Krtk jst pkn

Krótkie jest piękne. Przypomniał mi o tym nowy numer „Noise Magazine”. Gdy już przeczytałem teksty moich ulubionych felietonistów, rzuciłem się na opowieść o płycie S.O.D. Speak English or Die, która – co uświadomiłem sobie w trakcie lektury – ma już 30 lat. Miał być żartem, a stał się kamieniem milowym w historii ciężkiej muzyki – pisze o albumie Piotr Miecznikowski. Zapewne ma rację, ale zaraz, dla mnie S.O.D. pozostali żartem. Za to jakim! Najpiękniejszym żartem, o jakim piątoklasista mógł z wypiekami na twarzy opowiadać swoim rówieśnikom, powtarzając z pamięci nie fragment, tylko całą „Balladę o Jimim Hendriksie”. Diamonds and Rust jestem sobie w stanie do dziś nie tyle zaśpiewać, co odtworzyć w głowie o każdej porze dnia i nocy. O co łatwo, bo to niespełna trzy sekundy. Nad numerami ich siostrzanego Anthraxu musiałbym się już nieźle nawysilać. Mogłem też po drodze zapomnieć, dlaczego S.O.D. mieli znaczenie, ale zapamiętałem same utwory. Moc miniatury jest wielka i niedoceniana.

Otwieram z kolei najnowsze e-wydanie „New Yorkera”, a tam – pośród tekstów długich i jeszcze dłuższych – 8 krótkich opowiadań SF Paula Simmsa, o którym nie wiem zbyt wiele, a może powinienem, bo ma pośrednio związek z muzyką jako współtwórca muzycznego serialu Flight of the Conchords. I pewnie nie powinienem cytować w całości, ale są krótkie więc przytoczę jedno we własnym przekładzie na szybko:
– Czy księżyc jest coraz większy? – zapytało moje trzyletnie dziecko, obserwując pilnie niebo.
– Nie, kochanie – uśmiechnąłem się. – To tylko złudzenie optyczne wywołane tym, że schodzi nad horyzont.
Wtedy jednak odwróciłem się i spojrzałem.

To mi z kolei przypomniało moje ulubione opowiadanie nieżyjącego już Tuliego Kupferberga, poety, fantasty i (wątek muzyczny) członka niesłusznie zapomnianej grupy The Fugs. Znalazłem je dawno temu (krótko po kontakcie z S.O.D.) w antologii Kroki w nieznane i bardzo mi się spodobało. Nie miałem pod ręką kserokopiarki (lata 80.), więc szybko przepisałem, notując nazwisko tłumacza, Lecha Jęczmyka. Jeśli napiszę, że to był wtedy mój ulubiony tłumacz, to może przymknie oko na przecytowanie Tęsknoty Kupferberga w całości. Cytuję z pamięci, sprawdzając w internetach:
Była sobie raz bomba atomowa, która chciała być kulą karabinową.
— Dlaczego — pytały inne bomby atomowe — zamiast cieszyć się, że jesteś wielką bombą atomową, chcesz być małą kulką karabinową?
— Ponieważ odczuwam brak osobistego kontaktu z ludźmi — westchnęła bomba.

Mam nadzieję, że te dwa przykłady okazały się już pewnym dowodem zalet krótkiej formy. Co do wad, pewnie znaczącą jest fakt, że zwykle niewiele można zarobić za coś takiego. Choć dla Bernarda Parmegianiego jego piękny, futurystyczny sygnał lotniska Paris-Charles-de-Gaulle – który można było usłyszeć na miejscu ponad 30 lat – był z pewnością ważną pozycją w budżecie. Podobnie jak kilkusekundowy dżingiel Expo 2000 w Hanowerze autorstwa Kraftwerk albo muzyczne intro Windows 95 stworzone przez Briana Eno. Jeśli popatrzeć na to od strony chronologii – w pewnym sensie na dziesięciolecie płyty Stormtroopers Of Death. Bo chociaż estetyki są skrajnie różne, to przecież ośmiosekundowa Ballad of Jimi Hendrix da się zestawić z sześciosekundowym sygnałem Windows.

Estetyką różnią się też dwie grupy utworów zebrane na kompilacji zbierającej dorobek Lizzy Mercier Descloux. Zafascynowana poezją Arthura Rimbaud Francuzka, która jako młoda dziewczyna trafiła do Nowego Jorku i kupiła sobie gitarę elektryczną, stała się z miejsca ważną postacią sceny No Wave. Na składankach poświęconych zjawisku (np. New York Noise) wznawiane były jej różne nagrania, ale Light In The Attic (pracowite ostatnio i ewidentnie dokapitalizowane po sukcesie Rodrigueza) pokazuje na jednej płycie kilka nurtów. Jest tu przede wszystkim Press Color, urokliwa płyta z nurtu disco produkowana przez Boba Blanka. Z kapitalną wersją Fire Arthura Browna i śmiałym jak na owe czasy podejściem do tematu z Mission Impossible Lalo Schifrina. Mamy też publikowaną wcześniej na kompilacji Hashisheen: The End of Law kompozycję Morning High z Patti Smith (dobra znajoma Mercier Descloux) w roli anglojęzycznej lektorki – do tekstu Rimbauda.

Wczoraj Filip Lech zwrócił mi na Twitterze uwagę, że najlepszym elementem tej nowej reedycji jest zawartość króciutkiej EP-ki Rosa Yemen, którą nagrał efemeryczny duet Descloux i gitarzysty DJ Barnesa pod tą samą nazwą. Rzeczywiście – te nagrania miały mniej szczęścia niż przebojowe Fire. Wprawdzie bez trudu można je znaleźć w sieci (wklejam powyżej), ale tu mamy je w nieco lepszej jakości i wprowadzone paroma zdaniami biograficznego komentarza (poprowadzonego aż do śmierci Descloux, która zmarła na raka w roku 2004). Nagrane w lipcu 1978 roku w tym samym studiu Boba Blanka, są serią ładnych nowofalowych miniatur, jedno- lub dwuminutowych, nieprzywiązanych do formy piosenkowej, swobodnych, impresyjnych i poetyckich. Przypominających garażowe brzmienie Velvet Underground, ale zarazem wyprzedzających styl Thurstona Moore’a, który zresztą przyznaje się do fascynacji francuską artystką (choć – jak pisze gdzie indziej – nigdy jej nie poznał osobiście). Rzuconych od niechcenia, porzuconych, urwanych.

LIZZY MERCIER DESCLOUX Press Color, ZE 1979/Light In The Attic 2015, 8/10