Festiwal starej piosenki w Opolu

Ciekawie się ogląda przebitki ze starych festiwali i programów telewizyjnych, które pokazują regularnie w Opolu (w tym roku np. w koncercie poświęconym Skaldom). Dlaczego? Bo są znacznie żywsze niż to wszystko, co dzieje się na scenie. Może się zdziwią stali czytelnicy tego bloga, ale jego autor regularnie tę telewizyjną imprezę śledzi – wprawdzie w tym roku dostałem oszałamiającą ofertę akredytacji: z biletami za 400 zł lub bez biletów (sic!) za 200 zł, ale postanowiłem zostać na bezpiecznej pozycji na fotelu, z możliwością oglądania, i to bez dopłaty 200 zł. Dzięki temu mogę się podzielić z wami pewną refleksją, banalną, ale pewnie nie bardziej niż sam program imprezy: Festiwal w Opolu, zamieniony w prezentację starej piosenki, już dawno temu stracił swą moc kreacji i dopóki jego twórcy będą myśleć o oglądalności, ta moc nie wróci.

Na tegoroczny festiwal złożyły się dotąd następujące części:

1. Wspomnieniowy koncert na 50-lecie Skaldów, zgrabnie wykorzystany do tego, by paru młodym artystom ściągniętym do koncertu Debiutów (tradycja, z której zrezygnować trudno) dać do zaśpiewania murowane hity Skaldów sprzed lat. Wybór zwycięzców nie był trudny – większość uczestników koncertu zmagała się na scenie z podstawowymi problemami intonacyjnymi. Najbardziej oryginalne, choć i tak mało satysfakcjonujące, wykonanie Mary Spolsky przypomniało, że może ta generacja miałaby nawet coś do powiedzenia, gdyby pozwolono jej powiedzieć to, co chce, a nie to, co należy w danym czasie antenowym.

2. Wspomnieniowy koncert z piosenkami Jeremiego Przybory na 100-lecie urodzin (awansem świętowane, w ładnej, trzeba przyznać, scenografii), wykonywanymi głównie przez aktorów, co w warunkach polskich zostało sprawdzone już wielokrotnie. Aktorzy gwarantują bezpieczny poziom wykonań – idealnie średni. I wygranie atrakcyjnej dla Opola wartości kabaretowej, z pewnym zaniedbaniem (momentami) wartości muzycznej. O nowatorstwie aranżacji nie było mowy – pod tym względem już Debiuty ze Skaldami stały wyżej. Ale Hanna Banaszak, Natalia Przybysz i Anna Maria Jopek były miłą odmianą, przypominającą w czasie koncertu, że do śpiewania, przynajmniej od czasu do czasu, przydają się również wokaliści.

Trzy kolejne czekają nas dziś wieczorem i jutro:

3. SuperJedynki i SuperPremiery, czyli koncerty sprawdzonych gwiazd, które, choćby czasem nawet i poniżej sześćdziesiątki, mają szanse nie obniżyć telewizyjnej oglądalności. Koncert też będzie po części wspomnieniowy. Hity 15-lecia SuperJedynek – nagrody, której znaczenie pozostało przez ten czas iluzoryczne, a istota niezrozumiała – zaśpiewa na wszelki wypadek znana z telewizyjnego talent show Kasia Moś, bo jest ryzyko, że wykonawców sprzed paru lat publiczność mogłaby nie rozpoznać. Ten i kolejny koncert (SuperPremiery, ewidentnie skalkulowane w tym roku pod triumf duetu Donatan i Maryla Rodowicz, który młodsza publiczność z pewnością obejrzy – choćby i dla beki) współprowadzić będą na wszelki wypadek gwiazdy kabaretów. Wszystko po to, by odbiorcy nie zauważyli czasem, że oglądają koncert z muzyką.

4. Wspomnieniowy recital Edyty Górniak na 25-lecie działalności artystycznej. Jest co wspominać – młodszym przypomnę, że artystka rzeczywiście odnosiła ogromne sprzedażowe sukcesy na polskiej scenie muzycznej jeszcze około 20 lat temu. To sytuuje zresztą ten występ w awangardzie koncertów wspomnieniowych tej edycji opolskiej imprezy.

5. Wspomnieniowy (dla odmiany) koncert na 90-lecie Polskiego Radia w niedzielę. Zdefiniował go w pewnym sensie trzypłytowy album wydany na radiowe urodziny, na którym piosenek nagranych po 2000 r. naliczyłem pięć. Tu będzie za to i Maryla Rodowicz, i Edyta Górniak. Na wszelki wypadek jednak, gdyby zestaw piosenek okazał się zbyt nowoczesnty, telewizyjna Dwójka nada w tym samym czasie program kabaretowy.

Swoją drogą to zachwianie proporcji nie jest to tylko problemem Polskiego Radia, ale całej radiofonii i telewizji w Polsce. Nie znalazły dobrego pomysłu na rzeczywistość polskiej muzyki pop od czasu przełomu wieków. Dlaczego? Dlatego mianowicie, że na playlistach radiowych, szczególnie radiofonii komercyjnej, dominuje ten sam, utrwalony przez lata telefonicznymi badaniami (respondenci potwierdzali tylko, że wolą znane już przeboje) zestaw hitów z lat 90. A do tego – bezkrytyczny kult tego, co stanowi historię polskiej piosenki, dla której Opole tworzyło przez lata przecież nie archiwum, tylko rzeczywistość. Stosunek młodszego pokolenia do imprezy najlepiej opisała Karolina Czarnecka (ta od haszu i LSD), która przed występem przyznała, że myślała dotąd, że Opole to gdzieś nad morzem.

Po co to wszystko piszę? Bez wielkiej nadziei na przełom, ale żeby wszystkim tym, którzy w ten weekend mieli mniej lub bardziej przypadkowy kontakt z telewizyjnym festiwalem starej piosenki w Opolu uświadomić, że wbrew temu, co widzieli, polska muzyka rozrywkowa przeżywa ostatnio swój najlepszy czas od dawna (pisałem o tym niedawno przy okazji relacji z poznańskiego festiwalu Spring Break). Tylko w Opolu o tym nie wiedzą. Bo skąd by niby mieli wiedzieć, skoro przestali pytać?