Krótko o krótkich

Sezon rozpoczął się na dobre, także w Polsce, gdzie bardzo dużo płyt na początku września wydali szczególnie niezależni. Część premier opisywałem ostatnio tylko na łamach POLITYKI: Karolina Cicha & Spółka, Public Image Ltd., Dr. Dre, box Pere Ubu. Dziś ekspresowo o czterech wartych uwagi polskich epkach. Załącznikiem do tego zestawienia niech będzie krótsza płyta Roberta Piotrowicza Stara szkoła ze złota wydana niedawno na winylu i opisana przeze mnie na blogu Trzaski.

DREKOTY Nowe konstelacje, Thin Man 2015, 6/10
Po Ciechowskim został zbiór klasycznych piosenek i jeszcze konkurs dla młodych wykonawców oraz rocznicowy koncert, z którego pochodzą (częściowo przynajmniej) te nagrania coverów Republiki i jej lidera, a do tego jedna kompozycja Oli Rzepki. Pozostał też po Ciechowskim problem wykonań: oryginały były zagrane z pełną dyscypliną i zaśpiewane z charakterystyczną dla wokalisty nadekspresją. Są mocno wyeksploatowane, a nowe wersje rzadko zbliżają się do klasy oryginałów. Tu wybór jest sprytny, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę bardzo charakterystyczny, a stosunkowo mało znany Udajesz, że nie żyjesz z filmu Zero życia. To wyszło rewelacyjnie. I dla tego nagrania oraz autorskiego Spokoju sympatycy Drekotów materiał powinni zdobyć. Przydałoby się jednak coś, co pokaże zespół w dzisiejszej formie, no i oczywiście jaki autorski materiał jest w stanie nagrać w nowym składzie, m.in. z występującą już na Nowych konstelacjach Natalią Pikułą.

ENCHANTED HUNTERS Little Crushes EP, DIY/Bandcamp 2014, 7/10
Nie mylicie się co do daty. Dostępne na Bandcampie wydawnictwo Enchanted Hunters ominęło mnie jednak w swoim czasie i nadrabiałem dzięki temu, że znajomy mi zwrócił uwagę (dzięki!). Filmu Małe stłuczki też dotąd nie widziałem, a to na jego ścieżce dźwiękowej znalazły się utwory gdańskiej grupy – podobnie jak na Peorii retropopowe, słodkie i marzycielskie piosenki. Bardzo dobrze się tego słucha jako przedłużenia pewnej trójmiejskiej tradycji popu rodem ze sceny niezależnej, choć żeby docenić elementy tej muzyki – delikatne arpeggiowe gitarowe akordy, obok flet i harmonie wokalne, z którymi idzie triu lepiej niż na debiutanckiej płycie – nie trzeba żadnego przygotowania.

galus

GALUS Flowers Eat Animals, U Know Me 2015, 8/10
Jeśli producent z okolic sceny klubowej/hiphopowej zaczyna od partii basu jak z Clutching At Straws (wiadomo kogo), to można poczuć zdziwienie. Ale tych parę sekund to jedyne proste skojarzenie, jakie można mieć podczas słuchania Flowers… Już na Futurze Rafał Gałaszewski błyszczał oryginalnością. Nie inaczej jest tutaj. Ani to nu jazz, ani abstract hip-hop, ani rock alternatywny. A już największym zaskoczeniem jest niemal zupełny brak myślenia pętlą (poza może Forthose) – cztery zebrane tu utwory to impresje niby wykorzystujące elementy wspomnianych gatunków, instrumentalne (nagrane z udziałem Wojciecha Sobury na perkusji, harfistki Elżbiety Baklarz, keyboardzisty Marka Pędziwiatra, basisty Marcela Mrozowskiego i Dominika Gałązki na saksofonie), ale rozwijające się w sposób swobodny, dające posmakować współbrzmień poszczególnych instrumentów i wciąż intrygujące po wielu odsłuchach. Chciałoby się przy okazji tego pięknie wydanego winylowego wydawnictwa (patrz wyżej – płyta nie ucierpiała, choć nie świeci tak sama z siebie) użyć funkcji repeat. Galus jest w tej chwili w podobnym miejscu co Noon (nota bene odpowiedzialny za mastering płyty) – może iść w każdą stronę, pełna wolność. No i nowa muzyka obu producentów spływa niestety powoli, w ilościach homeopatycznych.

ZEBRY A MIT Zebry a mit, Supported by Lado 2015, 7/10
Trzy nagrania z początku tego roku zarejestrowane przez warszawską supergrupę w składzie: Kamil Szuszkiewicz, Wojtek Traczyk, Hubert Zemler, Piotr Dąbrowski. Czyli – zasadniczo – trąbka, bas, perkusja i instrumenty perkusyjne. Tak naprawdę jednak bohaterem pierwszego trzech nagrań jest wirus pętli, która nadgryza, a potem przejada cały utwór, zamieniając post-yassowy kawałek w elektroniczną etiudkę. Bliżej opisał to zjawisko Krzysztof Wójcik na swoim blogu, bo odnosił się do sierpniowego koncertu grupy, który odsłaniał nieco więcej – dlatego odsyłam do jego tekstu. 16-minutowa epka wydana na trzycalowej płycie CD (szara koperta, ale CD fabrycznie tłoczony, 500 sztuk) rzuca po prostu muzycznie pewną myśl, nie przeciągając jej zbytnio, co może i dobrze. Choćby dlatego, że to materiał o mniejszym ciężarze gatunkowym niż np. niedawna Istina Szuszkiewicza. Dość powiedzieć, że krótkie pętle zatapiają utwory konsekwentnie w tremola fraz w sposób dość lekki (Gudnes) albo nonszalancko chaotyczny (Lowe), a całość sprawia wrażenie może nie tle żartu, co niewinnego, kapitalnie zrealizowanego figla.