Co ja powiem mojej żonie?

Moja żona nie lubi The National. Spójrzmy prawdzie w oczy: mimo sekretnej formuły, która (wydaje się) pozwala robić miękką muzykę rockową trafiającą do mnóstwa słuchaczy, ani braciom Dessnerom, ani Devendorfom nie udało się poderwać mojej żony. Może chodzi o to, że nastrój, może o to, że lekko niedbały, monotonny wokal Matta Berningera (więc i temu się nie udało – tym bardziej), może o trudności z rozpoznaniem, której właśnie płyty The National słuchamy. Ale najprawdopodobniej o niechęć do słuchania tej grupy w domu. O to, że w gorący weekend przed premierą dwóch głośnych albumów, The National i Daft Punk, ja – kiepski potomek pierwszych łowców – przyniosłem do domu ten pierwszy. Nie chcę od razu mówić, że w takiej chwili wydarza się to, co zwiastuje tytuł płyty („Trouble Will Find Me”), ale na pewno mogę usłyszeć trawestację cytatu z klasyka: „Daft Punk is not playing in my house”.

Oczywiście „Trouble Will Find Me” to precyzyjny i z konsekwencją budowany mechanizm, który rozjeżdża w rytmie wyznaczanymi przez monotonnie dudniącą sekcję. Gęsto grające bas i perkusję, z mocnymi akcentami werbla w krótkich przejściach. A do tego gitary ze smyczkami i fortepianem (na nowej płycie to również mnóstwo gości i cała orkiestra na zapleczu – Bryce jest zresztą także nierockowym kompozytorem, o czym przekona nas jesienią) szlachetnie, ale możliwie oszczędnie budujące nastrój. Wszystko ładnie, choć bez rzucającego na kolana szarpnięcia, którego czasem słuchacz jednak potrzebuje, bez pieczętującego to wszystko potu, krwi i łez, z prostą kontynuacją najlepszej chyba jak dotąd płyty The National „High Violet”. Ale może po prostu jeszcze udoskonalające magiczną formułę? Trochę z U2, trochę z R.E.M., trochę (w tej grze sekcji choćby) z Joy Division. Gdyby ktoś tego nie zrobił, należałoby to wymyślić i sprzedawać w odcinkach. Ale ktoś to zrobił i jest z powodzeniem sprzedawane w odcinkach, no i jak nic osiągnie w końcu status U2. Trafiając także do tych wszystkich, którzy na wciąż modne hasło „indie” reagują słowem „jedźmy”, a nie „posłuchajmy”.

Teksty przynoszą czasem mocniejszy, zaburzający gładkość formuły akcent, ale w większości pozostają blisko życiowej melancholii. Też takiej z okolic rodzinnych sytuacji, co czytamy jak na dłoni od pierwszych linijek pierwszego na płycie utworu układającego się w rodzaj standardowego dialogu: Don’t make me read your mind / You should know me better than that. Gdybyż żona chciała, zwróciłaby uwagę na to, że ta płyta ma atmosferę niepokojąco bliską życia. Mało spektakularnych fragmentów, klimat momentami dołujący, choć czasem trochę radości i harmonii. Ale skomentowała tylko okładkę: „Ciekawe, jak oni to zrobili, musieli w tym lustrze wyciąć kształt twarzy”. Więc idę o zakład, że zapyta dzisiaj, czy jednak przyniosłem coś innego.

A ja na koniec – jak zawsze porucznik Columbo – muszę przyznać rację mojej żonie (która też bywa figurą retoryczną, ale od żony Columbo różni ją jednak to, że istnieje naprawdę). Mam świadomość tego, że rzadko który zespół bywa tak pewny w swojej ofercie jak The National, ale w skrytości ducha, osobiście też bardziej czekam na nowe Daft Punk.

THE NATIONAL „Trouble Will Find Me”
4AD 2013
Trzeba posłuchać: „I Should Live In Salt”, „Don’t Swallow The Cap”, „Graceless”, „Sea of Love”, „Hard To Find”.

PS Marka Jackowskiego żegnałem w sobotę na łamach Polityka.pl.