. W 1964 roku Frank dostał mianowicie pieniądze będące odszkodowaniem za skutki pożaru. 110 500 dolarów (minus opłaty). Dziś odpowiednikiem byłaby suma bliższa milionowi dolarów.

To oznaczało dla 21-letniego Jacksona zmianę poziomu życia. Kupił sobie Jaguara, rzucił pracę początkującego dziennikarza i wyjechał do Anglii, właściwie po to, by – jak mówił – kupować kolejne auta. Zabrał jednak ze sobą gitarę, a fakt, że napisał pierwszą piosenkę, Blues Run the Game, było niejako efektem ubocznym całej eskapady. Poznał na miejscu grono bardzo aktywnej wówczas brytyjskiej sceny folkowej, m.in. Donovana i Berta Janscha, który zresztą okazał się później jednym z najlepszych wykonawców Blues…, obok np. Nicka Drake’a. Zauważyła go też Judith Piepe, miłośniczka folku, znająca się z Paulem Simonem. Piepe poznała obu panów, dokonywała też pierwszych domowych nagrań piosenek Franka. Simon je usłyszał i zaproponował, że wyprodukuje Jacksonowi debiutancką płytę. Na drugiej gitarze zagrał na niej Al Stewart.

Płyta ukazała się w roku 1965, nagrana w 3 godziny i wydana przez brytyjski oddział Columbii. Później wznawiana była wielokrotnie i na najnowszym pełnym zbiorze nagrań Franka The Complete Recordings, który właśnie się ukazał, zmieściła się – naturalnie – w całości. Miała dobre recenzje, ale umiarkowaną sprzedaż. Poza Blues Run the Game przyniosła inne piosenki o charakterze folkowych standardów – choćby Milk and Honey czy My Name Is Carnival – ale wtedy autor nie poszedł za ciosem, wrócił do Ameryki, poślubił modelkę Elaine Sedgwick (kuzynkę Edie Sedgwick ze środowiska Warhola) i znów zajął się dziennikarstwem. W ciągu trzech lat pieniądze się podobno skończyły i trzeba było pomyśleć o przyszłości.

Stabilizację utrudnił Stewart, który wyciągnął Franka z powrotem do Anglii. Ten twierdził później, że nie pisał wtedy żadnych piosenek, choć Stewart utrzymywał, że był nowy świetny repertuar. Nie potwierdza tego w każdym razie sesja dla Johna Peela, nagrana w roku 1968 (też jest w zbiorze The Complete Recordings) – ciekawa, ale składająca się głównie z już znanych piosenek. W planach był drugi album, podobno bardziej emocjonalny i mroczny w charakterze, ale od prac nad nim oderwały franka sprawy osobiste – rozpadło się jego małżeństwo, syn zmarł na mukowiscydozę (mieli też córkę). Artysta wrócił do Stanów i przeżył załamanie nerwowe. Lata 70. spędzał w szpitalu psychiatrycznym albo u rodziny – choć zachowały się też nowe utwory z tego okresu (tzw. Mekeel Session – rok 1975 – są na kompilacji). Próba poszukiwania kontaktu z Paulem Simonem w latach 80. (matka Franka przebywała akurat w szpitalu) spowodowała, że wylądował na nowojorskiej ulicy, potem umieszczony siłą w szpitalu psychiatrycznym, gdzie jednak zamiast skutków załamania zdiagnozowano schizofrenię i próbowano leczyć. W tym czasie rodzina w Buffalo uznała go za zmarłego, bo opuszczając dom nie zostawił żadnej wiadomości.

Odnalazł go fan folku Jim Abbott, który – jak się okazało – miał z Frankiem wspólnego znajomego, nauczyciela, z którym autor Blues Run the Game próbował się skontaktować w trudnym nowojorskim okresie. Dzięki pomocy Abbotta zidentyfikowany przez niego Frank wrócił do normalnego świata i muzyki na ostatnich kilka lat przed śmiercią (zapalenie płuc i atak serca) w roku 1999. Zdążył nagrać dwie sesje, których zawartość trafiła na nową kompilację. Brzmi tu jak podstarzała gwiazda folku, której kariery nigdy nie przerwały dramatyczne wydarzenia. Choć to już głos zupełnie innego człowieka, delikatny falset ustąpił barwie zmęczonego życiem 50-latka. Na The Complete Recordings trafiły też zupełnie zapomniane utwory z dwiema znakomitymi niepublikowanymi wcześniej piosenkami z roku 1972, przejmującym China Blue oraz Juliette. Tę ostatnią Frank napisał dla Arta Garfunkela, ten jednak nigdy jej nie wykonał. Wytwórnia Ba Da Bing przygotowała całość w imponującej edycji winylowej i – kontrastowo – bardzo zgrzebnym wydaniu na 3 płytach CD. Mam to drugie i wspomagałem się powyżej notą biograficzną Colina Harpera z tego wydania. Choć całą fascynującą historię życia Jacksona C. Franka dokumentuje wydana właśnie książka autorstwa Jima Abbotta Jackson C. Frank: The Clear, Hard Light of Genius. Czy jeśli napiszę teraz „przyjemnego słuchania”, to nie zabrzmi to czasem, w kontekście całego życiorysu, trochę głupio?

JACKSON C. FRANK The Complete Recordings, Ba Da Bing 2015, 9/10