Googole muzyki, czyli magia duużych liczb

Ponad miliard osób ma teraz na wyciągnięcie kciuka dostęp do 20 milionów utworów, czyli – nazwijmy to skrótem – PCM (prawie całej muzyki, gdzie „prawie” robi oczywiście dużą różnicę, wielu opisywanych tu nagrań brak). Dlaczego ponad miliard? Bo tylu delikwentów ma już podobno Androida w swoim przenośnym urządzeniu. Prawda – są jeszcze użytkownicy iOS-a i Windowsa, więc można doliczyć jeszcze z drugie tyle. Wyjdzie zaraz na to, że połowa ludzkości dysponuje narzędziem, które pozwala im odtwarzać muzykę. Czyli do nagrywanej muzyki ma dziś dostęp większa grupa ludzi niż kiedykolwiek w historii (superpopularne walkmany, które upowszechniły muzykę, sprzedawały się w setkach milionów). Google miało na początku być „googolem” i oznaczać astronomiczną (10 do potęgi 100) wartość pokazującą mnogość informacji, a wraz z uruchomieniem streamingu i przechowywania 20 tys. utworów w chmurze we wprowadzonej do Polski usłudze Muzyka Google Play – sprowadziła tego googola w świat muzyki. I co my z tym mamy zrobić?

Ja mogę na przykład od razu przyznać, że w zderzeniu z astronomicznymi googolami nagrań się poddaję. Gdybym 8 godzin dziennie poświęcał na słuchanie nieznanej wcześniej muzyki, przez 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku przesłuchałbym jeszcze do 80-tki (zakładając, że tyle dożyję) 1 401 600 nagrań, a to nawet nie 1/10 szybko rosnących zbiorów, które oferuje dziś każdy serwis streamingowy (poza Google w Polsce wielka trójka – Deezer, Spotify i WIMP). Zakładając, że nie spałbym już w ogóle (co jest abstrakcją – przed chwilą przysnąłem na 15 minut), w ciągu najbliższych 40 lat przerobiłbym aż 4,5 mln nagrań. Dalej za mało.

Sens istnienia czterech wielkich streamingowców widzę więc w tym, że gdybym puścił sobie przez resztę życia muzykę non-stop z całej czwórki JEDNOCZEŚNIE, to owszem, wtedy mam szanse się wyrobić z 20 milionami. Zabraknie jednak czasu na to, by wysłuchać ich po raz drugi, no i z pewnością nie starczy go na to, by o wszystkim tu napisać. Co by to zresztą było za życie – bez możliwości wracania do ulubionych nagrań i podzielenia się nimi z kimkolwiek? 70 dni non-stop zajęłoby mi przesłuchanie tylko tego, co mogę sobie zapisać w chmurze. A ja przez 15 lat nie zdążyłem do końca posegregować kolekcji mniej lub bardziej przypadkowych plików mp3, które zebrałem w czeluściach twardych dysków i komputerów od czasu upowszechnienia się standardu mp3.

Firma Google – którą bardzo cenię za perfekcjonizm myślenia o naszym otoczeniu (o którym świadczy ostatnia minimalna korekta logotypu marki) i za elegancki minimalizm – pokazała właśnie w Warszawie swój dom przyszłości. Z pewnością imponujący (nie mogłem zobaczyć osobiście, bo ostatnio czas poza pracą wypełnia mi wykańczanie własnego M, ale znajomi widzieli – no i jest do obejrzenia tutaj). Brakuje mi jednak w tym domu przyszłości stert i stosów płyt. Na ograniczonej powierzchni narzucającej pewien ograniczony wybór, ale za to ułożonych na półkach, po których można wodzić palcem lub przynajmniej wzrokiem. Definiujących przestrzeń i narzucających mu charakter nie gorzej niż meble, dywany czy zastawa.

Dziś bez płyty, bo przybrudziła się znów soczewka lasera w kompakcie. W trakcie czyszczenia umilę więc sobie czas, korzystając ze streamingu. Jutro wspomnę o efektach, pod warunkiem, że nie zmarnuję zbyt dużo czasu, próbując wybrać coś z 20 milionów utworów.

Przy okazji – zapraszam wieczorem do radiowej Dwójki. W Nokturnie mówić będziemy o festiwalu LDZ z polską muzyką alternatywną. Będzie dość staroświecko: rozmowa z żywymi gośćmi w studiu, muzyka, której nie będzie można przeskipować i całkowicie arbitralny wybór nagrań, na który słuchacz nie ma wpływu.