Musi być ciężko, żeby było lekko

Z krakowskiego Unsoundu pozostanie mi w głowie przede wszystkim jeden obrazek: fantastyczne trio Młynarski-Moretti-Zabrodzki, czyli 67,5 Minuty Projekt, grające ze stoperem owe 67,5 minuty, z których na chwilę opuściłem dwie czy trzy, ale potem natychmiast wróciłem, żeby już nie uronić ani sekundy. Owszem, grali jeden z najbardziej skonwencjonalizowanych gatunków muzyki klubowej, drum’n’bass, ogrywając jednak przez ten czas wszystkie schematy rytmiczne i brzmienia w taki sposób, że zabawa łączyła się tu z subtelną, na poły improwizowaną, inteligentną grą pomiędzy trzema świetnymi instrumentalistami. Żeby nie użyć słowa „wirtuozerską”. Dla mnie było to o tyle ważne, że na festiwalu mocno idącym w mrok, bas i dron uchylili na moment zasłonki i pokazali, na czym polegały imprezy klubowe kilkanaście lat temu: właśnie na niczym nieograniczonej, euforycznej zabawie. Fakt, że w Muzeum Inżynierii w tym czasie grała formacja Nurse With Wound (zapewne ciekawie), dodawał tylko pikanterii wydarzeniu i kontrastu bardzo potrzebnego imprezie, do której zapewne będę jeszcze wracać. Dziś wracam do kilku mocniej zrytmizowanych płyt ostatnich tygodni i miesięcy.

Długo oczekiwany nowy album Skalpela jest zaskakująco skromny. Nie tylko jeśli chodzi o okładkę, która od pierwszych chwil skojarzyła mi się z symboliką starszych okładek Kraftwerk. Bardzo prostą, minimalistyczną. Płyta zaś jest skromna w tym mianowicie, że po latach milczenia duet nie pokazuje jakiejś zupełnie innej twarzy, próbuje tylko konsekwentnie budować dalej na tym, co zostawił dekadę temu. Początkowe wrażenie jest więc właśnie – znowu – skromne. Jest rozpoznawalny styl w wersji nie gorszej niż poprzednio, jednak gdzie zaskoczenie, odkrycie? Ale czar jest ukryty trochę za głęboko, żeby wyłuskać go, szukając tylko po instrumentalnych refrenach, tematach głównych.

„Transit” ma niby rozszerzać pole wpływów z polskiego jazzu na jazz międzynarodowy, a nawet – co można tu i ówdzie wyczytać – nie tylko jazz. I to znów nie jest najważniejsze. A właściwie nie jest ważne ani trochę. Czar tego albumu, odkrywany po wielokrotnych odsłuchach, kryje się w drobnych detalach związanych nie z tematami, ale przede wszystkim z budowaniem partii rytmicznych. Pełnym dynamiki, gdy trzeba bardzo delikatnym, dalekim od wzorców dzisiejszej muzyki tanecznej, a przede wszystkim – niezwykle wyrafinowanym i pozbawionym powtórzeń. To tu odbywa się tytułowy „tranzyt”. Skalpel przenosi nas z czasów prostego cut + paste, w którym chodziło o wycięcie i powielenie pętli perkusyjnej, w świat, w którym linia perkusji żyje, meandruje i buduje napięcie lub schładza emocje non-stop. Perkusja nigdy nie pracowała u Skalpela prostacko, ale nigdy nie była tak wyrafinowana, tak niespokojna i nie przypominała tak bardzo gry żywego perkusisty. Pod względem budowania tego szkieletu kompozycji Marcin Cichy i Igor Pudło są mistrzami. Wspólnymi siłami stworzyli nie tylko perkusistę o pewnych cechach ludzkich, ale dodatkowo o własnym stylu, bo też partie rytmiczne, które tu piszą, w większości można zestawić

Do tego dochodzi oczywiście subtelne wykorzystywanie całej gamy brzmień starego jazzu, a wreszcie poszatkowanych głosów (czy to Niemen w „Sound Garden”?). To żywa muzyka, którą na początku rzeczywiście chciałem sklasyfikować jako jakiś okres przejściowy, a teraz wiem, że jest raczej efektem przerzucenia ton węgla, a raczej przejrzenia i wyedytowania tysięcy sampli, co pewnie definicyjnie jest też dobrym odpowiednikiem „ciężkiej pracy”. A w muzyce elektronicznej trzeba się naprawdę ciężko napracować, żeby uzyskać efekt takiej lekkości.

SKALPEL „Transit”
Plug Audio 2014
Trzeba posłuchać: „Sound Garden”, „Transit”, „Surround”.

digit-all-love_augustaSporo czasu upłynęło od premiery nowej płyty wrocławskiej formacji Digit-All-Love, zawieszonej gdzieś między starym trip hopem a stylistyką Goldfrapp. Programowane syntezatory i dość mocne rytmy uzupełnia sekcja smyczkowa, co już samo w sobie przy pewnym talencie aranżacyjnym jest czymś bardzo atrakcyjnym brzmieniowo. A talent Macieja Zakrzewskiego, lidera grupy, nie pozostawia wątpliwości. Jest nowa wokalistka, Joanna Piwowar-Antosiewicz, która naprawdę dobrze sobie radzi jako następczyni Natalii Grosiak. Do tego Bond-Mucha, czyli sekcja z Miloopy (o basiście pisałem zaś niedawno przy okazji wzmianki o albumie Hang Em High) i Marcin Karel na gitarze. Jeśli jeszcze tej płyty nie słyszeliście, a interesuje was zgrabny, elegancki elektroniczny pop z ambicjami, choć może bez rewolucyjnych pomysłów, to warto posłuchać „Augusty” (Mystic).

fair_weather_friendsPod koniec września ukazała się też debiutancka płyta kwartetu Fair Weather Friends z Czeladzi. To piosenki na solidnej, gitarowo-elektronicznej, ale mocno, tanecznie zrytmizowanej bazie. Wokalnie lekko chrypiący Michał Maślak wydaje mi się zdecydowanie ciekawszy w dolnych rejestrach, trudno ostatnio o coś świeżego w dziedzinie falsetowego śpiewania. A całość „Hurricane Days” (Pomaton) to ewidentnie efekt singlowego myślenia, widzę w tym albumie świetną EP-kę i cały czas początek obiecującej drogi. Funk może być jeszcze bardziej zwarty, dobrym pomysłom na kompozycje przydałby się twardy producent, który zmusiłby eklektycznie myślącą formację do ich skuteczniejszego zlepenia i jeszcze ostrzejszej selekcji materiału. Ale już na tym etapie szczególnie niektóre propozycje („Bit of Me”, „Fake Love”) wydają się bardzo ciekawe, a przy tym przebojowe i FWF, dziś już poza obozem Brennnessel, w której barwach debiutowali, mogą być potencjalną konkurencją choćby i dla Kamp!

tnbc-tnbc-cover-okladkaDebiutujący dużym wydawnictwem TNBC, czyli The Natural Born Chillers, też łączy syntezatory z gitarami, dając jednak fory tym drugim i stawiając bardziej na trans o lekko psychodelicznym charakterze niż na funk. Słychać w ich muzyce duże doświadczenie zespołu koncertującego (jeździli po świecie jako zespół grający w dobrze przyjmowanym spektaklu Radka Rychcika z Teatru im. Żeromskiego w Kielcach). Na płycie „TNBC” (Osterdam/Sonic) słychać – niczym u Underworld – jak wypadają odpowiednio wykorzystywane proste patenty, mocne syntezatorowe riffy, sekcja momentami też blisko takich formacji pogranicza (wpływy choćby New Order). Przydałby się tylko mocny i charyzmatyczny wokalista na miarę Hyde’a na oddzielnym etacie – i rzecz byłaby gotowa, choć pojawiająca się gościnnie Jasmina Polak wypada „Hommage a” dość przekonująco. Tu z kolei falset wydaje mi się wręcz niedopuszczalny, choć oczywiście jakimś wyjściem jest wykorzystywany też wokoder, ogólnie jednak wokale są słabym punktem, a konkurencja pod tym względem w Polsce robi się mocna. TNBC również zyskaliby po zatrudnieniu dobrego producenta, ale poza pewnym brakiem studyjnego przetarcia i tymi wokalnymi niedomaganiami to zespół kompletny, z wyczuciem tempa, nastroju. I zapewne mnóstwem ciężkiej pracy za sobą, co wskazuje na to, że teraz powinno być lżej.