Ukazały się też – ostateczna rozgrywka

Walki o miliony klików ciąg dalszy. Mówiąc ironicznie, bo tak naprawdę mechanizm tych zestawień świątecznych jest zupełnie inny i muszę o nim wspomnieć przy okazji ostatniego blogowego spotkania w starym roku. Tym bardziej, że po poprzednim „Ukazały się też” dostałem kilka upomnień od „zapomnianych” artystów czy wydawców. Otóż w ciągu ostatnich 12 miesięcy pojawiło się tu jakieś 150 wpisów (co oznacza znacznie więcej niż 150 wspomnianych, recenzowanych albo choćby odnotowanych albumów), do tego jeszcze kilkanaście na drugim blogu, niemało recenzji w „Polityce” i wzmianek w kilkudziesięciu audycjach radiowych. Tytuły rzadko się powtarzały, a mimo wszystko nie starczyło czasu na wszystkich. Muzyka to już dawno nie jest dziedzina, na której śledzenie można się rzucić ot, tak, w pojedynkę. Coraz łatwiej zadebiutować, coraz trudniej się przebić. Mam na to sporo dowodów w redakcyjnej szafie i najcieplejsze noworoczne życzenia adresuję do tych, którym nie zdołałem odpisać choćby pół gorzkiego zdania. Nawet jeśli (co zdarzało się w tym roku stosunkowo rzadko) nagrali i przesłali coś, czego nie byłem w stanie słuchać.

An On Bast & Maciej Fortuna „Electroacoustic Transcription of Film Music by Krzysztof Penderecki” (Fortuna Music) Ładna płyta z tego wyszła – zresztą już jako kolejna z duetowych albumów didżejki/producentki i trębacza – tylko ten Penderecki momentami w ilościach homeopatycznych, a ja nie bardzo wierzę w działanie homeopatii Rashad Becker „Traditional Music of Notional Species vol. 1” (PAN) Becker świetnie wykonuje mastering winyli, ale jego debiut kompozytorski robi umiarkowane wrażenie: ani to nowatorskie pod względem podejścia, ani pod względem formy, a wśród polskich współczesnych syntezatorowców i Piotrowicz, i Mirt robili lepiej i wcześniej porównywalne rzeczy, więc Becker mógłby im (i jeszcze Wilhelmowi Brasowi) wszystkim spokojnie robić… mastery Richard Buckner „Surrounded” (Merge) To z kolei dość niedoceniona płyta doświadczonego songwritera, którego można śmiało zestawiać z Billem Callahanem (w tym roku akurat odrobinę przecenionym – co muszę odnotować, choć go uwielbiam), zaczynać można od końcowego „Lean To” Burial „Rival Dealer” (Hyperdub) Diler (poczta) nie zawiódł, paczka (płyta) dotarła, można więc zaczynać pracę nad rocznym zestawieniem Karolina Cicha i Spółka feat. Bart Pałyga „Wieloma językami” (Wydźwięk) Jest zwykle w nagraniach Cichej jakiś nadmiar, pewnie to nadmiar talentu, ale i ten album z białostockim multikulti w 9 językach bardziej imponuje niż przyciąga Deafheaven „Sunbather” (Deathwish) Ciężki post-rock z blackmetalowymi wrzaskami, czyli stanowczo coś, co się nosi na słuchawkach w tym sezonie, a nawet opatruje oddzielnym terminem blackgaze – niezła płyta, choć bez metalowych stylizacji mogłaby się wydawać pustawa Disclosure „Settle” (PMR) Odbiłem się od tego naprawdę dobrze brzmiącego piosenkowo-klubowego albumu latem, gdy wydał mi się nieco zbyt chłodny, teraz wróciłem, ale okazał się trochę zbyt letni Matt Elliott „Only Myocardial Infarction Can Break Your Heart” (Ici, d’ailleurs…) Diablo zdolny i piekielnie romantyczny Elliott nie odpuszcza i nie schodzi poniżej poziomu, a w utworze „The Right to Cry” wychodzi ponad poziom dostępny dla zwykłych śmiertelników Ensemble Economique „Light That Comes, Light That Goes” (Denovali) Nie zrobił mi w tym roku Tim Hecker tego, co zrobił pracowity Brian Pyle (pamiętacie kasetę w Sangoplasmo?) ze swoim terenowo-syntezatorowym albumem prowadzonym dziwną francuską narracją, klip tutaj Gaap Kvlt „Untitled” (BDTA) Może zawieruszyła mi się gdzieś ta minimalistycznie, lecz ładnie wydana trzycalowa płytka CD-R, ale cieszę się, że się załapałem na limitowany nakład, bo kvltowy (w tym przypadku bez przełożenia na metalowy kvlt) ukrywający się pod pseudonimem wykonawca robił w tym roku konkurencję dla Demdike Stare, trochę subtelniej łącząc elektronikę i nagrania terenowe w posępnym klimacie – tej płytki w sieci nie posłuchacie, ale więcej z bogatego dorobku GK tutaj The Haxan Cloak „Excavation” (Tri Angle) Bobby Krlic swoimi niskimi częstotliwościami tak ewidentnie szuka tzw. brązowej nuty, że strach się bać – gdybyż jeszcze za brzmieniem poszły utwory, byłby roczny top, a tak wygląda na ciekawe momentami błądzenie po syntezatorowej skali Martyna Jakubowicz „Burzliwy błękit Joanny” (Universal) Piosenki Joni Mitchell po polsku i pewnie w jednym z lepszych możliwych wykonań, trudno przyćmić oryginały, ale próbę docenić nietrudno NHK’Koyxen „Dance Classics vol. III” (PAN) Trójka nie gorsza niż dwójka i nie chodzi bynajmniej o radio – trzecia płyta Kouhei Matanagi z kolekcji tanecznych klasyków nie przynosi jakiegoś odświeżenia formuły, ale brzmi niebywale, a przy tym jeszcze bardziej niebywale wygląda Áine O’Dwyer „Anything Bright or Startling?” (A Second Language) Irlandzka odpowiedź na Joannę Newsom, mniej wokali, więcej harfy i w charakterze więcej nabożeństwa niż eposu rycerskiego – ogólnie jednak raczej mniej niż więcej Orchestra Of Spheres „Vibration Animal Sex Brain Music” (Fire) Kolejna bardzo ciekawa płyta inspirowana muzyką afrykańską i azjatycką (gęsta, funkująca rytmika, wah-wah, perkusjonalia, marimby, elektryczny gamelan, stroje jak u Goat itd.) zespołu z równie egzotycznej Nowej Zelandii, okradzionego ze sprzętu w nieco mniej egzotycznej Polsce, pod Krakowem, niedługo po nagraniu albumu Parquet Courts „Light Up Gold” (What’s Your Rupture?) Całe to szaleństwo wokół tego melodyjnego i punkującego zespołu przypomina mi trochę szum wokół The Gaslight Anthem (choć sam zespół bardziej Pavement) – ich akcje zostały szybko i mocno wywindowane, tyle że Parquet Courts trochę trudniej się oprzeć Psychocukier „Diamenty” (Psychocukier) To wydawnictwo (po interwencji) uwzględniłem już w komentarzach pod poprzednim wpisem, więc żeby nie było że faworyzuję i dosypuję cukru, teraz tylko pooglądałem sobie obrazki Różni wykonawcy „Afrobeat Airways 2. Return Flight to Ghana 1974-1983” (Analog Africa) Druga odsłona serii nagrań starych orkiestr afrobeatowych z Ghany, sporo taniego funku i oldskulowych improwizacji, bez zaskoczeń, ale jeszcze nie trafiłem na wydawnictwo Analog Africa niewarte zakupu Różni wykonawcy „Heart & Soul Presents Songs of Joy Division” (2.47 Records) Z nimi jak z Beatlesami – nie sprofanować utworów Joy Division to już spore osiągnięcie, a producencki album „Heart & Soul” tego uniknął, podążając w rejony może bezpieczne („Passover” blisko Depeche Mode, świetna Rykarda Parasol w „Decades” itd.), ale… bezpieczne Savages „Silence Yourself” (Pop Noir) Mroczne postpunkowe granie, które poza dobrym warsztatem i paroma naprawdę świetnymi momentami („I Am Here” w stylu Siouxsie & The Banshees) niesie jedną pozytywną cechę: z tego się wyrasta Sorry Boys „Vulcano” (Mystic) Przyzwoitej jakości pop w wersji niezależnej, trochę smutnawe, ale bez odrobiny krajowej siermięgi The Space Lady „The Space Lady’s Greatest Hits” (Night School) Uniwersytecka pieśniarka wyposażona w klawisz casio gra na ulicy w latach 80. mieszankę utworów o kosmicznym charakterze, przebrana w fikuśny strój z galijskim hełmem – tak niesamowite, że musi pachnieć mistyfikacją, tymczasem najwyraźniej prawdziwe Tamikrest „Chatma” (Glitterbeat) Ten zespół trochę przegrał konkurencję o łamy gazetowe z Bombino, ale płyty bym stanowczo nie wyrzucał, to ciągle jeden z lepszych afrykańskich albumów w roku Adrian Utley’s Guitar Orchestra „In C” (Invada) Projekt gitarzysty Portishead prezentował tę nieco postrockową w brzmieniu wersję klasycznej kompozycji Rileya również w Polsce (patrz link) – to mocno zdyscyplinowana rytmicznie wizja, przechodząca od razu do matematycznego sedna z pominięciem gry wstępnej We Draw A „Silent Tide” (Brennnessel) Bardziej odprężający niż zagrzewający do tańca kuzyn poprzedniej EP-ki „Glimpse” – łącznie zapowiedź, kto wie, być może najlepszej dużej płyty w katalogu wytwórni na „B” Krzysztof Zalewski „Zelig” (Kayax) Ostry, wyrazisty, jak nie idol z „Idola” (Czego najbardziej się boisz? / Przeciętności lękam się w chuj), ale każdemu trzeba dać trochę czasu – Zalewski w tej wersji to ciągle nie jest propozycja dla mnie (nie lubię transakcentacji w śpiewaniu), ale jest to już jakaś propozycja Filip Zawada „Snow Is a Sun For the Eskimo” (OPT) Nawet autor płyty (znać go możecie z AGD i Pustek) ma prawo być zdziwiony tym, co mu wyszło na tej fortepianowej płycie, więc co ja mam powiedzieć – sami sprawdźcie któregoś zimowego wieczoru.