Ludzie różnią się keyboardami

Sporo się działo jak na pierwszy wakacyjny weekend. W czasie gdy na przykład grupa Depeche Mode manifestowała (jak wielu innych) swoje poparcie dla decyzji o legalności małżeństw jednopłciowych w USA, Tomasz Terlikowski wieszczył, że „Apokalipsa nabiera tempa”. Gdy na Krakowskim Przedmieściu i w Al. Ujazdowskich mało kto się przejmował tęczowym Białym Domem, w Kielcach na masowej imprezie oklaskiwali Conchitę Wurst. Podczas gdy Polacy nie chcą uchodźców z Syrii, cały czas chcą latać do Tunezji, choć pewnie woleliby do spokojniejszej. Tymczasem zgodnie z tekstem mojej pierwszej w życiu ulubionej zagranicznej piosenki, czyli People Are People, ludzie są tacy sami. Choćby nawet różnili się… keyboardami.

Wybaczcie mi ten wstęp przypominający wydarzenia ostatnich dni – bez tego wiele osób mogłoby nie kliknąć na tekst o nikomu nieznanym grajku z Nigru. To jest ten moment, gdy Polifonia staje się w teorii bardzo niszowa, a w praktyce – pokazuje świat, jakim jest. Otóż w sprawie keyboardów – sam miałem Yamahę PSS-790. Żeby kupić to cudo z syntezą dźwięku AWM (bardzo realistyczne w warunkach z końca lat 80.) musiałem sprzedać komputer Atari 65XE z zielonym monitorem, co było jedną z pierwszych samodzielnych poważnych decyzji życiowych. Instrument gra do dziś, w świetnym stanie służąc kolejnemu pokoleniu, ale dla mnie po paru latach prób okazał się nieco zbyt ograniczający. Jednym z głównych mankamentów był brak dynamicznej klawiatury w praktyce uniemożliwiający odpowiednie zniuansowanie gry.

Ten brak nie przeszkadzał jednak muzykowi z Nigru nagrywającemu jako Hama. Jeśli spojrzycie na wideo poniżej, zauważycie, że w ogóle mało mu przeszkadza. W szczególności nie to, że ma do czynienia ze sprzętem, który – podobnie jak mój PSS-790 – był ledwie półprofesjonalny, albo nawet czysto amatorski. PSR była najniższą linią keyboardów Yamahy i gdy się dowiedziałem, że facet nagrał tę płytę TYLKO na czymś takim, Hama zaskarbił sobie z góry moją sympatię. A jednocześnie spojrzałem na niego z wyższością – że niby co takiego potrafi ten PSR-64, czego nie umiała moja PSS? Jeśli nawet podobny, to z pewnością gorszy!

Otóż różnice są wbrew pozorom ogromne. Wyprodukowany na początku lat 90. PSR-64 był, jak się z kompletnym zaskoczeniem właśnie dowiedziałem, konstrukcją przeznaczoną na kraje Wschodu ze względu na opcję włączenia skal arabskich i możliwość łatwego obniżania dźwięku nie o pół, ale o ćwierć tonu. Poza tym miał wbudowane zupełnie inne brzmienia instrumentów i rytmy – wszystko po to, by móc na nim grać lokalną muzykę. Jak jego posiadacz, na co dzień kierowca lokalnego biznesmena z Niamey, zapewne muzułmanin, co w Nigrze niemal oczywiste. Dodatkowo jeszcze na tym instrumencie z układami scalonymi rodem z keyboardów kapel discopolowych gra coś nawiązującego do ludowej muzyki Tuaregów – jego naiwne, ale stopniowo podążające w coraz mocniejszy trans (aż do najdłuższej w zestawie Khoumeissa – całą drugą część płyty oceniałbym wyżej, Tagout to chyba najlepszy moment w ogóle) improwizacje.

Dla zachodniego rynku Hama odnaleziony został – i namówiony do podpisania kontraktu – przez Christophera Kirkleya z Sahelsounds, człowieka odpowiedzialnego za dwuczęściową już kompilację Music from Saharan Cellphones, który teraz tropi poszczególnych artystów słuchanych w Afryce Subsaharyjskiej z kart pamięci w telefonach komórkowych. Niełatwe było tu już samo namierzenie autora utworów.

Hama gustuje w brzmieniach gdzieś spomiędzy organowych a symulujących jakieś miejscowe instrumenty dęte. Gra utwory w metrum 4/4, ale w rytmice z nieco inaczej rozłożonymi akcentami, dzięki temu dość lekką. Gdyby było mocniej, można by się w tym doszukiwać odniesień do Omara Souleymana. A tak muzyka Hamy wydaje się bardziej hipnotyczna i mniej taneczna. Poza tym, że jest czysto instrumentalna. Brzmi tak, jak gdyby kompozytor z rozmysłem szukał niedynamicznej klawiatury i instrumentu o stosunkowo niewielkich możliwościach, jak gdyby chciał naśladować jakąś zachodnią muzykę elektroniczną, ale nie za dobrze ją znał, no i keyboard miał w innej wersji. Albo jakby się chciał samoograniczać. Ale zamiast się ograniczyć, po prostu pięknie się różni.

Terlikowski na wieść o zamachach w Tunezji zareagował w sposób przewidywalny i starotestamentowy: wezwał do twardego chrześcijaństwa czasów krucjat. Tak to wygląda mniej więcej – ludzie są ludźmi, ale po każdej stronie trafiają się i ludziska. Przypomniałem, że przed People Are People miałem jednak jeszcze jedną ulubioną zagraniczną piosenkę, której refren w pewnym sensie puentuje problem zasygnalizowany przez tę drugą. Było to Never Never Comes.

HAMA Torodi, Sahelsounds 2015, 7/10