Komu Dylan, a komu Fiasco

Dużo mi się podoba w nowej płycie Boba Dylana. W szczególności to, w jaki sposób ją promuje – wielkim wywiadem dla pisma amerykańskiego stowarzyszenia emerytów AARP. Mam wrażenie, że mówi mądre rzeczy o starości. Imponuje mi, że 50 tysiącom czytelników pisma AARP udostępnił nowy album „Shadows in the Night” (Columbia) za darmo. I to nie za pośrednictwem iTunes, jak grupa U2. Nawet pomysł kameralnego wykonania orkiestrowych przebojów z repertuaru Sinatry i ich – jak tłumaczył Dylan – „zdecoverowania” („bo były coverowane zbyt długo”) wydaje mi się jakoś tam ciekawa. Mogę więc śmiało powiedzieć, że niemal wszystko mi się w tym albumie podoba. Z wyjątkiem może samej muzyki.

Czytałem wiele recenzji albumu Dylana w różnych miejscach i z reguły zajmują się udowadnianiem, że choć wokalistą jest słabym, to jednak… i tak dalej. Tu nawet nie o to chodzi. Nie chodzi o głos, który się obniżył, ani o fakt, że próby pójścia z nim w górę przypominają często ryk zranionego bawoła (dużo lepiej wypadał na „Tempest” w napisanych przez siebie partiach). Nawet nie o to, że ewidentnie był zakatarzony w czasie niektórych sesji. Nie chodzi tylko o to, że nie trafia w dźwięk w dość ważnych momentach, a nagrywał – jak się zdaje – programowo bez Auto-tune’a. Choć z pewnością to wszystko odejmuje oryginałom Sinatry sporo lekkości. Chodzi o to, że kompletnie odpuszczono tu sferę aranżacji, monotonnych, utrzymanych w jednolitym tempie, z dość natrętnymi partiami elektrycznej gitary hawajskiej, którą uwielbiam, a której teraz nie będę mógł słuchać przez kilka tygodni. Tak jakby tych kilka instrumentów (choć wbrew pozorom zdarzają się tu utwory aranżowane wcale nie tak kameralnie – z całkiem dużymi partiami instrumentów dętych) miało grać z grubsza to samo i w możliwie jak najbardziej jednostajnym nastroju. Sinatra miał aranżerów w rodzaju Nelsona Riddle’a, Dylan nie ma kogoś takiego. W głowie po wielokrotnych przesłuchaniach zostały mi więc „Some Enchanted Evening” i finałowe „That Lucky Old Sun” (finałowe, z całkiem dużym składem), choć i tutaj jestem pewien, że Tom Waits zrobiłby je lepiej, startując w dość jednak podobnej kategorii. Dylana kocham więc dalej za postawę, może i za poczucie humoru, ale – jako gorący miłośnik chocby płyty „Modern Times” – nie mogę się zgodzić z recenzjami mówiącymi o „Shadows in the Night” jako wielkim wydarzeniu. W dorobku Dylana to album drugo-, jeśli nie trzeciorzędny.


BOB DYLAN „Shadows in the Night”
Columbia 2015
Trzeba posłuchać: „That Lucky Old Sun”, można też posłuchać emblematycznego „Why Try to Change Me Now”.

Pierwszorzędną płytę nagrał za to inny artysta, który dla członków AARP pewnie jest postacią dość anonimową, znają go za to pewnie czytelnicy „Billboardu” (debiut nowej płyty skromny – na miejscu 14). Jeśli wziąć pod uwagę słowa Dylana o tym, żeby starzy nie próbowali zgrywać młodych, nie powinienem polecać nowej płyty Lupe Fiasco „Tetsuo & Youth” (Atlantic, młodość jest tu nawet w tytule) nikomu powyżej 40-tki. Ale sam jestem już w kategorii powyżej czterdziestki i sporo prostej przyjemności sprawiło mnie słuchanie tego albumu. Po pierwsze, mocno podbite basem, ale niegłupie są podkłady. Jest moment dla jazzowego basisty, jest nawet kilka przebitek country, harmonijka jak ze Steviego Wondera (podobną, ale w wykonaniu samego SW, ma Mark Ronson na nowej i dość popularnej płycie), kwartet smyczkowy grający pizzicato, solo trąbki, elektryczne skrzypce, a ponad wszystko – kapitalnie rytmiczny Fiasco. Całość to w sumie komercyjny, gwiazdorski amerykański rap, tu z kolei preparowane wokale się zdarzają, ale nie rażą, bo to nie tu spoczywa środek ciężkości. Fiasco ze swobodą przemieszcza się między konwencjami, a środkami wyrazu operuje równie swobodnie, co młody Kanye West samplami. Zresztą Kanye ma poważną konkurencję. Lżejszą i w tym wydaniu bardziej finezyjną. Idącą chwilami w bardziej jeszcze tradycyjnym kierunku – soulowej i jazzowej tradycji – niż ostatni D’Angelo. Strumień gęstych i ponoć bardzo lotnych tekstów próbuję prześledzić na Genius.com, przeszkadza mi tylko trochę, że nie jestem anglistą, a poza tym swoje komentarze zaczął tu zamieszczać Rick Rubin. Co odrywa mnie od lektury samych tekstów. Zaczynam powoli rozumieć decyzję Sashy Frere-Jonesa o przyjęciu posady w Geniusie. Opatrywane komentarzami teksty piosenek za chwilę mogą się stać równie ważnym centrum dyskusji o muzyce co serwisy z recenzjami. Wyobraźcie sobie tylko jeden transfer: Bob Dylan przychodzi do Genius.com i zaczyna komentować własne teksty, linijka po linijce. To nie mogłoby być fiasko.

LUPE FIASCO „Tetsuo & Youth”
Atlantic 2015
Trzeba posłuchać: „Mural”, „Dots & Lines”, „Prisoner 1 & 2”, „Madonna”…