Estetycznie poprawna, politycznie niepoprawna

Prowokacyjna jest ta nowa płyta Jenny Hval. Niby ładna i po skandynawsku śpiewna, ale zarazem dosłowna, dosadna w feminizującej wizji seksualności, szczera w przerażeniu/fascynacji odwiedzinami w  Ameryce. No i dość ambitna w ściąganiu pojedynczych wykonawców, którzy mają zapewnić wyjątkowość brzmień – Rhodri Davies gra na harfie, Okkyung Lee na wiolonczeli, Thor Harris na perkusjonaliach. Do tego Hval ma jeszcze swego rodzaju superproducenta – Lasse Marhaug zajął się kształtem dźwiękowym płyty, zarazem współkomponując też dwa utwory. Posypały się porównania z Björk. To łatwizna i lenistwo. Moim zdaniem właściwy kierunek to Laurie Anderson.

Cała sekwencja kilku pierwszych utworów nie pozostawia wątpliwości. Na początek deklamacja tekstu bawiącego się językiem na tle delikatnego dronowego podkładu. Tekstu o Ameryce. Kto poświęcił cały cykl albumów Ameryce? Kto śpiewał o „Big Science”? Dalej na tle minimalistycznej, pnącej się do góry syntezatorowej melodii mamy Hval na zmianę mówiącą (tu już wyraźnie w stylu Bright Red) i powoli się rozśpiewującą. A wreszcie przetwarzającą swój głos, kończącą utwór Take Care of Yourself głosem mężczyzny. Toż to ulubiony patent Laurie!

Jeszcze początek uroczego – promującego tę płytę – That Battle Is Over, imponująco budującego długą melodię na tle oszczędnego perkusyjno-organowego groove’u, może się kojarzyć z Laurie. Dalej mamy już bardziej skandynawską płytę z eterycznymi wokalizami i wejściami instrumentalnych interludiów. Po przesłuchaniu tego wszystkiego wiele, naprawdę wiele razy, widzę jeden zasadniczy problem: nie składa się to w całość, rozmywa, rozpoczyna zbyt długo i za bardzo ucieka w delikatność i bezpostaciowość. Album, który sygnalizuje pewną siłę i bezczelność, zapada się w wolnych tempach, choć i lekko pretensjonalny fragment a cappella na tle szumu morza przejść tu może w świetny utwór Heaven (jeśli gdzieś już słychać tę Björk, to tutaj). Rzecz o religii, też dość nieoczywista, bo najwyraźniej i religią w Stanach Hval jest trochę zafascynowana.

Ta estetycznie zbyt poprawna, choć dość niepoprawna politycznie płyta może się bardzo podobać we fragmentach, Jenny Hval potwierdza też wybitny talent wokalny w partiach, które dystansują nie tylko duetową płytę z Susanną Meshes of Voice, ale i wszystko, co sama nagrała wcześniej. Tyle że trochę brakuje spoiwa, i pod tym względem nie jest to jeszcze poziom żadnej z wymienionych w pierwszym akapicie wokalistek.

JENNY HVAL Apocalypse, Girl, Sacred Bones 2015, 7/10