Przejęli nam outsidera, fan znika

Wiem, że podziały na scenę alternatywną i mainstream w popie to problem rodem z indie-podstawówki. Ale są granice, po przekroczeniu których świat różne drobne i poboczne działania stają się nagle mniej interesujące. Nie mogę się powstrzymać przed tymi emocjami z podstawówki. Kiedy widzę całostronicowe reklamy Record Store Day w najnowszym wydaniu „Rolling Stone” i kolejnych dużych amerykańskich wykonawców firmujących sobą to święto, zastanawiam się, czy za chwilę ta delikatna, oddolna, fajna inicjatywa (przypominam – w tym roku 20 kwietnia!) nie zostanie rozjechana przez buldożery marketingu. Słucham nowej płyty Iron & Wine i uderza mnie to samo w bardziej zaawansowanej postaci. To już nie jest Sam Beam, o którego karierę trochę się obawiałem, to już jest Sam Beam, którego kariera (nie myślałem, że dojdzie do czegoś takiego) mało mnie obchodzi.

Ostatnio MuzzoDetektor podlinkował tutaj ciekawy tekst ze strony NPR na temat spóźnionego odbioru arcydzieł. Dorzuciłbym do tego, że przecież najbardziej naturalnym odruchem rynkowym jest wciąganie w tryby wielkiego biznesu kogoś, kto z jakąś płytą odniósł sukces, a „Kiss Each Other Clean” to największy jak dotąd komercyjny hit Beama. No i stało się – w postaci „Ghost On Ghost” dostajemy właśnie superprodukcję będącą echem popularności tamtej płyty. Skład muzyków tyleż podnieca, co niepokoi: bo po co człowiekowi, który rozjeżdżał konkurencję intymnością przekazu, delikatnym akompaniamentem, śpiewoszeptem (klik! – albo w nie swoim repertuarze) brnąć dalej w te jazzujące aranże?

No ale warto oczywiście wiedzieć, że jest tu pianista Rob Burger z Tzadika, trębacz Steven Bernstein (Sex Mob, The Lounge Lizards), jest basista od Boba Dylana, muzycy z Antony and the Johnsons. Ale i to nie broni przed niezbyt korzystnymi porównaniami – dęciaki na „Kiss Each Other Clean” miały mimo zastrzeżeń swój mocny charakter, a te w „Low Light Buddy of Mine” na nowej płycie to poziom banału, chórki w „White Tooth Man” są jak z reklamy pasty do zębów. A sam autor stara się ocalić wpływy Americany, odjeżdżając zarazem w kierunku popowej, czasem lekko funkującej wersji lekkiego jazzu. Śpiew się oddalił, produkcja musi zbalansować interesy różnych niezłych instrumentalistów, więc mamy wrażenie, jakbyśmy słuchali Beama z coraz większego oddalenia. Niezła metafora jego ogólnej sytuacji w sumie – liczę tylko, że zapracuje na pierwsze miejsce w „Billboardzie”. W takich chwilach to ja już znikam (jako fan), bo wolę posłuchać nowej Madeleine Peyroux.

IRON & WINE „Ghost On Ghost”
Nonesuch/4AD 2013
Trzeba posłuchać: „Joy”, „Baby Center Stage”.