10 fantastycznych historii muzycznych

dune_herbert
Albo raczej: 10 historii SF i fantasy opowiadanych muzyką. Nie było dobrej ekranizacji „Diuny”, ale za to powstała niezła ścieżka dźwiękowa. Dziś mały przegląd opowieści fantastycznych na albumach z muzyką. Oczywiście z inspiracji wydaną niedawno reedycją „Visions of Dune” Bernarda Szajnera, trochę również albumem „The Anthology of Interplanetary Folk Music” Craiga Leona. Poniższa lista jest, rzecz jasna, tylko wstępem do przedmowy do szkicu całego zagadnienia, bez większego trudu można ułożyć sto pozycji. A z kwestii technicznych – chciałbym przy jej okazji ogłosić małą (i niezależną ode mnie) zmianę na blogu, którą część czytelników pewnie już zauważyła: teraz, żeby coś skomentować, trzeba się zalogować do serwisu Polityka.pl. Nie jest to forma łapania dusz przez naszą stronę internetową, tylko najskuteczniejsza metoda walki ze spamem. Wprowadza trochę niedogodności, ale dalej pozwala zachować anonimowość (przynajmniej w tym samym stopniu, co poprzednia formuła) i ma jedną dobrą cechę: pozwala usunąć irytującą captchę. Przepraszam za ewentualne problemy i oferuję w ramach rekompensaty to zestawienie do przeglądania w długi (o godzinę dłuższy niż zwykle!) weekend. Można (bez captchy) dopisywać swoje propozycje.

szajner_dune1. BERNARD SZAJNER „Visions of Dune”, Pathe 1979
Bernard Szajner, francuski (żydowska rodzina o polskich korzeniach) kompozytor i konstruktor, miał świadomość, że w czasach, gdy pisał swoją niezwykłą elektroniczną muzykę do „Diuny” Franka Herberta powstawał nigdy niedokończony film Alejandro Jodorowskyego. Ale to nie była ścieżka do tego filmu – choć muzyczne wybory Chilijczyka były podobne (mówiło się o Tangerine Dream, Gongu, Brianie Eno). Szajner był luźno związany ze środowiskiem nurtu Zeuhl, czyli okolicami Magmy, co powoduje, że jego wizja nie jest prostym przełożeniem niemieckich patentów syntezatorowych, ale nasycona jest dziwną, mistyczną atmosferą kojarzącą się z ówczesną falą francuskiej sf, także tej komiksowej. Nie znam lepszej wizji Diuny niż ta właśnie odrestaurowana i na nowo wydana płyta, kiedyś opublikowana pod pseudonimem Zed.

sun_ra_space2. SUN RA „Space Is the Place”, Blue Thumb 1973
Jak przystało na przybysza z Saturna, Sun Ra – opisywany dużo szerzej na tym blogu całkiem niedawno, bo to przecież swoisty Rok Sun Ra – większość swoich albumów poświęcił kosmosowi, innym planetom, wizjom przyszłości czarnej rasy itd. Do zestawienia wybrałem płytę niejako towarzyszącą filmowi blaxploitation, który nakręcono z artystą w roli głównej (w 1972 roku, premiera 2 lata później). „Space Is the Place” występuje też w postaci filmowego soundtracku z innym zestawem utworów, ale ja polecam – choćby ze względu na tytułową kompozycję – tę osobną płytę wydaną przez Black Thumb Records, a później wielokrotnie wznawianą.

magma_magma3. MAGMA „Magma”, Philips/Seventh 1970
Opisywana w bieżącym „M/I” paryska formacja Christiana Vandera zaczęła działalność pod koniec lat 60. – od razu z misją opowiedzenia nam historii o tym, jak to w przyszłości ogarniętą chaosem Ziemię opuszcza garstka idealistów pragnących założyć społeczną utopię na planecie Kobaia. Vander poza stworzeniem stylu będącego mieszaniną rocka progresywnego, coltrane’owskiego jazzu i muzyki współczesnej wymyślił też język kobaiański i całą fantastyczną mitologię, którą rozwijał na kolejnych albumach (ten jest pierwszy). Pamiętamy dobrze afrofuturystyczne wyprawy w kosmos czarnej rasy na płytach Parliament („Mothership Connection”, 1975). Otóż kierujący tamtym zespołem George Clinton zdziwiłby się pewnie, widząc, że już wcześniej w kosmos wylecieli Francuzi. W dodatku ich wyprawa broni się muzycznie do dziś.

ARCHANDROID_COVER4. JANELLE MONAE „Archandroid”, Bad Boy 2010
Krzyżówka „Metropolis”, „Blade Runnera” i „12 Małp”, czyli opowieść o kobiecie-androidzie wysłanej z przyszłości, by zapobiec jakiemuś kataklizmowi, który opisywany jest tu jako Wielki Rozłam. Zaskakuje to, że młoda artystka (to jej długogrający debiut) zdecydowała się w XXI wieku na formułę spójnego concept-albumu, a zarazem udało jej się przygotować przy okazji album tak bardzo różnorodny. Trochę odpowiednik „Ziggy’ego Stardusta” w świecie i tak przecież bardzo pod względem fantastyczno-naukowych inspiracji aktywnej czarnej muzyki.

hawkwind_spaceritual5. HAWKWIND „Space Ritual”, United Artists 1973
O zespole Hawkwind pisuję na tym blogu dość regularnie i z trudem udało mi się wyjąć z jego dyskografii jedną najbardziej przesyconą duchem SF płytę, ponieważ niemal wszystkie albumy do fantastyki się odnoszą. Wahałem się między artrockową fantasy na „Warrior on the Edge of Time” i przebojową twardą SF z „Quark, Strangeness and Charm”, no i w końcu wyszło jak zwykle – koncertowy „Space Ritual”, który w całości jest rodzajem takiego kosmicznego rytuału i najeżony jest fantastyczno-naukowymi motywami. Zawiera „Sonic Attack” napisany przez Michaela Moorcocka, no i przynosi Roberta Calverta, też związanego ze środowiskiem SF, na wokalu.

ZiggyStardust6. DAVID BOWIE „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”, RCA 1972
Wychodzi na to, że lata 70. to dla fantastycznych inspiracji w muzyce najlepszy okres, czemu trudno się dziwić – podnieceni wyścigiem w kosmos artyści chcieli oddać jakoś ducha czasów. Historia idola z kosmosu, obcego w obcym świecie, którą opowiada Bowie, pozwala jednak na coś więcej. To przecież także jeden z wielkich concept-albumów o samotności idola rocka. Płyta opowiadająca w symboliczny sposób budowę rockandrollowej mitologii. Ale również, rzecz jasna, po prostu klasyczny zestaw utworów. Mam osobiście większych faworytów wśród kosmicznych motywów u Bowiego („Space Oddity” rzecz jasna), ale jako cała płyta „Ziggy Stardust” jest nie do pokonania.

qbert_wave_twisters7. DJ QBERT „Wave Twisters”, Galactic Butt Hair 1998
Wśród dość licznych wycieczek hip-hopu w świat SF oczywiście nie sposób nie wspomnieć o supergrupie Deltron 3030 z koncepcyjnym albumem dziejącym się właśnie w roku 3030. Ale pod względem fantazji autora większe wrażenie zrobiła na mnie solowa płyta Qberta z fenomenalnych Invisibl Scracth Piklz, jednego z najlepszych turntablistów świata, który na „Wave Twisters” opowiedział historię grupy śmiałków walczących o wskrzeszenie zapomnianej (sic!) sztuki hip-hopu w jakimś ponurym świecie przyszłości. Qbert rozwija tu swoje marzenie (wyrażone bodaj w filmie dokumentalnym „Scratch”), że skrecze gramofonowe mogłyby być językiem komunikowania i służyć do porozumiewania się z istotami z innych planet. No i sam głównie skreczami opowiada.

bon_hansson_lord8. BO HANSSON „Lord of the Rings”, Silence/Charisma 1970/1972
Jeszcze jedna prog-rockowa pozycja w zestawie. Szwedzki kompozytor i klawiszowiec/gitarzysta Bo Hansson wydał ja najpierw na rodzimym rynku (jako „Sagan on ringen”), a potem ukazało się na świecie. Całkiem szybka reakcja, jeśli chodzi o światową fascynację „Władcą pierścieni” Tolkiena. Mam tę płytę od wielu lat i kiedyś rozczarował mnie jej pastelowy charakter, brak wielkiego rozmachu godnego epickiej trylogii fantasy. Ale dziś, kiedy muzyka nieżyjącego już Hanssona rywalizuje z efektownym kinem Petera Jacksona, doceniam to, że Szwed wyciągnął z tolkienowskiej prozy te wszystkie małe, prowincjonalne klimaty Shire, zachował oryginalność muzycznego języka, no i w sumie pozostał przy ilustracji muzycznej.

daft_punk_discovery9. DAFT PUNK „Discovery”, Virgin 2001
Francuzom do sprzedania tego albumu wystarczyłyby pewnie hity w rodzaju „One More Time” czy „Harder, Better, Faster, Stronger”, ale już po ukazaniu się „Discovery” pokazali, że przebojowa i utrzymana w stylistyce pogranicza kiczu płyta może też służyć jako ścieżka dźwiękowa do filmu – space-opery utrzymanej w stylistyce japońskiego anime, a starszym widzom kojarzącej się na pewno z „Załogą G”. Tyle że z gitarami. Premiera pełnometrażowego „Interstella 5555” miała miejsce dwa lata po ukazaniu się „Discovery”.

rush_211210. RUSH „2112”, Anthem 1976
Klasyczny album hardrockowy kanadyjskiej grupy spodoba się dziś pewnie fanom gry „BioShock”, jako popkulturalny hołd dla pisarki Ayn Rand i jej teorii społeczno-politycznych. Muzycznie nieco zramolały, pozostaje jednak brawurową próbą opowiedzenia muzyką historii sf – o człowieku, który w dystopijnym świecie przyszłości odnajduje artefakt z dawnych czasów wolności jednostki: gitarę elektryczną. To punkt wyjścia dla przyszłych (dość licznych) albumów metalowych kreślących mroczne wizje przyszłości (z lepszych – Queensryche „Operation: Mindcrime”).

ex aequo
craig_leon_nommos10. CRAIG LEON „Nommos”, Takoma 1982
Album wydany 32 lata temu przez wytwórnię folkową Johna Faheya, która miała kilka takich zaskakujących elektronicznych pozycji w katalogu. Craig Leon, wcześniej producent nagrań m.in. Ramones i Suicide, tutaj pokazuje się jako twórca elektroniczny – blisko minimalizmu, bardzo chłodnych i zrytmizowanych koncepcji – ale też człowiek zafascynowany modną wówczas mitologią afrykańskiego plemienia Dogonów, którzy rzekomo zostali odwiedzeni przed wiekami przez przybyszów z układu Syriusza, co by tłumaczyło olbrzymią wiedzę astronomiczną. Z dyptyku (był kolejny album „Visiting”), przez lata zapomnianego, Leon po latach złożył nową i na nowo nagraną płytę „The Anthology of Interplanetary Folk Music vol. 1” dla wytwórni RVNG Intl, którą prezentował w specjalnym projekcie na festiwalu Unsound i od której można zacząć całą zabawę z jego wersją muzycznych fantazji. Poniższy fragment pochodzi z nowej wersji albumu.