Płyty roku 2014 już dziś!

Pod koniec listopada zawsze utwierdzam się w tym, że prenumerata „Uncut”, choćby cyfrowa, to niezły interes. Ledwie kończy się wiosna, a ci ludzie pracy w pocie czoła zbierają się do podsumowań. I zanim opadną liście z drzew, ogłoszą swoją listę. Ja będę mógł z kolei przedrukować ją na blogu. I ponarzekać w odpowiednim do tego momencie, późną jesienią – bo kto oddaje przed terminem, ten często robi to tylko po to, by wykorzystać efekt bycia pierwszym. Przypadek „Uncuta” przypomina mi też każdorazowo, jakie są słabe strony prasy papierowej – w szczególności miesięczników. Zawsze trzeba wszystko zrobić wcześniej. No ale do rzeczy. Niezależnie od tego, czy chcecie powiedzieć, że podsumowania nie mają sensu (bo nie mają), czy raczej są istotą rzeczy pod koniec roku (bo są), czas zacząć. Na początek…

ALBUMY ROKU 2014 WG „UNCUT”
1. THE WAR ON DRUGS „Lost in the Dream”, Secretly Canadian
2. LEONARD COHEN „Popular Problems”, Sony
3. APHEX TWIN „Syro”, Warp
4. FKA TWIGS „LP1”, Young Turks
5. SHARON VAN ETTEN „Are We There”, Jagjaguwar
6. ROBERT PLANT „lullaby and… The Ceaseless Roar”, Nonesuch
7. HISS GOLDEN MESSENGER „Lateness of Dancers”, Merge
8. DAMON ALBARN „Everyday Robots”, Parlophone
9. ST VINCENT „St Vincent”, Loma Vista
10. SUN KIL MOON „Benji”, Caldo Verde
11. TOUMANI DIABATE & SIDIKI DIABATE „Toumani & Sidiki”, World Circuit
12. CARIBOU „Our Love”, City Slang
13. TY SEGALL „Manipulator”, Drag City
14. REAL ESTATE „Atlas”, Domino
15. ROSANNE CASH „The River & The Thread”, Decca
16. GRUFF RHYS „American Interior”, Turnstile
17. LUCINDA WILLIAMS „Down Where the Spirit Meets the Bone”, Highway 20
18. SWANS „To Be Kind”, Young God
19. HURRAY FOR THE RIFF RAFF „Small Town Heroes”, ATO
20. STEPHEN MALKMUS & THE JICKS „Wig Out at Jagbags”, Domino
21. EARTH „Primitive and Deadly”, Southern Lord
22. BECK „Morning Phase”, Capitol
23. ARIEL PINK „Pom Pom”, 4AD
24. TWEEDY „Sukierae”, dBPM
25. SLEAFORD MODS „Divide and Exit”, Harbinger Sound

Dalej: The Black Keys na 28. Jack White na 29, a Morrissey nasz ulubiony na 49. Scott Walker & SunnO))) na 55. Pierwsza polska płyta na miejscu… żartowałem oczywiście. W zestawieniu dość konserwatywnej i raczej rockowej brytyjskiej gazety nie ma i pewnie długo jeszcze nie będzie miejsca na taką egzotykę. Za to są filmy, bo „Uncut” to tradycyjnie również kino: 1. „The Grand Budapest Hotel”, 2. „Inside Llewyn Davis”, 3. „Under the Skin” i tak dalej. „Boyhood” na 6, a „Wilk z Wall Street” na 4.

Teraz będzie coś równie kontrowersyjnego co notowania brytyjskiej dziennikarskiej frakcji raczejrockowej. Bo niewiele jest przecież rzeczy bardziej kontrowersyjnych niż rodzima grupa po kilkunastu latach i różnego typu przejściach stylistycznych, nagradzana, chwalona, dobrze wypromowana i nieźle spozycjonowana, wydawana przez duży koncern medialny z pełnym wsparciem promocyjnym, wspierana przez duży koncern piwowarski, biorąca udział w kampaniach reklamowych, udostępniająca nową płytę za darmo (choć od publikacji w Ninatece do modelu U2 daleko) i tak dalej. Która – dodajmy – odnosi po tym wszystkim sukces. Otóż chciałbym zauważyć, że „Mamut” firmowany przez Fisz Emade Tworzywo – ci od lat nie mogą się zdecydować na jeden wariant nazwy – bije część wyżej wymienionych zagranicznych wydawnictw i jest najlepszym albumem Fisza i Emade od lat. Może nawet od dekady.

Za mało hiphopowi na hiphopowców, za mało klubowi na publiczność klubową, za mało jazzowi na jazz, a wreszcie za mało rockowi na „Teraz Rocka”, młodzi Waglewscy znaleźli punkt równowagi. Tak mocny i podparty tak dobrą serią piosenek, że trudno mi sobie wyobrazić, by największy malkontent nie zmiękł choć trochę. Prawdę mówiąc, malkontent we mnie zmiękł natychmiast po wysłuchaniu „Pyłu”, singlowego numeru otwierającego płytę, nagranego z udziałem Justyny Święs z The Dumplings (dobry pomysł). Ale to nie strona wokalna, tylko mocny, funkowy beat nawiązujący do electro, z syntezatorowymi wtrętami w stylu „Ghostbusters”. A zatem przede wszystkim Emade.

Fisz napisał najlepsze teksty od czasu „Na wylot”, pełne znów młodzieńczej niepewności, nieufności, a zarazem wylewności i swobody („Bieg”, „Dzień dobry”). Ale to Emade jest bohaterem płyty, proponując zamiast zestawów na co rusz nowy temat, wszystkie tematy naraz w jednym zestawie. Są więc bodaj najbardziej otwarcie taneczne utwory braci Waglewskich w dziejach, są jednak także wycieczki w stronę wczesnego Tworzywa z nu-jazzowymi brzmieniami (choćby „Zemsta”), jest świetny soulujący utwór zbudowany trochę w pociętej manierze hiphopowej („Ślady”), jest Nosowska („Wojna”), jest blues-rockowe, a jakże, „Karate”, z gospelowym chórem. Po epizodzie rockowym (Kim Nowak) Fisz i Emade dalecy są jednak na tej płycie od popisywania się umiejętnościami gry na instrumentach. Do partii klawiszowych zaangażowali świetnie sprawdzającego się Mariusza Obijalskiego (odpowiedzialny również za partie syntezatorowe), na basie gra Marcin Pendowski, jest kwartet smyczkowy. Pod koniec albumu lekko spada napięcie, ale po prawdzie nie bardzo sobie wyobrażam, jak przez 50 minut utrzymać tempo narzucone przez „Pył”.

Mam swoją długą historię słuchacza związaną z Emade i Fiszem. I jak to się zdarza przy takich długich historiach, różnie nam się razem układało, czasem zupełnie po drodze, czasem jakby mniej. Widziałem ich na żywo wielokrotnie i też odbierałem to różnie, mam swoje ulubione płyty, mam takie, o których właściwie zapomniałem. Ale miło stwierdzić, że jest wciąż w tej opowieści miejsce na zaskakujące zwroty akcji. Bo mam też już całkiem długą historię związaną z „Mamutem” i zamierzam do niej nawiązać, gdy przyjdzie czas na własną zabawę w podsumowania roku.

fisz_emade_mamutFISZ EMADE TWORZYWO „Mamut”
Agora 2014
Trzeba posłuchać: „Pył”, „Zwiedzam świat”, „Karate”, „Ślady”. Tutaj ten darmowy odsłuch. Ale ja z uporem maniaka namawiam na fizyczny kontakt z płytą, której okładkę zdobi świetne zdjęcie Igora Omuleckiego. W środku rysunki Tomka Płonki.