Sugar Man? A znacie Hazlewooda?

No dobra, zakładam, że większość z czytelników tego bloga zna już Sugar Mana, czyli Rodrigueza. Ktoś, kto jeszcze kilka lat temu był kompletnie zapomniany, dziś jest rozpoznawalny na całym świecie. A pierwszy album Lee Hazlewooda „Trouble Is A Lonesome Town” ma ciągle status słabo znanego klasyka. To przecież ten sam wydawca, wytwórnia Light In The Attic, płyta z wielką historią, ważna, która ukazała się 50 lat temu. Kto nie słyszał, ma okazję wypełnić naprawdę poważną lukę w znajomości historii muzyki popularnej.

Nieżyjący od sześciu lat Hazlewood był artystą drugoplanowym przez ostatnich parę dekad. Na długie lata znalazł bezpieczną przystań w Szwecji (która w pewnym stopniu była dla niego tym, czym RPA dla Rodrigueza, choć to krzywdzące dla LH porównanie), gdzie wydawał swoje ballady z pogranicza folku i country, kształtując przyszłe pokolenie Gonzalezów, Dybdahlów i Dungerów. Zarabiał pieniądze m.in. dzięki koncertom granym w duecie z Nancy Sinatrą, która – choć przez niego muzycznie ukształtowana – przez lata była znacznie szerzej rozpoznawalna. Błysnął jeszcze autorską płytą „Cake Or Death” (2006) – i zmarł na raka.

W latach 60. Hazlewood był jednak postacią niezwykle istotną – trochę konkurencją dla Johnny’ego Casha (gdy chodzi o głęboki barytonowy tembr), trochę amerykańską wersją Serge’a Gainsbourga. Barney Hoskins na łamach „Mojo” w tekście opublikowanym niedługo przed śmiercią kompozytora i wokalisty pisze tak: Yes, Lee Hazlewood has long been a hit with the alt-rock crowd. Ever since post-punk high priestess Lydia Lunch and Birthday Party axeman Rowland Howard covered the Nancy Sinatra/Lee Hazlewood classic Some Velvet Morning back in 1982, Hazlewood has become a totemic figure tor musos who like their ballads doomy, lugubrious, and MORish, to the extent that he now occupies a place in the cult singer-songwriter pantheon somewhere between Scott Walker and Serge Gainsbourg, rather than, say, between Johnnv Cash and Kris Kristofferson, whose more offbeat compositions his songs sometimes resemble. Nie tłumaczę, bo – jak już wiemy – dużo ginie w tłumaczeniu. W skrócie: bohater sceny alternatywnej, ktoś mieszczący się na scenie muzycznej pomiędzy Walkerem a Gainsbourgiem, pomiędzy Cashem a Kristoffersonem.

Członkowie Sonic Youth czy Courtney Love wyrażali więc uwielbienie dla Hazlewooda, a Lambchop czy Tindersticks składali hołd. Mamy też krajową odpowiedź na wielkie początki amerykańskiego artysty, nową wersję utworu, który oryginalnie rozpoczynał tamten debiutancki album LH:

„Trouble Is A Lonesome Town” to niesamowity debiut – jeśli chodzi o muzyczną dojrzałość porównywalny z pierwszym albumem Leonarda Cohena (z którym sporo Hazlewooda łączyło, trochę też ze sobą konkurowali), ale o parę lat wyprzedzający Cohena. Właściwie całkiem poukładany, bo stworzony przez autora piosenek, który długo już pisał dla innych wykonawców. Płyta jest rodzajem concept albumu z oprowadzaniem po kłopotach, jakie mogą nas spotkać w metaforycznym małym mieście, trudnym oczywiście do zidentyfikowania, a opowiedzianym w tekstach i krótkich opowiadanych wstępach do piosenek. Bo łańcuch utworów został tu scementowany dodatkową odautorską narracją (był i scenariusz filmu, który nigdy jednak nie został nakręcony). Ponad drugie tyle piosenek dorzuca fantastyczne wydanie Light In The Attic w tej nowej wersji.

Miasteczko Trouble tworzy scenerię niczym na płytach Cave’a – widać, że poza Dylanem i Cohenem Australijczyk miał jeszcze jednego cichego bohatera, zresztą głosowo też pozostał dość blisko. Jeśli wspomnimy jego duet z Kylie Minogue, to praprzodkiem były oczywiście duety Hazlewooda z Nancy Sinatrą. Tupeciarz i trudny studyjny współpracownik (podobno potrafił krzyknąć na każdego) z Oklahomy zajął się córką swojego szefa – miał już wówczas kontrakt z wytwórnią Reprise, którą założył Frank Sinatra! – i podczas nagrań kazał jej śpiewać jakby była 14-latką puszczającą się z kierowcami ciężarówek. Legendę potem nieco zatuszowano, w 14-latkę (seks podpada pod paragraf) zamieniono na 16-latkę, a „puszczanie się” na „umawianie”. Ale w ten sposób Hazlewood, jako producent, ustawił stylistykę wokalną córki Sinatry na lata. Przy okazji podobno nie było tego, co między Serge’em a Brigitte, mimo tekstów o tym, jak to on ma otworzyć jej wrota. Hazlewood w każdym razie do samej śmierci dementował. Ale i tak świat nie wierzył, słuchając i oglądając, co z tego wynikło. Tym bardziej, że to Hazlewood wyglądał wtedy jak kierowca ciężarówki.

LEE HAZLEWOOD „Trouble Is A Lonesome Town”
Mercury 1963/Light In The Attic 2013
Trzeba posłuchać: „Long Black Train”, „Run By Run”, „Six Feet Oh Chain”. Jest imponująca wersja LP, no i oczywiście LITA wydaje całą kolekcję płyt Hazlewooda.