40-letnia Dziewica

Dokładnie 25 maja 1973 na rynku pojawił się pierwszy pakiet płyt z nowej wytwórni płytowej. Trzy lata wcześniej 20-letni wówczas Richard Branson założył firmę dystrybucyjną, a potem sklep z płytami. To był moment, kiedy dało się zrobić na muzyce wielką fortunę, godną czwartej pozycji na liście najbogatszych Brytyjczyków. Ale wystarczy popatrzeć na listę wydanych 40 lat temu (jednocześnie) czterech pierwszych albumów Virgin Records, żeby uświadomić sobie, że nie chodziło tylko o pieniądze:

1. Mike Oldfield „Tubular Bells”
2. Faust „The Faust Tapes”
3. Gong „Flying Teapot (Radio Gnome Invisible Pt. 1)”
4. Steve York’s Camelo Pardalis „Manor Live” (featuring Elkie Brookes)
Trzy pierwsze należą do najciekawszych, albo przynajmniej najgłośniejszych albumów roku 1973. Ostatniej pozycji nie znam i muszę przyznać, że trudno mi było znaleźć gdziekolwiek nawet fragmenty tego materiału do odsłuchu. Ktokolwiek słyszał? Ktokolwiek wie? Było jakieś wznowienie w ogóle?

W tym samym roku pojawiły się jeszcze nakładem Virgin albumy Tangerine Dream i Henry Cow, wkrótce Robert Wyatt i Captain Beefheart. Na tle dzisiejszych wielkokorporacyjnych działań Bransona, doglądającego ekspansji firmy już na zupełnie innym polu (choć – przyznajmy – bardzo cenionego jako biznesmena i filantropa) ten pomysł na firmę płytową wygląda jak niezwykły sen: scena Canterbury, nurt Rock In Opposition, wreszcie promocja krautrocka i niemieckiej sceny elektronicznej. Koło połowy produkcji Virgin z pierwszych lat to klasyki w którejś z tych dziedzin. Wprawdzie Daevid Allen nie dostał (jak potem twierdził) za „Flying Teapot” honorarium, ale za to atmosfera kreowana przez Bransona w jakimś stopniu to rekompensowała. Do nagrania kolejnej płyty Branson wypożyczył im obwoźne studio nagraniowe – tak, by mogli rejestrować płytę „Angel’s Egg” w lesie, zażywając LSD i inne ulubione substancje. Może po prostu Allen zapomniał, na co to całe honorarium wydał?

Proponuję więc w ramach rocznicy westchnąć chociaż nad nieprawdopodobnym katalogiem i ważną firmą. Trochę więcej o pierwszych latach jej historii tutaj. (logo Virgin: Roger Dean)

Z nowości dziś Ms Mr, czyli o tym, jak się debiutuje dziś – duet z Nowego Jorku robi to w barwach Columbii, czemu się specjalnie nie dziwię, bo ten styl, bardzo bliski muzyce Florence & The Machine ma wielu zwolenników. Ja akurat się do nich nie zaliczam, co nie znaczy, że melodie z „Ash Tree Lane” na mnie nie działają. Jak dla mnie jest w tym zbyt wiele wysilonej stylizacji – zarówno w muzyce, jak i ubiorze. Poza tym naśladowanie innych podążających za modą na retro muzyków jakoś mi nie imponuje. Co nie zmienia faktu, że będziemy tę muzykę słyszeć w radiu niejednokrotnie, a płyta robi wrażenie bardzo dopracowanej. Ich wady są ich zaletami. Tytuł wyjaśnia wszystko: „Zachwyt z drugiej ręki”. Dla mnie z akcentem na to ostatnie. gdybym miał przewidywać, którą ścieżką z tych czterech debiutów Virgin Record podążą, wskazałbym, niestety, numer cztery.

MS MR „Secondhand Rapture”
Creep City/Columbia 2013
Trzeba posłuchać: „No Trace”, „Ash Tree Lane”.