Słońca!

Zdarzają się nam dni ciepłe i bez słońca / Bez egzorcyzmów, wywoływania końca.
No i masz tę swoją magię / Niż z Niemiec Wschodnich / Kąpiele w słodkim bagnie.
To mógłby być nawet romantyczny początek / Spojrzenie, które rozgotowuje jak wrzątek.
Pora na dobranoc, bo już księżyc świeci / Dzieci… My nie chcemy mieć dzieci.

To akurat wypisy z najbardziej „klejących” fraz tekstów, ale UL/KR są mistrzami znaków przestankowych w muzyce.

Dziś Inc. w warszawskim Basenie, jutro mała dyskusja międzygatunkowa na Elektoralnej, ale przede wszystkim w najbliższych godzinach premierowy koncert nowej płyty UL/KR, który odbędzie się rzecz jasna w Gorzowie. W sumie ile mamy zespołów z rockowo-elektronicznego pogranicza, na których nowe nagrania rzeczywiście się czeka?

Mogę się powtarzać podwójnie. Po pierwsze, nowa płyta UL/KR jest pod każdym względem naturalną kontynuacją poprzedniej (na bardzo ładnym winylu – patrz wyżej – zmieściły się nawet razem z debiutem). Podobnie krótkie, stanowcze, ale melancholijne w klimacie, zlepione z dość klejących metafor w tekstach, romantyczne na swój sposób. Po drugie, kilka zdań o tej nowej płycie zdążyłem już dać do kolejnej „Polityki”.

Ale muszę się powtórzyć: nie przyjmuję UL/KR zupełnie bezkrytycznie, ale to mistrzowie znaków przestankowych. Mają idealne wyczucie frazy – zarówno w czysto instrumentalnych fragmentach, jak i partiach wokalnych, nawet w rytmach. Budują nastrój natychmiast, tak jakby go włączali, a przy tym są zjawiskiem osobnym, błyskawicznie rozpoznawalnym, bardzo tutejszym. Bezczasowym – nawet w instrumentalnych fragmentach „Stos” czy „Bagno” nie naśladują żadnych modnych nowobrzmieniowych projektów, prędzej już przypominają formacje elektroniczne sprzed dekad. Może dlatego, że drogich instrumentów, rynkowych standardów raczej próżno u nich szukać. W piosenkach naturalne skojarzenia z okresem nowej fali i transferu rockowych pomysłów na syntezatory, ale bez – jak dla mnie – dokładniejszych skojarzeń. Owszem, trochę inaczej odbieram to UL/KR niż poprzednie – ale to raczej efekt przyzwyczajenia, oswojenia z estetyką (poprzednio nie dawała mi o sobie zapomnieć, bo trochę drażniła). Ale nie mogę się nadziwić, jak bardzo zwięzła, zwarta to płyta – w porównaniu np. z opisywanym tu poprzednio The Knife. Aż wstyd przegadać. Zostawiam więc na weekend dla tych wszystkich, którzy może nie słyszeli, a z jakichś powodów nie dojadą do Gorzowa.

UL/KR „Ament”
Thin Man 2013
Trzeba posłuchać: Pół godziny, więc do połknięcia w całości. W całości też do przesłuchania tutaj.