Sztuka przebierania palcami

Sprawne palce to nic rzadkiego w stronach, z których pochodzę (a nie jest to Dziki Zachód, tylko okolice Warszawy). Paru dawnych kolegów z podstawówki siedziało za nie w kryminale. Ale oni mieli sprawne palce i lepkie ręce, siła magnetyzmu kazała się do nich przyklejać różnym drobnym przedmiotom należącym do innych. Ja wtedy trenowałem technikę fingerpicking na starej polskiej gitarze i szło mi jednak nieco gorzej. Chociaż źle mówię – to przebieranie palcami z etiud (a więc w ujęciu, hm, bardziej klasycznym) w podręczniku gitarowym to nie było prawdziwe fingerpicking. Prawdziwe dziś wieczorem w warszawskim klubie Pardon To Tu.

Wieczorem zagra w PTT niejaki STEVE GUNN, znany z zespołu The Violators towarzyszącego Kurtowi Vile’owi, no i z solowych płyt, takich jak tegoroczna „Time Off” (Paradise of Bachelors, 7/10). To bardzo łatwe wprowadzenie w świat szarpanej po wirtuozersku gitary, bo Gunn potrafi zagrać polifonicznie (skądinąd dobry sposób na znalezienie się w kręgu zainteresowania tego bloga), czyli w stylu spopularyzowanym przez Johna Fahey skonstruować na bieżąco kilka jednocześnie prowadzonych linii melodycznych, co w najprostszej wersji jest po prostu linią basu i solową linią gitary. A z drugiej strony – utwory Gunna to przede wszystkim pełne uroku piosenki w folkowym, lekko psychodelicznym stylu, z partiami wokalnymi i częstym tworzeniem atmosfery gorącego jam-session na małej przestrzeni (świetny „New Decline”). Na „Time Off” Gunn ma wsparcie w postaci Johna Truscinskiego (perkusja) i Justina Trippa (bas).

We wrześniu męczyłem gitarzystów spod znaków fingerstyle w trakcie gościnnej obecności w 4 Strunach Świata i miałem wtedy okazję zakochać się w nieco bagatelizowanym wcześniej (przeze mnie oczywiście – biję się w piersi) WILLIAMIE TYLERZE, którego solowe „Impossible Truth” (Merge, 8/10) z gitarowymi wyprawami to na pustkowie Zachodu, to na mistyczny Wschód, każdorazowo z mocnymi ustawieniami pogłosu, brzmi rewelacyjnie i jest kwintesencją tego, co w tego typu instrumentalnym graniu lubię. Obie studyjne solowe płyty Tylera są ciekawsze niż to, co na co dzień robi obecnie z grupą Lambchop (tak, to ten sam człowiek), a koncertowy album wydany razem z pięciopłytowym boksem serii „Imaginational Anthem” (Tompkins Square) wytrawni kolekcjonerzy palcowego stylu też muszą mieć. Przy okazji – wyszła już szósta część cyklu „Imaginational Anthem” poświęconego opisywanej dziś dziedzinie, z nagraniami przedwojennych prekursorów instrumentalnego grania na gitarze (Sylvester Weaver, Davy Miller itd.). Konfrontacja ich muzyki z płytami Tylera pokazuje, jak bardzo zmieniła się technika nagraniowa towarzysząca fingerpicking. Hasło „prymitywizm gitarowy” – używane w stosunku do Faheya – jakoś nie przechodzi mi przez gardło w stosunku do wypolerowanych utworów gitarzysty Lambchop.

W ferworze zapomniałem tu wspomnieć wcześniej także o płycie GLENNA JONESA z formacji Cul de Sac, którego zdarzało mi się parę razy prezentować i wcześniej, bo to jeden z najważniejszych dziś kontynuatorów myśli Faheya. Pozostaje bliżej amerykańskiej tradycji, ale też spokojnie może rywalizować z najlepszymi nagraniami Brytyjczyka Michaela Chapmana, po latach wracającego do łask, wydawanego (niezastąpiona wytwórnia Light In The Attic!) i docenianego także jako autora form instrumentalnych (wsparcie Thurstona Moore’a). Jones opublikował w tym roku kolejny album „My Garden State” (Thrill Jockey, 7/10), który mógłby służyć za definicję fingerstyle, z wybitnymi momentami – w tym przepięknym utworem „Going Back to East Montgomery” (fragment nagrania wideo na samym dole, ale posłuchajcie koniecznie z płyty). To jest ta tradycja, której zabrakło mi, gdy się uczyłem grać na sześciu strunach. Bo sprawne palce to nie wszystko.