Braterski coming out

Rodziny się nie wybiera. Prawda stara, ale muszę ją przypomnieć na początku. Dla porządku, bo będę pisał o rodzinie. I będzie to swoisty coming out po kilkunastu latach, którego dokonam z wielką ulgą, bo rzecz już za długo trzymaliśmy w szafie, żeby nie przeszkadzać sobie nawzajem. Rodzina ma na imię Asia – dalej będę ją nazywać po prostu Siostrą – i właśnie wydała kolejną płytę. Nie pisałem dotąd nigdy o żadnej, w zasadzie mam nawet podejrzenia, że niechcący zblokowałem ukazanie się kilku tekstów (atmosfera nieujawnionej relacji nie pomagała tym, którzy wiedzieli, większość kolegów nie wiedziała, sam starałem się nie zamawiać recenzji w mediach, w których pracowałem). I spokojnie, teraz też nie zamierzam oceniać, choć sam przyjąłem tę nową – do tego jeszcze wrócę – bardzo emocjonalnie. Dlatego postanowiłem się wygadać, ufając, że jeśli wtajemniczę w sprawę Czytelników tego bloga, zrzucę ciężar niedopowiedzeń, poza tym pozwolę się lepiej zrozumieć, a przy okazji to inni sami będą mi mogli patrzeć na ręce.

Nie bardzo lubię nawiązywać bliskie stosunki z artystami, ale z Siostrą jest inaczej – Siostra po prostu jest blisko z założenia, zawsze. Nie tylko rozmawiamy od lat o muzyce, nie tylko dyskutujemy o jej płytach – nagrywanych przede wszystkim z grupą Bisquit (pewnie już przewinęliście tekst do dołu, więc skojarzyliście fakty) – ale nawet graliśmy ze sobą w pierwszym dla nas obojga zespole. I już na tym etapie zaczęły się pojawiać znaczące różnice: ja właściwie tylko udawałem granie (rakieta tenisowa), ona śpiewała naprawdę. Potem bywało różnie, ale stopniowa profesjonalizacja Siostry raczej odstraszała mnie od bardziej profesjonalnego zaangażowania w muzykę. Mam wrażenie, że powinienem być za to Siostrze wdzięczny.

Nie chcę wchodzić za daleko w metrykę, ale najogólniej rzecz biorąc: Siostra jest młodsza. Co ma znaczenie o tyle, że w pewnym sensie nadrabiała za mnie edukację muzyczną, więc gdy ja raczej słuchałem, ona raczej praktykowała muzykę. Gdzieś się w tych czynnościach mijaliśmy i mam kolejne powody do coming outu, bo znaczną część z tego, co wiem o śpiewaniu – technice, emisji, stylu itd. – wiem od Siostry. Dowiedziałem się też od niej dużo o funkcjonowaniu show biznesu w Polsce, choć oczywiście konkretami nie wypada mi się dzielić, bo mają zwykle personalny charakter. Zawodowo zaczynaliśmy w tym samym momencie. Moje recenzje jej muzyki – zmieniającej się pod każdym względem od lat – zawsze były recenzjami wewnętrznymi. Wszystko z reguły (aż do dziś) zostawało w rodzinie.

Mało coming outów? Proszę bardzo: seria „Appetit”, czyli debiut Siostry w roli już nie wokalistki, autorki, tylko kompilatorki. Same płyty to rzecz na styku muzyki i kuchni – możecie je znać, owszem, możecie nawet wiedzieć o tej muzyce dużo, ale mam nad wami zasadniczą przewagę: jadłem rzeczy, które Siostra gotuje. To jednocześnie – uprzedzam z góry – odpowiedź na ewentualne pytanie o jedyną formę gratyfikacji, jaką przyjąłem za napisanie do książeczek tych płyt paru słów o każdym regionie. No ale skoro już wykładam kawę na ławę, to wypada się też przyznać, u kogo zjadłem cały komplet dań.

Oczywiście mogę sobie tłumaczyć, że emocje związane z płytą biorą się stąd, że znam życie Siostry. Teksty mogę czytać trochę przez pryzmat prywatnych wydarzeń. Zaryzykuję nawet z uwagą, że rzadko człowiek piszący o muzyce znajduje się w takiej sytuacji, kiedy na piosenki patrzy przynajmniej po części z perspektywy ich autora. Po kilkunastu latach mam też odpowiedni dystans, by wiedzieć, co mi się w muzyce Siostry podobało bardziej, co mniej. Paradoks polega na tym, że choć zalety tego, co robi, znam pewnie lepiej niż jakikolwiek dziennikarz, nic wam o nich nie powiem. Z drugiej strony – nie mam zamiaru dłużej milczeć na temat łączącej nas relacji. Muszę zachować integralność jako recenzent, ale muszę ją też zachować jako brat. A gdyby rodzinę można było wybierać, Siostrę wybrałbym na pewno.

BISQUIT „Lilly”
Muzyka Powiśle 2014
Trzeba posłuchać: tego wam nie powiem – sami sobie wybierzcie.