Sco)))tt

Piórem Jarka Szubrychta opisaliśmy niedawno w papierowej „Polityce” fenomen gwiazd estrady przechodzących w bardziej dojrzałym wieku na pozycje artystyczne, czasem nawet artystowskie. Biorąc pod uwagę zainteresowanie Scotta Walkera (l. 71, jak dodałby „Super Express”) dyktatorami i totalitaryzmami, lepsze jest w jego wypadku to drugie sformułowanie. Zresztą jak wiadomo na skali przyjemności Scott Walker przemieszcza się ostatnio swobodnie między doświadczeniem ekstazy a bólu zębów. Ale jednak dziwię się głosom mówiącym o „niesłuchalności” jego nowej płyty, bo spośród ostatnich albumów Walkera „Soused” jest zdecydowanie najbardziej przystępnym, może nawet – paradoksalnie – najlżejszym. Choć oczywiście gitary Sunn O))) ciężkie są jak cho)))lera – poza samym początkiem „Brando”, gdy brzmią jak u Guns N’Roses. Ale to tylko chwilka.

Nieco mniej się dziwię porównaniom z „Lulu” Metalliki i Lou Reeda, bo Walker niejako sam wywołał wilka z lasu, dobierając sobie współpracowników. Sunn O))) – ulubiony metalowy zespół niemetalowców, twórców potężnych dronów z gitarowych sprzężeń, od których skóra cierpnie. Wystarczyła odrobina wyobraźni i człowiekowi materializowała się więc w głowie dźwiękowa odpowiedniczka, taka „Lulu II”. Z perspektywy czasu myślę nawet, że Reed z Metalliką w pewnym stopniu nieudolnie ściągali od Walkera albo próbowali się z nim ścigać. Tu jednak wszystko jest na miejscu, wszystko się zgadza, mamy wokalistę w dobrych proporcjach proponującego nam swoje operowo podawane partie tekstu i wejścia, w których – choć trudno je nazwać refrenami – wyśpiewuje motyw przewodni. Struktura tej słowno-muzycznej opowieści wydaje się nieprzeładowana i dość klarowna. Jeśli wierzyć nocie PR-owej, utwory zostały skomponowane specjalnie z myślą o uczestnictwie Sunn O))) w nagraniach i tak też brzmią – zresztą Walker miał sporo czasu, początek znajomości to dla obu stron rok 2009, kiedy to przy okazji sesji płyty „Monoliths & Dimensions” amerykańska grupa jako pierwsza zaproponowała mu współpracę.

Pewien zawód sprawiło mi to, że w większości nagrań muzycy Sunn O))) są schowani w tle, nie występują na równych z liderem zasadach. Ale biorąc pod uwagę, że artystyczne ego lidera jest potężniejsze niż riffy Sunn O))), nie ma się czemu dziwić. Złapał Kozak Tatarzyna, albo lepiej: zły trafił na gorszego, który go utrzymał w ryzach. Głos Walkera bezkonkurencyjnie wypełnia pierwszy plan, a jego gesty uruchamiają gitarową maszynę. W tekstach wracają stare demony – mamy znów złego władcę, tym razem króla Heroda („Herod 2014”), motywy biblijne pojawiają się zresztą również w następnym, najlepszym na płycie w mojej opinii utworze „Bull”, którego wydłużony finał to moment na, hm, „solo” dla panów Andersona i O’Malleya. Z władców masowej wyobraźni jest Marlon Brando jako bohater utworu otwierającego płytę – z powracającym już zresztą u Walkera motywem bicia, towarzyszącym nie tylko w tekście, ale też w tkance muzycznej utworu. Powyżej niecodzienny (co innego w tym kontekście byłoby nienaturalne) klip do tego utworu, a kilka innych minut z tej płyty dziś w nocy w HCH w Trójce.

Walker w tej odsłonie przypomina mi jeszcze bardziej niż dotąd operowe próby Petera Hammilla (był pierwszy, choć nad swoją wersją „Zagłady Domu Usherów” pracował przez całe lata), tyle ma do dyspozycji nieporównywalnie większe środki i uwielbia zaskakiwać brzmieniem, epatować wielkim dźwiękiem, zaskakującym wejściem, kontrolą brutalnej maszynerii muzycznej, co słychać tu świetnie na przykład w dramatycznym – i bynajmniej nie usypiającym – „Lullaby”. I trzeba przyznać, że potęgę brzmienia Sunn O))) wykorzystał w bardzo świeży sposób. Zajęła mi parę dni odsłuchów próba oceny tego, co robił tym razem Walker, i choć nie jest to ocena równoznaczna z ekstazą, to do bólu z pewnością całkiem daleko.

scott_walker_sousedSCOTT WALKER & SUNN O))) „Soused”
4AD 2014
Trzeba posłuchać: 1, 3, 5.