Samoróbkę sobie zrób sam

Nie mylić z samo… – no nie, zostańmy przy szlachetnej angielskiej nazwie „selfie”. Czyli z modnym zdjęciem zrobionym sobie z ręki. Choć to właśnie „samoróbka” byłaby dla niego idealnym polskim określeniem. Otóż „Samoróbka” zespołu Małe Instrumenty (bo płyta) i przede wszystkim Pawła Romańczuka (bo książka) jest wydawnictwem (płytoksiągiem, jak piszą autorzy), którym natychmiast powinni się zainteresować znudzeni muzycy, nowi Słodowi i rodzice. Co powinno być wystarczającą rekomendacją w czasie przedświątecznej gonitwy za prezentami. A mnie dało wystarczającą motywację, by po ponad tygodniu przerwy (wywołanej nawałem roboty) wreszcie wrócić na mój blog, czyli samopis.

Książkę „Samoróbka”, w której Romańczuk – z pomocą swojego zespołu (poszerzonego o twórczynię oprawy graficznej itd.) – opowiada o tym, jak się konstruuje samodzielnie nowe, domowe instrumenty muzyczne, dałbym dziecku z kilku powodów:

1. Dzieciom łatwiej przyjmować instrumenty wykonane z przedmiotów codziennego użytku czy nawet śmieci (np. puste plastikowe butelki), traktując je nie gorzej od tych „poważnych”. Na wczorajszym koncercie Małych (będzie jeszcze o tym dalej) Romańczuk grał na takiej recyklingowej wiolonczeli i jak zamykałem oczy, słyszałem wiolonczelę, a jak otwierałem – zaczynałem słyszeć wiolonczelę-wynalazek. Trudno na skojarzenia cokolwiek poradzić.

2. Dzieci ogólnie interesują się interaktywnymi książkami, a „Samoróbka” to dla mnie są tacy muzyczni Mizielińscy (kojarzycie pewnie „Mapy” albo „Mamoko”) – to fantastyczna książka zmuszająca do aktywności.

3. Dzieci mają morze czasu, żeby nauczyć się tych wszystkich czynności związanych z majsterkowaniem, które tak bardzo podziwiam w wydaniu Romańczuka, gdy patrzę na zdjęcia i jego warsztat pracy. Trudno odbierać „Samoróbkę” bez konstatacji, że to za niezwykła, potężna dziedzina i „trzeba poświęcić na to ocean czasu, dla mnie już za późno”. Więc jeśli w Serpencie album sklasyfikowano jako „awangarda”, to ja bym dodał, że jest to awangarda ludzi pracy. Jako że twarde rzemiosło w tej sztuce stanowi niezwykle ważny aspekt.

Pracowitość – poza unikatowym pomysłem na siebie – to zresztą ważna cecha kolektywu. Muzyczna strona „Samoróbki” jest zupełnie inna niż zeszłoroczna „Chemia i fizyka” (chyba moja ulubiona płyta MI w ogóle – obok debiutanckiego „Antonisza”) i pozostaje w dużej mierze prezentacją tych wszystkich przedziwnych pomysłów i eksperymentów (podtytuł książki brzmi: „Domowe eksperymenty z instrumentami muzycznymi”). Jest eksperymentalna w sensie prezentacji możliwości tych domowych konstrukcji. Różnorodna brzmieniowo i stylistycznie. Ale zespół zdążył już – o czym się przekonaliśmy na wczorajszym koncercie w Studiu im. Lutosławskiego – stworzyć nowy materiał w hołdzie dla Studia Eksperymentalnego PR i dla Eugeniusza Rudnika. Materiał przekładający niejako kompozytorskie gesty awangardy lat 60. na zestaw narzędzi, którymi grupa dysponuje – z licznymi instrumentami strunowymi i perkusjonaliami na pierwszym planie. Część druga występu składała się z kolei z nowych kompozycji Instrumentów. Świadczą one o tym, że zespół zdaje sobie sprawę z rosnącego dylematu: poza imponującą działalnością popularyzatorską, prezentacyjną, niemal galeryjną – bo te wszystkie samoróbki i stare instrumenty bajecznie się prezentują – potrzebna jest niezależnie od tego coraz bardziej spójna, jednorodna wizja muzyczna, bo im bardziej MI są znani, tym częściej będą odbierani tak po prostu, oceniani na wyrywki, tylko ot, za nowy utwór. I mam wrażenie, że taka wizja, repetytywna, lekko psychodeliczna i kojarząca się ze starą muzyką ilustracyjną, klaruje się ostatnio w ich kompozycjach – czego przykładem choćby „Szemrzą te bory…” z „Samoróbki”, no i wspomniana cała druga część występu.

Pierwsza tego wieczoru występowała Maja Ratkje, która bardzo pozytywnie (to był już kolejny jej koncert, który widziałem), szczególnie przez pierwszych kilkanaście minut nieprzerywanego ciszą setu, zaskoczyła mnie precyzją pomysłu – z wokalową symulacją podstawowych efektów rodem ze Studia Eksperymentalnego. Oddawała głosem techniki manipulacji taśmą magnetyczną, nie wpadając przy tym w żadną beatbokserską manierę, bez popisu, w służbie budowanego powoli napięcia. Potem zresztą wywołała na scenę samego Eugeniusza Rudnika, który to napięcie muzyczne zinterpretował w sposób nieco bardziej pierwotny, co stanie się pewnie tematem anegdot dla zbyt nielicznej tego dnia – choć żywiołowej – publiczności. W wypadku jednego i drugiego występu czekam na płyty, które zapowiada Bołt. Cały program – zorganizowany w ramach cyklu Eastern Waves – będzie też retransmitować radiowa Dwójka.

Posłucham więc sobie po raz drugi. A jak wystarczy czasu, to przed świętami będziemy z synem tę plastikową rurkę dołączoną do albumu Małych Instrumentów zamieniać w nowy instrument. Tutaj będę w grudniu zaglądał już z większą regularnością.

PAWEŁ ROMAŃCZUK/MAŁE INSTRUMENTY „Samoróbka” (książka + CD)
Fundacja Małe Instrumenty 2013
Trzeba posłuchać: koniecznie numery 8 i 10, no i własnych samoróbek, jak już będą gotowe (swoją drogą projekt – który obejmuje też warsztaty – powinien przynieść prezentację próbek od czytelników!)
Foto ukradzione stąd.