Trzynaście lat i dobry skład

Trzynastolatek nie wzbudza już z reguły takich emocji jak małe dziecko. Nie nadskakują mu już, nie szepczą „słodkie maleństwo” do ucha, prawdopodobnie jest nieco przerośnięty, łamie mu się głos, ma pryszcze. Można się też wreszcie wyluzować i rzucić mu czasem jakieś słowo prawdy. Chwalić trzynastolatka to już żaden oportunizm. Zwykle zdążył już pokazać, w czym jest zdolny, w czym nie, a otoczenie zdążyło się do tego przyzwyczaić. Więc wreszcie spokojnie mogę powiedzieć z naprawdę dużym dystansem do festiwalowego rynku, że rozpoczynający się dziś trzynasty Open’er zapowiada się na kapitalny festiwal. Dlaczego? Jest dojrzały na tyle, na ile powinien, i zachował w sobie dziecko w stopniu, w jakim trzeba.

Komplementy wynikające z historii na razie odłożę na bok. Pamiętam dość dobrze zarzuty w stosunku do gdyńskiego festiwalu jeszcze z okresu, gdy odbywał się na Skwerze Kościuszki. To były czasy, kiedy podniecano się różnymi formami elektroniczno-popowego grania i gwiazdorskim hip-hopem, który z rzadka przyjeżdżał do Polski. I owszem, Pink w roku 2004 była raczej na poziomie telewizyjnego show, a Snoop Dogg rok później przywiózł do Gdyni raczej cyrk niż koncert. Z drugiej strony, na tych samych edycjach miał miejsce świetny koncert Goldfrapp czy niezapomniany występ The White Stripes. W dzisiejszych trudnych budżetowo czasach dla festiwali i w momencie olbrzymiej konkurencji Open’er zwarł więc szeregi i wrócił do sprawdzonych wykonawców z lat minionych, ale tych, którzy rzeczywiście mają fanowską bazę i pokazali, że na żywo wypadają rewelacyjnie. Stąd zapewne uwielbiane w Polsce (z wzajemnością) Faith No More, stąd Jack White (z nowym zespołem – będą linie basu w zapowiadanych kawałkach The White Stripes!) i wreszcie masowy koncertowy fenomen, czyli Pearl Jam.

Open’er jako trzynastolatek dojrzał i line-up układa bez wpadek, gdy chodzi o proporcje. Atrakcją dla wszystkich na tyle wtajemniczonych, żeby śledzić aktualny stan rzeczy na rynku muzycznym, będzie duet The Black Keys, dla którego jest to kolejny świetny rok. Atrakcją dla odbiorców internetowej krytyki muzycznej – grupa Phoenix. Atrakcji dla miłośników nowoczesnego popu jest dużo: Haim, Lykke Li, Metronomy. Nie ma tu złych strzałów – o tyle, że mimo przystępności każdy z tych wykonawców wydaje się dziś mieć również solidną bazę zwolenników, dla których nazwisko będzie realnym impulsem do zakupu biletu. Podobnie rzecz się ma z polską Bokką. Sprytnie ułożony polski program jest jednak bardziej ambitny muzycznie i niszowy, co pokazuje (podobnie jak znów obecna plastyka i teatr) aspiracje festiwalu, który chce uczestniczyć nie tylko w każdym obiegu kulturalnym, ale też myśli o trudnej przyszłości i obiegu grantowym. I tak na Open’er przyjadą Zamilska i Robert Piotrowicz. Wszystko to – uzupełnione oczywiście przez jeszcze liczniejszych niewymienionych przeze mnie artystów – daje obraz line-upu bardzo ciekawego, jednego z najlepszych, jakie gdyński festiwal miał do zaoferowania w całej swojej historii.

Tak się jakoś złożyło, że o płycie Natalii ZAMILSKIEJ „Untune” nie miałem jeszcze okazji szerzej pisać na Polifonii. Może dlatego, że przestraszyłem się w pierwszej chwili całego tego szumu, fenomenalnie wpuszczonego w system naczyń połączonych alternatywnej sceny muzycznej. Szum zrobił z debiutu mit, zanim jeszcze zdążyliśmy płyty posłuchać. Było to coś z gruntu nietutejszego, pasowała do tego zresztą oprawa wizualna i muzyka. Rodzima producentka techno – to już samo w sobie budziło zainteresowanie. Skojarzenie z niszowymi wytwórniami o autorskiej, artystycznej linii, dla których techno jest raczej odległym i swobodnie traktowanym punktem odniesienia (Mik.Musik, Bocian) potrafiłoby nawet grupie Kombi przywrócić zainteresowanie krytyki muzycznej, a co dopiero przyciągnąć do osoby, której wczesne próbki muzyczne, teasery internetowe intrygowały (44 tysiące „Quarrel” to w tej dziedzinie coś jak milion odsłon Masłowskiej) jako nieco rozjaśniona i mniej przytłaczająca wersja RSS Boys albo bardziej zdyscyplinowana rytmicznie i uproszczona odpowiedź na Shackletona. Albo po prostu podejście bardziej od strony oszczędnego techno do obu tematów. Taka jest zresztą i sama płyta koniec końców – brzmieniowo dopieszczona, ale emocjonalnie schłodzona, prezentująca podbitą potężnym basem muzykę taneczną w wersji zombie. Grająca wewnętrznymi pogłosami i efektownie operująca przy tym elementami wokalnymi i różnymi drobnymi dodatkami z okolic nagrań terenowych, mieszająca je z typowymi dla techno brzmieniami już z kolei z okolic analogowych automatów typu TR808. Przeznaczona ewidentnie dla całkiem szerokiego grona odbiorców, choć pewnie od strony sprzedaży fizycznych nośników rzecz pozostanie zjawiskiem raczej niewidzialnym. Charakterystyczny komentarz, który gdzieś znalazłem: „Genialne, ale nie MTV”. Może po Open’erze zaczną to grać i telewizje muzyczne?

Rzecz w tym, że choć szum mnie nieco przestraszył, to promowania takich postaci jak Zamilska zupełnie się nie boję. Rzecz stoi na solidnym fundamencie, który cała grupa wykonawców nagrywających dla Mik.Musik położyła w ciągu ostatnich paru lat. A dla mnie czasem niebezpieczne bywało raczej to, że Mikowe fonogramy często wyglądają z zewnątrz na historię bardziej zamkniętą i niszową niż muzyka, którą kryją. Nie boję się atrakcyjności. Nie boję się zmiany statusu przez cały ten ponuracki nurt muzyki techno. Nie boję się wpuszczania industrialnych odgłosów, katakumbowych pogłosów, niemal gotyckich stylizacji, podszytego egzotyką transu do kultury masowej. Pasują do różnych jej nurtów wizualnych, filmowych, książkowych, tych z półki seriali czy gier. To nie jest nurt z kosmosu, przewrót kopernikański, ale nie widzę powodów, dla których tego typu muzyka nie miałaby mieć mocnych reprezentantów w Polsce. A Zamilska na czysto muzycznym poziomie potrafi utrzymać moją uwagę przy kolejnych odsłuchach „Untune”, a przy tym to, co robi, jest spójne i nie przynosi żadnego estetycznego kiksu – nie widzę więc również najmniejszego problemu w tym, żeby się nią miały interesować trzynastolatki.

ZAMILSKA „Untune”
Mik.Musik 2014
Trzeba posłuchać: „Quarrel”, „Hush”. Remiks RSS Boys na innej płycie też warto sprawdzić.